Samotność często doskwiera nam wszystkim. Bywamy samotni wśród bliskich i wśród tłumu. Tym razem przyszło nam się zmierzyć z samotnością w przysłowiowych czterech ścianach i z odosobnieniem, które niesie ze sobą różne nieprzewidziane sytuacje.
Jestem seniorką i członkiem Uniwersytetu Trzeciego Wieku, gdzie koordynuję pracę sekcji „Pomocna Dłoń”. W momencie, gdy Koronawirus zawojował cały świat, seniorów uznano za grupę najbardziej narażoną na zachorowanie. Wiązało się to z ich odosobnieniem. Postanowiłyśmy więc z koleżankami z sekcji wesprzeć seniorów choćby rozmową telefoniczną, służyć im radą, gdzie w razie potrzeby mogą otrzymać pomoc. Początkowo dotyczyło to seniorów najstarszych – 80 i 90+ , a później i młodszych, znajomych, także tych spoza Uniwersytetu. Czasami osoba starsza lepiej sobie radzi i jest w lepszej kondycji fizycznej i psychicznej niż młodsza.
Postanowiłam podzielić się z państwem swoimi – nazwijmy to – koronarefleksjami. Na początku, kiedy to wszystko się zaczęło, moi rozmówcy byli bardzo opanowani i dobrej myśli. Mówili, że kiedy to się skończy, umówimy się na kawę w kawiarni. Nie skarżyli się na braki. Osoby bardziej sprawne same robiły sobie zakupy, twierdząc, że mają blisko sklepik osiedlowy, a mały spacerek dobrze im zrobi. Podkreślali bardzo dużą życzliwość ludzi młodych, którzy często proponowali zrobienie zakupów, wykupienie recepty, wyprowadzenie psa, czy wyniesienie śmieci. Na ogół seniorzy radzili sobie sami, stosując się do wszystkich wytycznych albo pomagały im rodziny, aby uchronić swoich bliskich przed zbędnymi kontaktami. Najbardziej jednak doskwierał brak kontaktu z wnukami.

Niestety, wielu seniorów albo nie ma w ogóle rodziny, albo rodzina jest bardzo daleko w kraju lub za granicą. Ratował ich kontakt telefoniczny. Na szczęście często sprawnie posługują się komputerem i korzystają z portali społecznościowych. Jedna z seniorek powiedziała: Facebook ratuje mi życie. Mam tam znajomych, mam z nimi kontakt, nie myślę o samotności i o zagrożeniach. Gram w różne gry, ćwiczę pamięć, bo jest dużo programów dla seniorów i czas leci mi bardzo szybko.
Myślę, że wybawieniem dla seniorów jest też praca na działce, w ogródku, nawet takim pod blokiem. Jak się zmęczę porządnie przy pieleniu – mówi pani Ania – to nie mam siły o niczym myśleć. Świeże powietrze też robi swoje i wieczorem zasypiam jak niemowlak. Jeszcze nigdy nie miałam tak wypielęgnowanej działki.
Niektóre panie szyły maseczki i rozdawały sąsiadom czy rodzinie. Niektórzy wpadli w amok porządkowania mieszkania (ja też) i mówili, że wreszcie mają czas na zaległe prace domowe i czas dla siebie. Jedna z pań powiedziała, że wreszcie zrobiła porządek w szafie. Wyrzuciła sześć worów ciuchów. Dawno powinna była to zrobić, ale to nie było czasu, to myślała, ze schudnie. Na razie worki powędrowały do piwnicy, a w dogodnym czasie odda je potrzebującym. Powiedziała, że wyzbyła się sentymentów. Doszła do wniosku, że czas gromadzenia już minął, teraz przyszła pora na rozdawanie.
Całe życie zbierała pamiątki, tak zwane „łapacze kurzu”, z różnych miejsc, od bliskich osób i znajomych. Pamięta od kogo dostała każdy drobiazg i z jakiej okazji. Nie są to rzeczy wartościowe, ale dla niej najcenniejsze. Ich nie wyrzuciła, dalej będzie ścierać kurz, przestawiać z miejsca na miejsce i z rozrzewnieniem wspominać osoby lub miejsca z nimi związane.
