pixabay.com


_
Sen o moim spotkaniu z Panem Bogiem

Kiedy to było? Nie wiem, ale na pewno bardzo dawno.

Idę drogą wijącą się w górę. Po obu stronach drogi mam las. W trawie widać leśne kwiaty: konwalie, macierzanki, dziewannę. No tak, mamy przecież maj, miesiąc Maryi, mój miesiąc, przecież urodziłam się właśnie w tym miesiącu. Od zapachów i leśnej muzyki kręci mi się w głowie. Plecak ciąży na plecach, ciągnie w dół. Jakiś drobny leśny ptaszek, wabi swoim śpiewem: „tirli, tirli, usiądź odpocznij , cirli, cir, cir”. Nie, nie mogę, jeszcze nie teraz.

I oto jestem. Wyszłam na górę, zatrzymałam się na łące, nawet nie wiem w jakim miejscu. Tu sobie odpocznę. Zjem śniadanie, a potem pójdę dalej do schroniska. Przyjechałam w Góry Świętokrzyskie, bo tu umówiłam się z moimi przyjaciółmi, z którymi nie widziałam się od wielu, wielu lat.

Wyjęłam koc, rozłożyłam go, usiadłam i zabrałam się za lekko przesuszone kanapki, popijając je ciepławą wodą. Posprzątałam po skromnym posiłku i postanowiłam, że prześpię się z pół godzinki. Jest dopiero jedenasta – pomyślałam spojrzawszy na zegarek. Zupełnie inny świat. Nie ma telefonów, wyjącego radia sąsiadów, uporczywego huku samochodów wdzierającego się w mózg. Jestem tylko ja i mama, ukochana matka przyroda. Z tą myślą odpłynęłam gdzieś daleko.

Znów widzę łąkę, na niej cudowną świetlistą postać mężczyzny, otoczoną rojem dziwacznych stworzeń, podeszłam do nich.

– Szczęść Boże- pochwaliłam Boga.

– Szczęść Boże- odparł mężczyzna.

– Z czym przychodzisz do mnie? – spytał i rzucił okiem na moje dłonie. – Nie mam nic – odparłam zdziwiona.

– Masz, masz, tylko nic nie rozumiesz.

– Masz i dobro i zło.

Mówił jakoś tak dziwnie, zdaje się, że w moim języku, ale tak jakby nie moim, bo nic z tego nie rozumiałam. W głowie mi się mąciło i w gardle mi zaschło. Nie wiedziałam co mam mu właściwie odpowiedzieć. Nagle postać zaczęła się ode mnie oddalać, a z nią te dziwne stworzenia. Szarpnęło moim ciałem raz i drugi, otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam, że dalej siedzę na swoim kocu. Obok mnie plecak i butelka z wodą.

Zrozumiałam, że to sen … ale z dala słyszałam głos w powietrzu … „Pamiętaj dobro i zło…” Cóż to ma znaczyć? Spojrzałam na zegarek. O, już południe! Przespałam całą godzinę. Zerwałam się, poczułam przypływ sił. Zarzuciłam plecak na plecy i ruszyłam w dalszą drogę. Z daleka zobaczyłam schronisko. Powoli docierałam do celu.

Radości ze spotkania z przyjaciółmi nie było końca. Przesiedzieliśmy w tych stronach pięć dni nadrabiając czas, kiedy nie widzieliśmy się.

Zapomniałam o dziwnym śnie, dopiero kiedy zmarł mój sąsiad staruszek, przypomniały mi się słowa mężczyzny ze snu: „Z czym do mnie przychodzisz”, „Masz i dobro i zło”.

Myślałam, myślałam i wreszcie zrozumiałam co chciał mi powiedzieć ten mężczyzna. Moja podświadomość przypomniała mi, że jednak gdzieś istnieje jakaś wyższość do której zanosimy swoje dobro i zło. Nagle przyszło olśnienie. Tak, tak, ja rozmawiałam z samym Panem Bogiem. Winnam mu zanieść dobre czyny, a to co złe winnam naprawić. Skąd się to u mnie wzięło? Zachodziłam w głowę! Sięgnęłam w głąb mojej pamięci i zrozumiałam… przecież to oczywiste: za dobroć nagroda, a to co złe…? I tu się zawstydziłam, bo ja też mam na sumieniu grzeszki, z którymi ciężko żyć, oj jak ciężko.

Pomyślałam, cóż by to było gdyby człowiek nie miał sumienia? Tak, to sam Pan Bóg przypomniał mi o swoim istnieniu. Proroczy sen, oj proroczy. Chyba trzeba mi będzie zmienić coś w swoim postępowaniu, ale o tym napiszę kiedy indziej.

Irena Piwowar „Orynka”
Podlaska Redakcja Seniora Bielsk Podlaski