Glinianka

Od rana wesoło świeciło słońce. Promienie słoneczne kusząco zaglądały przez okno, jakby chciały się ze mną bawić. Mnie nie w głowie była zabawa, choć miałam już siedem lat. Musiałam zarobić na strawę i dach nad głową, byłam przecież sierotą. Rodzice zmarli prawie jednocześnie, rok temu. Przygarnęła mnie najbliższa rodzina, gdzie byłam traktowana na równi ze służbą.

Po śniadaniu zajrzała do chałupy koleżanka, głupia Stefka, tak ją we wsi nazywano.

– Chodź, może się pobawimy?

– Nie mogę – odpowiedziałam. – Stryjna poszła do siana, więc muszę opiekować się bliźniakami.

– Zabierz je ze sobą – rzekła – razem pobiegamy po łące.

Uległam prośbie. Wzięłam dzieci. Poszłyśmy za stodołę, gdzie były glinianki napełnione wodą. Te doły powstały po wybraniu gliny, której używano do budowy pieców i ocieplania domów mieszkalnych. Upał dokuczał, usiadłyśmy na brzegu, nogi zanurzyłyśmy w wodzie. Chłopcy zrobili to samo. Nagle jeden poślizgnął się i wpadł do wody, pociągając drugiego. Skoczyłam na ratunek. Stefka uciekła. Nie mogłam chłopców wyciągnąć na brzeg. Grzęzłam i przewracałam się na śliskim dnie. Wreszcie, po kilku nieudanych próbach, udało mi się ich uratować. Zmęczona i wystraszona, rozebrałam dzieci i siebie. Ubranka rozłożyłam na trawie, aby szybko wyschły na słońcu.

Wtedy spostrzegłam stryjnę, jak biegnie od strony zabudowań. Ogarnęła wzrokiem całą sytuację i zabrała nas do domu. Nie krzyczała, nie biła, lecz wytłumaczyła, że tam nie można chodzić, bo te doły po glinie są niebezpieczne. Glinianki były niezbyt głębokie, ale brzegi i dno miały śliskie. O nieszczęście nietrudno, o czym mogłam sama się przekonać.

Od tego wydarzenia minęło tak wiele lat, a ja ciągle w sennych koszmarach krztuszę się mętną wodą i czuję pod stopami grząskie dno…

Anastazja Michalina Banasiak