30 września, w dniu św. Hieronima ze Strydonu – patrona archiwistów, obchodzimy Dzień Archiwisty. W 2019 roku Naczelny Dyrektor Archiwów Państwowych ustanowił to święto, podkreślające rolę i funkcję archiwów oraz archiwistów we współczesnym świecie. W tym dniu Archiwa Państwowe w całym kraju zapraszają do wspólnego świętowania oraz zachęcają do poświęcenia uwagi archiwum rodzinnym. 

Kolaż przedstawiający łysiejącego mężczyznę w okularach, z siwiejącą brodą przy pracy  oraz – obok – kartka z notatnika zawierająca odręczne zapiski archiwisty.

Miałam archiwistę w rodzinie, przeto chciałabym przybliżyć nieco czytelnikom na czym polega wyjątkowość tej pracy. Zmarły przedwcześnie przed dziesięcioma laty mąż mojej siostry wykonywał właśnie ów fach, a właściwie – rzemiosło. Ponieważ w tym miesiącu minęła dokładnie dziesiąta rocznica jego śmierci, niech ten artykuł będzie jednocześnie moim o szwagrze wspomnieniem oraz hołdem pamięci dla jego pracy, której domeną były rzetelność i staranność. Choć Wacław do tej pracy trafił przypadkiem, to innej nigdy później nie tylko nie szukał, ale nawet nie mógł sobie wyobrazić. Stała się bowiem jego pasją, której oddawał się bez reszty i do końca. Pracował już w momencie, kiedy ożenił się z moją siostrą. Dlatego dosyć dokładnie przyglądałam się jego zaangażowaniu oraz stopniowo poznawałam wiele tajników tej profesji. O ile archiwa są ostoją gromadzenia licznych danych oraz ich bezpieczeństwa, o tyle to właśnie archiwiści, szeregowi pracownicy, zapewniają ich rzetelną obsługę. Wymaga to cech szczególnych. Należą do nich rzetelność, wnikliwość, staranność, precyzja, uporządkowanie, w pewnym stopniu również i poczucie estetyki oraz, oczywiście, dyskrecja. To cechy dobrego archiwisty. A za takiego uznaję mojego nieżyjącego szwagra.

To prawda, był wymagający, ale wymagał również od siebie. Uważam, że byłby dobrym zwierzchnikiem, ale nigdy mu na tym nie zależało. Pracował w zawodzie zaledwie piętnaście lat, bowiem liczne choroby sprawiły, że wcześnie przeszedł na rentę. Na ogół zdajemy sobie sprawę, czym są archiwa i jak ważne archiwalia. Ale jak wygląda ich gromadzenie, porządkowanie i przechowywanie – już niekoniecznie. Postaram się więc przybliżyć nieco szczegóły i tajniki tej wiedzy oraz umiejętności archiwisty.

Wacław wyjątkowo przykładał się do swojej pracy. Kupował ogromne paki bardzo grubego kartonu. Następnie w domu przycinał je równiutko pod określony wymiar. Nacinał cierpliwie specjalnym nożem zgięcia wzdłuż wyznaczonej przez siebie linii, tworząc rodzaj „okładek” dla tak utworzonych segregatorów. Musiały być solidne, bo papierowe dokumenty gromadzone w dużej liczbie były ciężkie. Poza tym musiały być trwałe ze względu na długi okres ich późniejszego przechowywania. Na koniec małym wiertłem robił otworki, w które wplatał taśmę, aby je przewiązać. To wszystko przygotowywał w domu. Widywałam więc u nich te ogromne paki tektury oraz kłęby specjalnej bawełnianej taśmy do pakowania archiwaliów. 

Rozrzucone akta, częściowo w teczkach, inne luzem lub w workach w piwnicy budynku

Później, już w pracy, po ich zapełnieniu, oprawiano je w przygotowane paczki z tektury. Następnie mierzono długość, jaką zajmowały na półkach regałów i szaf pancernych. To dlatego, że archiwistom płacono za pracę… „z metra”. Tak przynajmniej było kiedyś. Współcześnie, w dobie wystawiania dokumentów elektronicznych, jest wiele takich, które muszą istnieć również i w formie papierowej. A do ich archiwizacji nie posłuży żadna maszyna, lecz jedynie ludzkie ręce, oczy i ciężka praca. Bo praca archiwisty jest ciężka fizycznie, ale też obciąża psychikę. To przede wszystkim duża odpowiedzialność, zwłaszcza gdy chodzi o zachowanie dokumentów wielkiej rangi oraz  tych o długim przechowywaniu. Tutaj nie można się pomylić, a więc wymagana jest nieustanna koncentracja. Dokumenty uporządkowane i oprawione, a inne zlikwidowane, to jedna część pracy. Bo tych, uznanych za makulaturę, też nie można było wyrzucić, ale znów trzeba segregować, opisywać i zanosić w miejsca specjalnie na to przeznaczone. 

