Ptak nadziei

Pośród ciężkich, ciemnych chmur…
Z których ciągle pada deszcz…
Zobaczyłem… nagle ptaka…
Który wolno… leciał gdzieś…

Nie wiem… co to był za ptak…
Lecz on dał mi do myślenia…
,,W locie ptak… to dobry znak”…
Tak się przecież… mówi nieraz!

Co dobrego ma się zdarzyć?
W żadne gry losowe… nie gram…
A o spadku… owszem… marzę…
Lecz darczyńców takich… nie znam.

Gdy tak z sobą… rozmawiałem,
[Nie pomyślcie… żem zwariował…]
Na myśl przyszła mi refleksja…
Chociaż wiem… że nie jest nowa…

Przecież Noe… też się cieszył…
Kiedy ujrzał… ptaka w locie…
I uwierzył… że ląd blisko…
A jak ląd… to po kłopocie!

W locie ptak… to dobry sygnał…
A szczególnie… podczas burzy…
Miejmy w sercach więc nadzieję…
…Niech ta wróżba… nam wciąż służy!

Babie lato

Jak ten czas szybciutko leci…
Tak niedawno jeszcze przecież…
Letnie słońce nam świeciło…
A tu kończy się już… wrzesień.

Okres ten kochani moi…
Jest po prostu… ,,babim latem”…
I już jesień nim dowodzi…
Barwiąc świat nasz na bogato.

Z kolorami więc się zgadzam…
Ale z nicią przędną… nie!
Nienawidzę …pajęczyny…
Bo ta mi do twarzy lgnie!

Lecz przy jej przysłudze wielkiej,
Unoszonej przez powietrze…
Młode mamy i panienki…
Znaleźć lokum chcą koniecznie.

Więc ta lotna pajęczyna…
I to całe zamieszanie…
Pajęczakom służy po to…
By na zimę… mieć mieszkanie!

Do Alejandro Casony

,,Drzewa umierają stojąc”…
Znam tę sztukę i autora…
Tytuł ten mnie… oszołomił.
Przecież jest to nasza zmora!

A za czasów tego mistrza…
Nie było z lasami problemów.
Jak więc tytuł ten wymyślił…
Jest wiadome… tylko jemu!

Choć od wzruszeń pęka dramat…
Nie ma mowy w nim o drzewach.
Chciałbym zadać mu pytanie…
Ale może się… pogniewa?

Skąd mu wpadła myśl do głowy…
Aby ludzi równać z lasem?
Wiem!…Ten pomysł nie jest nowy…
O tym… też myślałem czasem.

On już wtedy… pewnie wiedział…
Że nam kornik… zniszczy świerki…
Drzewa te dziś… giną stojąc…
Mądry byłeś… Mistrzu Wielki!

Jestem, jaki jestem…

Nie! Nie jestem nadzwyczajny…
Lecz normalnym… zwykłym chłopem.
Takim… który już nie pali…
Ale o tym… może… potem!…

Wstaję zawsze… razem z zorzą…
Wtedy łąki… pachną rosą…
Widzę jak się budzą ptaki…
Jak pisklętom pokarm noszą…

Ranek jest tą jedną z pór…
Oczywiście o dniu piszę…
Kiedy na wsi pieje kur,
Budząc sielską… senną ciszę.

Nie!…nie jestem nadzwyczajny…
Choć słyszałem takie słowa…
Lecz ja wcale… w to nie wierzę!
Lub… nie o mnie… była mowa?

Nadzwyczajny… czyli dziwny?
Więc Wam teraz odpowiadam!…
Jestem dla Was trochę… inny…
Piszę wiersze… bzdur nie gadam…

Do jesieni

Witam Cię… Droga Jesieni…
Bo jakże Ciebie nie cenić…
Już przyszłaś… jesteś więc gościem…
A z gościem… rozmawiać jest prościej.

Choć jesteś jak kameleon…
Bo mgiełkę białą jak welon…
Potrafisz zmienić na rosę…
Gdy słońce Cię o to poprosi.

Tymi swoimi czarami…
Robisz na wszystkich wrażenie.
Proszę Cię… zostań więc z nami…
Ale spraw… ocieplenie…

Muszę Cię również pochwalić…
Co czynię z wielką rozkoszą…
Za Twoje barwy cudowne…
Które z sobą przynosisz.

