Kiedy był pies, mówiłam do niego. Przekrzywiał wtedy tak śmiesznie łebek. Kiedy płakałam, kładł mi pyszczek na kolanach, kiedy wybieraliśmy się na spacer, skomlał radośnie. Teraz będzie cisza.

Jestem już od dziesięciu lat na emeryturze. Mam więc trochę więcej czasu, żeby się na chwilę zatrzymać, przeanalizować niektóre spotkania i zdarzenia, których byłam biernym lub czynnym świadkiem i nad którymi wtedy nie miałam czasu zastanawiać się, bo życie było ciągłym maratonem lub biegiem przez płotki na czas.

Kobieta z psem na spacerze

Byłam lekarzem weterynarii i prowadziłam lecznicę w swojej dzielnicy w Białymstoku. Tu się wychowałam, tu mieszkałam, tu miałam przyjaciół i znajomych. Moimi klientami byli właściciele pupili znający mnie albo ze szkoły, albo z sąsiedztwa, albo ze wspólnych kolejek w sklepach.Wspominam starszą, przemiłą panią Wandę, moją sąsiadkę z bloku naprzeciwko. Pani Wanda jeszcze rok temu była szczęśliwą mężatką. Było to bardzo kochające się małżeństwo. Mąż pani Wandy miał piękny czerwony samochód, który codziennie był pucowany i wyglądał tak, jakby przed chwilą zjechał z taśmy produkcyjnej. Pani Wanda, zawsze elegancka, ze starannym makijażem, codziennie prowadziła na spacer swojego ukochanego małego pudelka. Całą swą troskliwość ci ludzie przenieśli na psa i samochód. Jak się później dowiedziałam, nie mogli mieć dzieci.

Kiedy pani Wanda została, sama jej wiekowy piesek podupadł na zdrowiu. I tak zaczęła się moja z nią znajomość. Zamawiała lekarskie wizyty domowe, aby podleczyć swego pudelka. Niestety, piesek oprócz ślepoty i zwyrodnień stawów, zapadł na chorobę nowotworową i nie było już dla niego ratunku. Wspólnie zdecydowałyśmy, że nie ma sensu przedłużać bezsensownych męczarni. Widziałam rozpacz w oczach tej kobiety. Traciła drugą najważniejszą w jej życiu istotę. Następnego dnia zadzwoniła: „Pani doktor, jestem przygotowana, proszę przyjechać dzisiaj. Chcę, żeby mój piesek zasnął u mnie na kolanach. Będę go głaskała po łebku i będę do niego mówiła. Proszę skrócić mu cierpienia”.
Kiedy piesek po kroplówce ze środkiem usypiającym odszedł, dotychczas spokojna pani Wanda całkowicie się rozsypała. Przy pożegnaniu poprosiła mnie, żebym czasem wpadła do niej, chociaż na chwilkę na krótką pogawędkę, bo od tego momentu została zupełnie sama. „Kiedy był pies, mówiłam do niego. Przekrzywiał wtedy tak śmiesznie łebek. Kiedy płakałam, kładł mi pyszczek na kolanach, kiedy wybieraliśmy się na spacer, skomlał radośnie. Teraz będzie cisza. A jestem już za stara, żeby mieć drugiego psa”. To były słowa pani Wandy.
Odwiedziłam ją po kilku tygodniach. Wypiłyśmy kawę, pogawędziłyśmy trochę. Kiedy wstałam, żeby się pożegnać, pani Wanda podprowadziła mnie do okna i pokazała pięknie kwitnący kwiatek stojący na parapecie. „Proszę zobaczyć, przez cztery lata podlewałam go różnymi odżywkami, żeby zakwitł, ale ostatnio po śmierci psa zaczęłam z nim rozmawiać i proszę jak rozkwitł”. Zamknęłam za sobą drzwi i popłakałam się.

Barbara Wolfram
Podlaska Redakcja Seniora Supraśl