Większość ludzi miała potrzebę wygadania się tak od serca. Jedna z rozmówczyń podzieliła się ze mną takimi refleksjami:

„Całe życie nauczona byłam dawać, nie brać. Zawsze byłam aktywna, otwarta na innych, gotowa nieść pomoc potrzebującym. A tu nagle wszyscy chcą mi pomagać, sąsiedzi robią zakupy, wynoszą śmieci, urywają się telefony od młodszych ode mnie znajomych, oferujących pomoc. Byłam mile zaskoczona, zwłaszcza że moje dzieci są za granicą i nie mogę oczekiwać od nich pomocy. Uświadomiłam sobie, ilu jest ludzi dobrej woli i ilu mam wokół siebie przyjaznych osób. A teraz ja skazana jestem na branie i korzystanie z usług innych. Zrobiło mi się smutno, rozczuliłam się. Pomyślałam, czyżby to już był czas bliski końca, to znaczy, że ja już jestem taka stara, że wszyscy chcą mi pomagać? Dotarło do mnie, ile mam lat i że zbliżam się do wieku mojej mamy i babci, gdy odeszły z tego świata. Zaczęłam przeglądać stare zdjęcia, niektóre pożółkłe ze starości, czarno-białe. Mój Boże, jak świat się bardzo zmienił. Jacy my jesteśmy inni, inaczej patrzymy na świat, inaczej się ubieramy. Dzisiejsze babcie nie przypominają tych sprzed lat. Gdzie te babcie gładko uczesane, z piękną siwizną, z koczkiem, z kolorową chustą w kwiaty na ramionach? Diametralnie zmienił się wizerunek seniora. Szukałam siebie na tych zdjęciach. Odnajdowałam małą istotę pomiędzy rodzicami, z dziadkami, w towarzystwie ich znajomych, zupełnie mi nieznanych. Co mam zrobić z tymi zdjęciami, przecież moje dzieci, a tym bardziej wnuki, nie rozpoznają nas na tych zdjęciach. Pewnie wyrzucą je lub spalą po mojej śmierci. Zrobiło mi się smutno, łza zakręciła mi się w oku, odłożyłam album na półkę, otrząsnęłam się z tych wspomnień, ale poczułam się bardzo samotna.
Lepiej znoszą odosobnienie seniorzy, którzy są we dwójkę. Uzupełniają się, doceniają to, że mają siebie nawzajem, są zajęci sobą. Kolejna moja rozmówczyni ma chorego męża, którym się zajmuje. On z trudem porusza się po mieszkaniu. Od dawna nie wychodzi z domu. Ona nie narzeka na swój los, jest szczęśliwa, że może pomóc i ulżyć w cierpieniu bliskiej osobie. Gdy zadzwoniłam do niej po raz drugi, usłyszałam inny głos, przygaszony, smutny, niepewny. Zaniepokoiłam się, że coś się stało. Powodem takiego stanu było odosobnienie, oddzielenie od członków rodziny i strach o bliską osobę. Niemożność wyjścia z domu chociaż na chwilę, spotkania z przyjaciółmi, z rodziną, pójścia na wykład czy na koncert, zrobiło swoje. Jak mówi pani Zosia, nie ma gdzie naładować akumulatorów. „Jestem już zmęczona tą epidemią. Mam też obawy, co będzie z moim mężem, gdy jego stan się pogorszy, nie oddam go do szpitala, bo to będzie koniec”.