Bo właśnie Twoje kolory…
Są bodźcem do… inspiracji.
A przy tym… dają nam radość…
I powód do miłych… emocji.

PS Na koniec… chcę Was poprosić…
Nie… rozpieszczajcie jesieni!
A tak między nami… na serio…
Czy warto… jesień tak cenić?

Czego chcę…

Tak się nieraz zastanawiam…
Nad tym swoim… ciężkim życiem…
Wczesnym rankiem muszę wstawać…
I do pracy iść… wierzycie…?

Nie chcę mówić o robocie…
Bo się wcale z niej nie cieszę…
Gdybym choć zarabiał… krocie…
Więc nie chwalę jej… bo zgrzeszę!

A po pracy… marsz do domu…
A tam… dzieci… żona… wrzaski…
Nie wiadomo… co i… komu…
Czy dać klapsa… czy oklaski.

Więc gdy patrzę na to wszystko…
Co się dzieje wokół mnie…
…Dłużej tego znieść… nie mogę…
Aż się żyć… przestaje chcieć!

Lecz gdy nerwy już ustąpią…
I się jakoś wyluzuję…
Wnet… pojawia się refleksja…
Czego się właściwie boję?

Prawdę mówiąc… nie jest źle…
Pięćset plus wciąż funkcjonuje…
Żonie za coś… również płacą…
Dla mnie też… choć bumeluję…

PS Nie cieszymy się z niczego…
Tak już mamy w naszych genach…
Na dodatek…  nasze… ego…
Nie pozwala nam nic …zmieniać!

Upomniałem się…

Kiedyś pewna mądra Pani…
Powiedziała do mnie… że…
– Jesteś bardzo roszczeniowy…
– I  sam nie wiesz… czego chcesz!

Więc jej tak odpowiedziałem…
– Nie oszukuj… droga moja…
– Naiwniaków… znajdź gdzie indziej…
– Mnie, nie zrobisz więcej w konia !

I zamknąłem temat krótko…
Twarz jej pąsem zapłonęła…
A ja grzecznie i cichutko…
Rzekłem do niej… do widzenia!

Powiem Wam kochani teraz …
O co poszło… co jest grane…
Poszło więc o coś takiego…
Co być miało… drukowane…

Zawiesiłem swą działalność…
Więc nie widzę już tej Pani…
A czy czasem za nią tęsknię?
Nie!… Po stokroć nie!… Kochani!

Do brzozy

Biała brzozo… panno leśna…
Ty… cudownym drzewem jesteś.
Swe gałęzie… jak ramiona…
Wznosisz w niebo… świętym gestem.

Twa korona… lekka… zwiewna…
Jak sukienka… bardzo modna…
Tylko górę pnia… okrywa…
Musi być więc… ci wygodna….

Biały kolor twojej kory…
Biały… jak najczystszy śnieg…
Jest twą barwą… rozpoznawczą…
Spośród innych leśnych drzew.

Kora łuszczy się poziomo…
Dookoła swego pnia…
A jej palne… właściwości…
Każdy na tym świecie zna.

Swym wyglądem… romantyczki…
Z jasną cerą delikatną…
Jesteś drzewem uwielbianym…
Jesteś… naszą duszą bratnią!

Być kolarzem…

Będąc jeszcze małym chłopcem…
Zawsze chciałem być… kolarzem.
A mieć rower wyścigowy…
To był szczyt… najskrytszych marzeń.

Taki iście jak z reklamy…
Szary… lekki… wiem… że włoski…
Miałem wciąż go przed oczami…
Jak… cudowny obraz boski.

W snach… widziałem siebie na nim…
Z głową nisko… tuż nad sterem…
Jak pędziłem po asfalcie…
…Muszę wygrać… być liderem…

Chciałem zostać… Stasiem Gazdą…
I się ścigać w różnych… tourach…
A to tak… jak zostać gwiazdą…
Taką… którą widać w …chmurach.

Nie tą… co to świeci nocą…
I to tylko w tą… przejrzystą…
Ale taką… którą widać…
Nocą chmurną… ciemną… dżdżystą!

Lecz… gdy rankiem się budziłem…
I wracała… rzeczywistość…
…Oczy mokre od łez miałem…
Rower znikał… ot… i… wszystko…

Wiesław Lickiewicz