Zimowe dni są krótkie, a o ile nie ma słońca lub leżącego śniegu, na ogół mroczne i ponure. Jeśli przebywamy cały dzień w pomieszczeniach  często dopada nas obniżony nastrój, chandra, a nawet depresja.

Sama należę do osób, których dosięgają te przypadłości. Aby móc egzystować w miarę normalnie, także i w pochmurne dni, nauczyłam się tę szarość nieco „ubarwiać”. A w każdym razie – czynić ją bardziej znośną. Dziś chciałabym podzielić się własnymi lub tylko „przysposobionymi” pomysłami i trikami pozwalającymi na to, by złagodzić zły nastrój i przetrwać nienajlepszy czas.

Jednym z dobrych sposobów na złe samopoczucie psychiczne jest popatrzenie przez dłuższą chwilę w niebo tuż po wyjściu z budynku. I nieważne nawet, czy świeci akurat słońce, czy jest pochmurno lub nawet pada deszcz. Światło naturalne posiada swoiste właściwości, wspierające dobre samopoczucie psychiczne. Radę tę dał mi nieodżałowanej pamięci psychoterapeuta białostocki, dr Leszek Wandzel, a ja – jeśli tylko pamiętam – zawsze staram się z tej rady korzystać. Ponieważ rano codziennie wychodzę z psem, skierowanie oczu w górę i zatrzymania tam swojego spojrzenia przez dłuższą chwilę nie stanowi problemu. Dodam, że głębokie wciągnięcie powietrza jest pożądanym dodatkiem. Ale tutaj mamy do czynienia jednak z opuszczeniem domu. O ile ktoś może, to już sam spacer w każdą pogodę będzie relaksujący i przywracający radość życia. Ja, niestety, nie jestem w stanie korzystać z tego dobrodziejstwa. Zadawalać się więc muszę częstym podchodzeniem do balkonowego okna i chłonięcie natury wszystkimi dostępnymi zmysłami.

Jak więc, pozostając w swoich „czterech ścianach”, polepszyć obniżony nastrój, któremu towarzyszy także obniżony napęd, czyli brak motywacji i chęci do jakiejkolwiek aktywności? W takich chwilach nieocenione bywa dla mnie czytanie swoich pamiętników z okresu wczesnej młodości, które pisałam przez 12 lat. Humor poprawia się obowiązkowo. Czasem aż się popłaczę… ze śmiechu! Podobnie jest z oglądaniem starych fotografii, choć z tym muszę trochę uważać. Czasem wspomnienia z młodości potrafią rozlać się tęsknotą za bezpowrotnie minionym. Wtedy można osiągnąć efekt odwrotny od zamierzonego. Kolejnym sposobem na relaks, wyciszenie i uporządkowanie wewnętrzne bywają proste robótki ręczne. Dlaczego akurat proste? A no bo takowe nie powinny raczej dodatkowo absorbować umysłu planowaniem wzoru, ciągłym przeliczaniem „oczek”, odmierzaniem, porównywaniem. Robię na przykład dobrze znanym ściegiem jednobarwny szalik bądź zwyczajne kółeczka na szydełku. Nierzadko pruję je potem. Bo tutaj o formę chodzi, nie o treść. Można też wyklejać, wycinać, malować, szyć, a nawet – cerować. Będzie przyjemne z pożytecznym. Ja korzystam i z tej możliwości.

Inną cenną metodą na utrzymanie bodaj tylko znośnego nastroju jest słuchanie ulubionej muzyki. Bo jest i taka muzyka, która mnie odstręcza, potęguje niepokój. Nie znoszę żadnej głośnej. Nie lubię też wielu jej gatunków. Mam swoje ulubione, do których zaliczam muzykę klasyczną, relaksacyjną, no i oczywiście niektóre „złote przeboje”. Lecz generalnie, w czasie złego samopoczucia psychicznego, tak naprawdę wolę ciszę. Może to z racji życia w hałasie przez cały okres pracy zawodowej? A już kiedy do chandry dołącza nieokreślony niepokój wewnętrzny, przetrwanie tego koszmaru wymaga ode mnie przebywania w ciszy absolutnej.

Bardzo dobrą receptą na przygnębienie jest kameralne spotkanie z kimś bliskim. Ale nie tłumnie. W moim przypadku są to pogaduchy z siostrą.  Bo jedynie z nią mogę rozmawiać zupełnie swobodnie, ponieważ wszystko o sobie wiemy i w naszych relacjach nie ma tematów tabu. Choć muszę zastrzec, że w trudniejszych momentach – obecność innych osób potrafi irytować. Na szczęście dzieje się tak bardzo rzadko.

Innym środkiem na chandrę są… drobne przyjemności sprawiane własnemu podniebieniu. Wydaje się, że w tym wypadku działają pozytywnie dwa czynniki: sam smakołyk oraz możliwość „manipulowania”, zajęcia się czymś (łuskanie, odłamywanie, pogryzanie). Szczególnie uwielbiam różne, zwłaszcza gorące, napoje w dużym kubku. Koniecznie w dużym, jak największym, choć sama nie wiem dlaczego. Są to więc najrozmaitsze zioła w intuicyjnie dobieranych mieszankach i proporcjach, herbatki – zielone, owocowe, egzotyczne, z dodatkami typu: świeży imbir, ocet winny, miód, cytryna, suszone owocki, takie jak: żurawina, rodzynki, skórka pomarańczy i inne. Mam też swoją ulubioną kawę zbożową – cykorię, którą uwielbiam! Dodaję doń: cynamon, goździki, inne przyprawy korzenne i troszkę miodu. Ze względu na kalorie, z rzadka pozwalam sobie na płynną gorącą czekoladę lub kakao. Czasem też mus jabłkowy, kisiel czy budyń, z kawałeczkami świeżych owoców. Wonne, gorące napary, jakby „rozpuszczały” złe nastroje. Są też i małe przekąski w postaci plasterkowanego suszu owocowego, wszystkie rodzaje orzechów, ziarna, pestki słonecznika, dyni i inne. Albo gotowe mieszanki. Orzechów – jak najwięcej. Niekiedy marchewka surowa i jabłka pokrojone w pałeczki i posypane cynamonem. Albo jabłka pieczone, jak dziś. Pychota! Wszystko są to wprawdzie przyjemności dla ciała, a właściwie podniebienia. Ale takie, co to przynoszą korzyść i duszy (sprawdzone!). Drobne i proste przyjemności sprawiane jedynie po to, by zwyczajnie siebie „dopieścić”. Czasem jest to konieczne.

I jeszcze jedna rada na polepszenie samopoczucia, tak na dłuższą metę. Przez wiele lat prowadziłam szczególny rodzaj dzienniczka, w którym zawsze wieczorem zapisywałam króciutko trzy dobre zdarzenia, które w nim zaistniały. Nawet najmniejsze, ale o pozytywnym wydźwięku. Uwierzcie mi – to naprawdę działa!

Wiele lat życia z okresową depresją nauczyło mnie ją obłaskawiać. Jest dzięki temu mniej przykra i złowroga. Ponieważ od dawna przestała być dla mnie niezrozumiała i tajemnicza. Znam ją jak przysłowiowy zły szeląg. Zrosłam się z nią na dobre. I jakkolwiek nieprzyjemna, to jest mi poniekąd bliska, ponieważ… ja ją oswoiłam! Tak samo, jak postąpił Mały Książę, kiedy  przypadkowo spotkał w ogrodzie lisa.

(foto: pixabay)

 Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok