foto: Mieczysław Borys


_
Podlasie moją krainą rodzinną

Przyszło mi przyjść na świat i żyć na ziemi Podlaskiej…

Kocham tę Ziemię, jak kocha poeta stąd.
Ludzie tu są swojaki o dobrym sercu.
Katolicy i prawosławni w zgodzie żyją obok siebie.
Po co za młodu w świat uciekłem stąd?
Po to, by wrócić kaleki?!
I teraz jak drzewo patrzę na świat z bliska…
A jednak jest on mi tak bardzo daleki.
Kiedy już nie pójdę do tej z dzieciństwa rzeki.
Nie pójdę i na chłopskie pola.
Przeto żal mnie taki bierze…
Aż łza stacza się po licu z powieki.
A zamknąć oczu nie mogę.
Chcę patrzyć tak długo…
Jak długo mnie tu nie było.
By odrobić ten czas nieobecny…
Żyć mi trzeba, by nadrobić to, co utraciłem…
I całe szczęście, że nie na zawsze,
Bo żywy wyjechałem z kopalnianych podziemi.
Kocham tę Ziemię, jak Matkę swą…
Na dowód piszę o niej… dla niej wiersze…

Piosenka kosa

Rano budził mnie śpiewający kos.
A jego treść piosenki była taka:

– Wstawaj już, Mietku!
Dość już naspałeś się za 30 lat leniuchowania…
Idź w pole orać, siać, plony zbierać…
Jedź w drogę, tam gdzie czekają cię.
A ty leżysz bykiem, przecież kiedyś byłeś wołem.

– Kosie, mój ty druhu, piosenka twoja,
jak z nut mojej historii.
Co prawda, skrzydeł to ja nie mam
i nigdy nie miałem, jak ty.
Cóż ja poradzę na to, gdy nawet
i nogi odmawiają posłuszeństwa.
Gdzie mam iść, kiedy nie chodzę
w ogóle nie chodzę!
Co mam zrobić, kiedy taki mój los?!

Jedynie mogę posłuchać, jak śpiewasz…
i w sumie napisać wiersz.

– Do widzenia, kosie!
Przyleć jutro też.
Ty będziesz śpiewał…
Ja będę oraczem…
Twoja praca to śpiew…
Moja praca to wiersz…

Z ziemi sokólskiej

Śpiewaj mi wietrze szumem drzew… 
Faluj mi wietrze łanem zbóż…
Śpiewaj mi niebo skowronkiem…
Nieście mi lipy klekot bocianów…
Przynoście mi wiatry zapachy jadła z chłopskich chałup…
Poczęstujcie mnie kobiety jadłem wiejskim…
Mówmy ziomkowie naszą gwarą…
Napiję się z wami chłopy samogonu…
Samogon rozwiąże nam języki…
Każdy z nas opowie historię swojego życie…
Kac jutro nieważny wobec tego, co nas łączy…

Krzyk w ciszy człowieka spod ziemi…

Tyle na Ziemi jest ludzi,
Ile gwiazd na niebie.
A jednak nikt mnie nie słyszy,
Skoro mój krzyk żyje w ciszy…
Gdy pomyślę, nigdzie mnie nie ma,
A jednak co dnia przemawiam do ludzi…
Serce w piersiach skowyczy,
W uszach głuchota dzwoni…
Takie mojego życia jest oblicze
Od kiedy z grot podziemnych wyjechałem
Do świata ludzi o wschodzie słońca.

Pod ziemią byłem kilofem, berchą,
Ociosem, spągiem, kapą, ryngiem,
Stropem, a przodek na mnie się zwalił!
I teraz trwam tu przykuty do barłogu
Bez żadnych nadziei na czasy lepsze.
Historia mego losu z pamięci nie ulata
I choć oczu nie mam zawiązanych,
Od trzech dekad świata nie widzę…
Świadomość niemocy bez odwołania –
Burzy nerwy, które aż pod krtań
Podchodzą i pierś uciskają, jak kamień,
Który trzy dekady temu mnie przywalił –
I do dziś z mego grzbietu niezdjęty jakby
Ciągle przygniatając, na mnie leży…
A jednak chęć życia jest przetrwaniem,
A wszystko czego pragnę jest nadzieją,
Że jutro się spełni, co do dziś się nie spełniło.
Nie myślę i nie tęsknię do tajemniczych światów,
A do tych miejsc, które się śnią po nocach…
I które od dzieciństwa pamiętam…

Do ciepłych źródeł

Gdyby osłabłe moje nogi
były porywcze tak jak serce
nic nie stanęłoby mi na drodze
nawet skaliste góry
a co dopiero płaskie doliny!
Niepotrzebna mi byłaby iskierka nadziei,
mając jak pragnienie, wiarę w sercu…
Niepotrzebna byłaby mi gorzałka,
wystarczyłaby waleczność,
by pokonać góry.
Lecz za dużo we mnie
chęci do dalszej drogi,
by nie zaznaczyć
na szczycie swojej obecności.
A potem iść dalej do wybranego celu,
by spocząć w ciepłych kobiety ramionach…
I powiedzieć – co Bóg nam dał,
los nie ma prawa odbierać!

Ja i Przyroda

Tak jak ptak spłoszony wrzaskiem miasta ucieka do lasu.
Tak mnie z lasu nie wypłoszysz do miasta.
Tu jest moje miejsce i dom.
Tu jest moja obecność i życie…
Las i ptaki to mój żywioł, garnę się do nich,
Bo są moją melodią i pieśnią… 
Wiatry gwiżdżą po węgłach – grając leśną opowieść –
Przynosząc co będzie dziś i jutro.
Obłoki robią zdjęcia krajobrazu,
Wiatrem niosą w inny region.
Nie ma tutaj żadnej skazy,
Co by się wstydzić było można.
Wszystko stworzone przez Najwyższego
I wszystko podporządkowane, by tego nie utracić.

Rozmyślanie nad życiem…

Pojadę w puszczy głąb,
Zatrzymam się pod rozłożystą sosną
napiszę wiersz:

Szumi z lekka las,
Ptaszyna nieśpiesznie śpiewa…
Gdybym mógł chodzić –
Usiadłbym na kamiennym głazie.
Mój Boże, od zmysłów nie pozwól odchodzić.

Podążając drogą trudnego życia –
Ciałem jestem żywym kamieniem.
Cóż ja mogę mieć do ukrycia,
Kiedy wszystko jest tylko wspomnieniem…

Szumi z lekka las,
Ptaszyna nieśpiesznie śpiewa…
Na wszystko mam czas –
Skoro stoję w miejscu jak drzewa…

Szumi z lekka las,
Ptaszyna nieśpiesznie śpiewa…
Tyle życia jest w nas –
Na ile serce nas rozgrzewa.

Obrósł mchem wiekowy głaz –
Tyle ma życia, ile trwa czas.
Życie dane nam tylko raz,
Zatem żyć trzeba wśród was.

Wierzbowy poeta

Gdy widzę wierzby w pniach stare 
A wierzchołki w pędach młode 
Oczami duszy widzę poetę
Który idzie polną drogą wśród drzew
I opisuje wieś, przyrodę w rozkwicie 
Pannę w której się zakochał 
Ziemię na której chłopi umęczeni w pocie pracują 
Zielone lub złote łany zbóż 
Kartofliska kwitnące, pola gryki, pnący groch 

Och, gdybym ja mógł
Poszedłbym tą drogą wśród tych wierzb 
Aby poczuć się jak poeta z tamtych stron

Srebro nie złoto

Dopiero włosy na skroniach posiwiały
Dopiero zmarszczki tworzą się na twarzy 
Dopiero brzuszka trochę przybyło 
Dopiero sylwetka trochę przygarbiona 
Dopiero kopa lat stuknęła
Dopiero wnukami zaczęliśmy się cieszyć 
A gdy przyjdzie złoto
Wnuki przyprowadzą prawnuki 
Wtedy będziemy się cieszyli podwójnie

Mieczysław „Mietko”  Borys