Biegałem, trenowałem, startowałem. Ktoś doświadczony i mądry stwierdził kiedyś: „Nie daj się popychać problemom, daj się prowadzić marzeniom”. Moje dotychczasowe życie, wzloty i upadki, w całości potwierdza słuszność tych słów. Zgodnie z tytułem artykułu skupię się jedynie na sportowym aspekcie życia.

Biegi długie (patrz wcześniejszy artykuł „Mordercza setka”) nie są tak atrakcyjną, widowiskową, telewizyjną konkurencją, jak np. dyscypliny zespołowe. Trening, to często samotna walka z dystansem, czasem, przestrzenią, warunkami atmosferycznymi. Cały czas należy pamiętać o tym najważniejszym organie – sercu. Jest to bowiem najbardziej efektywna maszyna świata, najczulszy i najprecyzyjniejszy organ.

W ciągu 70 lat (w moim przypadku to już za parę miesięcy) kurczy się dwa i pół miliarda razy i przepompowuje około 184 000 ton krwi. Tylko w ciągu jednej doby serce kurczy się około 100 000 razy i przepompowuje około 7 ton krwi. Energia, jaką serce wyzwala w ciągu życia człowieka, zdolna byłaby wyrzucić go na Księżyc. Niewyobrażalne! Jeśli pomyślę, że przez 21 lat, podczas treningów i zawodów przebiegłem ponad 60 000 km, w różnym tempie, warunkach atmosferycznych i różnych strefach klimatycznych, to nie potrafię wyrazić słowami podziwu dla tak wyjątkowego organu.

Stop, dosyć mądrości. Przechodzę do problemów i marzeń. Problemów było sporo – zwykłe przeziębienia, choroby, kontuzje, praca zawodowa. Nigdy jednak nie przestawałem marzyć. Zawsze towarzyszyła mi sentencja autorstwa Paula Tillicha: „Człowiek tylko w chwili decyzji staje się naprawdę człowiekiem”. Tylko raz dopadł mnie czarny scenariusz, ale nie poddałem się. Z powodu poważnej dolegliwości musiałem odłożyć marzenia na kilka miesięcy. Ciężko było, ale znalazłem inny sposób na uleczenie psychiki. Rozpocząłem poważną naukę korespondencyjną języka angielskiego nie wiedząc, że ta decyzja wkrótce zaważy na moim przyszłym życiu, ale o tym innym razem. Po kilku latach startów w kraju zdecydowałem się sprawdzić na arenie międzynarodowej. Marzeniem był start w VIII Mistrzostwach Europy Weteranów w Lekkiej Atletyce – Kristiansand w Norwegii w dniach 26.06.-4.07.1992 na królewskim dystansie maratonu – 42.195 m. Pominę pół roku zabiegów o finanse, sam transport, różne wydarzenia w autokarze, na promie, na campingu itd.

Blisko 3 000 uczestników z 28 krajów. Start w ostatnim dniu mistrzostw o 8.00. Wczesna pora niewiele pomogła, bo to było lato stulecia w Norwegii. Ostry start i grupka weteranów w kategorii 40-44 lat szybko się oderwała od reszty uczestników. Po 1000 m sprawdziłem czas i poszedłem po rozum do głowy. Wariaci pobiegli dalej w tempie 2.20.00 godz. Ja zakładałem czas 2.30.00 godz.

Norwegia, to piękne krajobrazy, czystość, spokój, cisza, kultura. Upał dawał się we znaki, choć piękne widoki łagodziły nieco obawy przed wysiłkiem na tak długim dystansie. Przygotowania były jednak solidne, a poza tym: „cierp ciało, jakżeś chciało”. Żartuję, traumy nie było. Jak przewidywałem, grupka uciekinierów stopniowo się wykruszała, niektórzy nie osiągnęli mety. 15 km do mety i 5 miejsce. Koledzy z ekipy gorąco dopingowali. Moim marzeniem był medal. Około 10 km do mety i po wyprzedzeniu Holendra jestem czwarty. Muszę dopaść Hiszpana i zdobyć ten upragniony brąz. W międzyczasie usłyszałem słowa dopingu po polsku, a to rodacy, którzy wybrali się na „truskawkobranie”. Dostałem takiej mocy, że wkrótce na podbiegu około 3 km przed metą wyprzedziłem rywala.

Po wbiegnięciu na wzgórze okazało się, że raptem 200 m z przodu jest Portugalczyk. Kiedy jego koledzy z ekipy zauważyli, że srebrny medal jest zagrożony, zaczęli go wspierać biegnąc obok niego. Zagrywka nie fair, no ale to nie igrzyska olimpijskie. Trochę żal, bo do srebra zabrakło 4 sek. Ucieszył natomiast czas, który uzyskałem w tak trudnych warunkach – 2:31:56. Co prawda rekord życiowy nie poprawiony – 2:23:26, ale medal bezcenną zdobyczą. Miał rację Seneka mówiąc: „Nie jest szczęśliwym, kto się nie ma za szczęśliwego”. Jestem szczęśliwy i czuję się spełniony po tej eskapadzie z kilku powodów:

  1. wiem, że do sukcesu nie ma żadnej windy, trzeba iść po schodach;
  2. przeżyłem wspaniałe chwile z grupą takich samych jak ja pasjonatów;
  3. poznałem wielu dawnych mistrzów olimpijskich startujących obecnie w kategoriach weteranów;
  4. brak znajomości języków obcych, uniemożliwiający rozmowy z gwiazdami sportu, zmobilizował mnie do nauki angielskiego;
  5. jestem jednym z siedmiu dumnych polskich medalistów;
  6. nikt mi nie odbierze uczucia jakie towarzyszyło mi na podium w obecności mistrza z Niemiec i wicemistrza z Portugalii
  7. „Don’t stop or give up for what you believe in” – nigdy nie rezygnuj, nie przestawaj robić tego, w co wierzysz.

Aby obejrzeć galerię – kliknij w poniższe zdjęcie

1/11
Na campingu humory dopisują
Na campingu humory dopisują
Camping nad zatoką, miejsce pobytu
Camping nad zatoką, miejsce pobytu
W towarzystwie Jana Majchrowskiego, byłego kulomiota reprezentacji Polski
W towarzystwie Jana Majchrowskiego, byłego kulomiota reprezentacji Polski
Cudowny widok na miasto
Cudowny widok na miasto
W gościnie u Polaków
W gościnie u Polaków
 Z Janisem Łusisem, mistrzem olimpijskim w rucie oszczepem
Z Janisem Łusisem, mistrzem olimpijskim w rucie oszczepem
Przed startem do maratonu
Przed startem do maratonu
Na trasie maratonu
Na trasie maratonu
Niezapomniana chwila na podium
Niezapomniana chwila na podium
Polscy medaliści
Polscy medaliści
Lista wyników siódemki medalistów
Lista wyników siódemki medalistów

 

 

fot. Eugeniusz Regliński    

 Eugeniusz Regliński
Redakcja Podlaski Senior Kolno