Sylwestrowe szaleństwa

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Rodzice chłopców z naszej klasy szykowali się na spotkanie sylwestrowe z sąsiadami. Umówili się, co kto przygotuje na przekąskę.

Marian, nazywany Niedźwiadkiem, postanowił zrobić nam niespodziankę. Uprosił swego ojca, żeby pozwolił mu wziąć zaprzęg.

– Na co ci?
– Chcemy z bratem zrobić dziewczętom przyjemność, urządzić kulig w lesie.
– Tylko konia nie zgoń, wróćcie przed nocą.

Całą zgrają, jak zwykle razem, ciepło ubrani, wsiedliśmy na sanie wysłane sianem. Pojechaliśmy do lasu, gdzie było już dużo śniegu. Tu mogliśmy sobie poszaleć. Dla rozgrzewki bawiliśmy się w śniegowe ludziki. Śmiechu było co niemiara, kiedy chłopcy rozpalali ognisko. Drewno od zapałki nie chciało się zapalić. Nie wzięli gazet na podpałkę, więc zastąpili je sianem. Kiedy po kilku próbach zapłonął ogień, poczuliśmy głód, coś by się zjadło. Nikt z nas nie pomyślał, żeby zabrać z domu wałówkę. Dawno minęła godzina obiadu, teraz i suchy chleb by smakował. Nasz kochany Niedźwiadek pomyślał za nas. Wyciągnął z sań duży gar bigosu, ustawiając go na ognisku. I kiełbaska także się znalazła. Humory wszystkim w mig się poprawiły. Bigos zaczął skwierczeć, to znak, żeby go pomieszać.

– A gdzie talerze? – Spytała jedna z dziewcząt.
– Może i stół z białym obrusem powinienem zabrać? Będziemy jeść wszyscy z jednego garnka, przecież jesteśmy przyjaciółmi.
– Marian, daj chleba.
– Nie mam.
– Jak to, nie zabrałeś?
– Ja zabrałem bigos i kiełbasę. Do was należała reszta.
– Mogłeś nam powiedzieć, jakie masz plany.
– Wcale nie planowałem, po prostu w ostatniej chwili wrzuciłem garnek na sanie.

Obstąpiliśmy garnek, łyżek też brakowało. Bigos jedliśmy jedną, dużą drewnianą chochlą, podawaną z rąk do rąk, tak jak Indianie, kiedy wypalają fajkę pokoju. Smakowało wyśmienicie.

Mocno się ściemniało, kiedy zaczęliśmy zbierać się do powrotnej drogi. Ulokowaliśmy się wygodnie w saniach, a tu noc, wilki.

– Chłopcy, czy wy wiecie, którędy mamy wracać?
– Nie bardzo – straszyli.
– Musimy trzymać się Wielkiej Niedźwiedzicy, to dojedziemy.

Gdy wjechaliśmy na podwórze, chłopcy zarządzili ciszę, garnek wstawili do komórki, a konia wyprzęgli.

– Teraz was odprowadzimy – powiedzieli.

Gdy oddaliliśmy się na bezpieczną odległość, chłopcy zaczęli dokazywać. Spytałam, czy o tym bigosie mama wie?

– Rodzice dobrze się bawią, to nie zwrócą uwagi na taką drobnostkę, nie będą pamiętali, czy bigos jedli. Rano garnek umyjemy.

– Dlaczego nie teraz?
– Lepiej żeby nas nie widzieli. Cichutko pójdziemy spać.

Rano wpada Marian.

– Mama zaprasza was na obiad noworoczny, zbierz dziewczyny. Ja pójdę po Jurka.

Chętnie przyjęłyśmy zaproszenie, niczego nie podejrzewając. Rodzice Mariana i Janusza miło nas powitali. Spojrzałyśmy na siebie, wszystko w porządku. Jego mama poprosiła mnie, żebym pomogła jej w parzeniu herbaty. Poszłam. Zaczęła mnie wypytywać o naszą wyprawę. Gdzie byliśmy, jak spędziliśmy popołudnie, o której wróciliśmy? Wszystko opowiedziałam, nie ukrywając niczego, z wyjątkiem przygody z bigosem. Potem pytała moją koleżankę, jedną i drugą, trzeciej już nie. Ojciec wziął synów do stajni pod pretekstem, że trzeba konie oporządzić, ale też niczego się nie dowiedział. Zasiedliśmy wszyscy do stołu. Atmosfera była miła. Mama po pewnym czasie zapytała, dlaczego garnek był usmolony? Bo stał na smolnych polanach w lesie – odpowiedzieliśmy chórem.

 Anastazja Michalina Banasiak