W tym roku wszyscy spędzaliśmy Święta Wielkanocne nietypowo. Zapamiętamy je do końca naszych dni. Wirus dotarł do naszego kraju i zostaliśmy zamknięci w domach. Wielu moich rozmówców pogodziło się z tym, że spędzą święta bez udziału bliskich, bez wnuków. Przeznaczyli czas Wielkiego Postu na modlitwę, na refleksję nad swoim życiem, co im wyszło, a co nie, co mogłoby być inaczej. Czy to aby nie ostatnie święta? Jak się dalej potoczą ich losy? Święta zawsze posiadają swoją magię, jednak w tym roku zostały z niej odarte. Niektórzy nawet nie przygotowywali się do nich zbytnio, postawili na minimum. Bardziej przeżywali je duchowo. Trochę dziwnie – mówią – droga krzyżowa, msze św. w telewizji, kościoły zamknięte.
Jedna z pań wspomina: „Uczestniczyłam we mszy św. świątecznej, transmitowanej w TV, usłyszałam moją ulubioną pieśń wielkanocną „Trzy Maryje poszły, wonne maści niosły” (nie pamiętam tytułu). Wzruszyłam się, bo ta pieśń przywołała moje wspomnienia. Jak byłam młoda i wracałam z kościoła, mama i babcia pytały mnie – Jak tam, śpiewali twoje maści?”
Seniorzy to ludzie często schorowani. Wiele osób podnosiło więc kwestię opieki zdrowotnej. Im dłużej trwa taki stan rzeczy, tym więcej mają obaw o swoje zdrowie. Mówią, że modlą się, żeby nic dodatkowo im się nie przytrafiło. Wypisanie leków można załatwić przez telefon z lekarzem rodzinnym, który wystawi e-receptę pod warunkiem, że się do niego uda dodzwonić. Gorzej jest ze specjalistami. Trudno jest się doprosić o wizytę. Często pacjenci odsyłani są z kwitkiem. Numery telefonów wypisane na drzwiach w poradniach bywają błędne. Nikt za nic nie odpowiada.
Pogotowie przyjedzie tylko w przypadku zagrożenia życia, a senior często nie umie określić swego stanu zdrowia, zwłaszcza jeśli paraliżuje go strach. Jeśli jest sam, boi się, że może nie zdążyć wezwać karetki. Brak zrozumienia i empatii, mówią seniorzy. Teraz cała służba zdrowia zajmuje się Koronawirusem, a jak nam się on przytrafi, to zabraknie dla nas respiratorów.

Seniorzy kontaktują się ze sobą i mówią o swoich problemach, a wiadomości szybko się rozchodzą. Powoduje to wzrost lęku i obaw, zwłaszcza jeżeli ktoś z bliskiego grona odejdzie do wieczności. Ja też miałam bardzo przykrą dla mnie sytuację. Na początku epidemii rozmawiałam z jedną z seniorek, która miała problemy zdrowotne, ale była dobrej myśli i dziękowała mi za rozmowę. Gdy ponownie próbowałam się z nią skontaktować, telefon milczał. Potem dowiedziałam się od jej przyjaciółek, że – niestety – pożegnała się z tym światem. Pomimo że nie znałam osobiście tej pani, bardzo to przeżyłam.
Seniorzy boją się szpitali jak nigdy przedtem, nie chcą do nich trafić, zwłaszcza że tam czują się jeszcze bardziej samotni i odizolowani od otoczenia. Często pogłębiają się depresje. Podejmują czasami nieracjonalne decyzje, na przykład nie zgadzają się na zabieg, który mógłby uratować im życie.
Słuchając tych wynurzeń seniorów, mając też własne doświadczenia, uważam, że odosobnienie ludzi, jakie zafundowała nam epidemia, prowadzi do ochłodzenia i zesztywnienia relacji międzyludzkich. Wirus nie tylko dotknął ciało ale też i ducha. Wraz z przedłużającym się takim stanem rzeczy narasta dystans między ludźmi. Obawiam się, że ta sytuacja potrwa jeszcze długo. A służba zdrowia, która niewątpliwie jest na pierwszej linii ognia i ma wielką misję do spełnienia, będzie musiała się też odrodzić na nowo, żeby faktycznie służyć człowiekowi.
(foto: pixabay.com)
Halina Wiszowata
Podlaska Redakcja Seniora Białystok