II. Osada Pięciu Domków

Dumna i piękna Matylda, w odmiennym stanie, ze spuszczoną głową powróciła do domu rodziców. Wciąż płakała, matka też co rusz ocierała zaczerwienione oczy, ojciec chodził jak struty.

– Teraz we wsi wezmą nas na języki, a ty kochana córuś już nie wyjdziesz za mąż, bo nawet pastuch nie weźmie cię za żonę. Hrabia Bielawski ma prawo do wszystkich ładnych panienek. Że też na niego kary nie ma!

Minął tydzień zgryzoty. W niedzielę przed chałupę zajechała furmanka. Po koniach poznali, że to z dworu. Czegóż jeszcze mogą chcieć od nich? Mogliby już dać spokój. Z wozu wysiadł parobek dworski ze znanym w okolicy swatem, który oznajmił:

– Przywiozłem wam zięcia.
– A to dla której? Córki jeszcze za małe.
– Dla Matyldy – odpowiedział swat.
– Mamo ja go nie chcę, to hulaka i gołodupiec – szepnęła Matylda.

Parobek, niezbyt młody, pokłonił się matce i ojcu, do Matyldy oko puścił, podkręcił wąsa i rzekł:

– Chciałbym się z waszą Matyldzią ożenić. Mam cztery morgi ornej ziemi, dwie morgi łąki, no i lasu kawałek, będą deski na budowę domu. Dostałem od hrabiego pod warunkiem, że wasza córka wyjdzie za mnie.

Matylda wybiegła. Matka wyszła za nią.

– Córuś, czemu nosem kręcisz, lepsza partia nigdy ci się nie trafi. Przecież spodziewasz się dziecka.
– Ale nie z nim, jak się dowie, to będzie mnie bił.

Matka zastanowiła się, po czym poszła do gości i postawiła sprawę jasno. Przyszły zięć i swat oświadczyli, że dziecko powinno mieć ojca, to rozkaz hrabiego i tak musi pozostać.

Nim minęły trzy niedziele, odbył się ślub i skromne wesele. Wkrótce potem młodzi, z pomocą parobków dworskich, postawili zgrabny domek. A że nie jedną Matyldę hrabia sromotą okrył, tuż obok pobudowały się cztery inne panienki przy nadziei. W ten sposób powstała osada, znana jako Pięć Domków. Nazwa ta pozostała do czasów obecnych.

Gdy przyszła pora, Matylda urodziła zdrowego, silnego chłopca o ciemnych włosach.

Mąż okazał się prawdziwie godnym ojcem nie swego dziecka, sam wybrał mu imię po swoim – Józef. Pokochał jak własne, choć przypominało jak lustrzane odbicie właściciela włości… Porzucił hulaszcze życie i ciężko pracował na gospodarce, żeby utrzymać rodzinę. Czasem najmował parobka. Matylda, tak doświadczona przez los, rozkwitła. Okazało się, że jest bardzo utalentowana, brakowało jej tylko wykształcenia. Układała piosenki, wiersze, które przechowywała w swojej pamięci. A pamięć miała ogromną, co choć raz zaśpiewała, potrafiła bezbłędnie powtórzyć na każde zawołanie. Była zapraszana na bale i wesela. Śpiewała tam piosenki pochwalne o młodych, trafnie i dowcipnie oceniając ich postępowanie. Józek rósł i rozwijał się prawidłowo. W lot chwytał słowa i melodie piosenek. Nie tylko śpiewał, ale i grał na harmonii. Chodził na wesela razem z matką i przygrywał. Po rodzicach odziedziczył świetną pamięć i rozsądek. Na przykład kazanie, usłyszane w kościele na sumie, potrafił później bezbłędnie odtworzyć.

To właśnie mój ojciec. Ja nie mam talentu do śpiewu, ani chęci do rymowanek. Za to mój młodszy brat, to wierna podobizna taty. Ma też zdolności babci Matyldy. Na co by nie spojrzał, zaśpiewa o tym, rymy płyną mu jak z rękawa, okolicznościowe wiersze układa na poczekaniu. Tylko obsługi komputera nie potrafi się nauczyć, dla niego to czarna magia.

Anastazja Michalina Banasiak