Duża część wysiłku to papierologia innego rodzaju. Należało wszystko opisać w rubryczkach. Szwagier samodzielnie je tworzył. Jego żona do dziś pieczołowicie przechowuje pozostały po mężu notes z zapiskami. Moją uwagę skupiła niezwyczajna staranność, równiutkie szeregi cyferek i opisów, składających się na pewien etap pracy archiwisty. Wymagało to wiedzy fachowej, konkretnie tej dotyczącej sygnatur każdego dokumentu. Wyznaczały one między innymi to, jak długo, gdzie i w jaki sposób ma być on przechowywany. Po zarchiwizowaniu akt umieszczał pod rejestrem swój podpis, którym poręczał prawidłowość segregowania. Była to duża odpowiedzialność.

Cały ten wysiłek odbywał się przeważnie w trudnych warunkach. Zakłady pracy lokują swoje zbiory archiwalne najczęściej w piwnicach. Pomieszczenia są nierzadko bez światła dziennego, słabo oświetlone blaskiem sztucznym, a czasem wilgotne. Latem dokuczają wysokie temperatury, za to zimą się w nich marznie. Zawsze towarzyszą tumany kurzu, wydobywające się ze składowanych latami papierzysk. Szwagier funkcjonował jak… przodownik pracy, choć był jak najdalej od ówczesnych komunistycznych władz, głównie lokalnych. Tępił kolesiostwo, sitwy i układy. Koledzy wiedzieli, że w solidności i jakości pracy jest niedościgniony. Trochę mu zazdrościli, czasem lekko dogryzali, ale bardzo go szanowali i lubili, bo był dobrym kompanem. Za niejednym się wstawił u zwierzchnictwa, a nawet świadczył w sądzie pracy oraz służył radą. A jego pracowitość i sumienność była doceniana nie tylko przez współpracowników, ale również i zwierzchników. 

Jeździł często w delegacje do miast i miasteczek naszego województwa, bo w samym Białymstoku pracy nie wystarczało. Wiadomo, że takie „remanenty” w firmach przeprowadza się zwykle raz na kilka lat. Jego zakład macierzysty kierował więc grupkę swoich podwładnych do pracy w terenie. Bywali wszędzie. Najczęściej z noclegiem w niezbyt komfortowych warunkach. Z jednej strony się cieszył, bo delegacja była dodatkowo płatna, a potrzeby powiększającej się rodziny wzrastały. Jednocześnie bardzo źle znosił te rozłąki. Preferował więc te miejscowości, do których mógł dojeżdżać codziennie. Na okres wakacji starał się zapewnić robotę w Bielsku Podlaskim lub w Brańsku, bo stąd właśnie miał blisko i do rodziców, i do teściów. A to w tych okolicach przebywała naówczas jego żona z dziećmi. Ponieważ zwykle bywałam z nią na wsi w tym samym czasie, wiele dowiadywałam się o jego pracy.

Kolaż przedstawiający łysiejącego mężczyznę w okularach, z siwiejącą brodą przy pracy z archiwaliami oraz duży stos papierowych starych akt i makulatury, powiązanych w paczkach

Wracał późno i był bardzo zmęczony. Nie chciał jeść od razu obiadu, choć zabrane kanapki często przywoził z powrotem. Bo on jak coś robił, to bez opamiętania. Wypił wodę, zapalił papierosa i dalej do pracy. Jakieś sekretarki, intendentki czy inne urzędniczki litowały się nad nim widząc, że pracuje bez wytchnienia. Czasem zmusiły, by wypił kawę czy herbatę i zjadł cokolwiek, a przede wszystkim – odsapnął. Opowiadał nam o tym po powrocie. 

Czasem spotykały nas niespodzianki. Oto gdy robił archiwum w bielskim ogólniaku, wyjawił nam, że przeglądał… nasze arkusze ocen! Albo widział w dzienniku nasze absencje. Była to prawda, ale przekazywał nam ją w formie żartu. Rozluźnienie jednak nie trwało długo, bo musiał wypocząć. Raniutko następnego dnia jechał kontynuować zaczęte dzieło, aby zamknąć je przed rozpoczęciem roku szkolnego. Zarabiał dzieciom na wyprawki i odzież na zimę. Uwielbiał też sprawiać żonie i rodzinie drobne prezenty, zwłaszcza niespodzianki. Cieszył się przy tym jak dziecko, może nawet bardziej niż sami obdarowani.

Obciążenie i system pracy nie pozostały bez wpływu na zdrowie. Postępująca choroba oczu, potem jeden i drugi zawał spowodowały, że wcześnie przyznano mu rentę. Kiedy tylko jako tako odzyskał sprawność, natychmiast rwał się do pracy. Ponieważ dał się poznać od najlepszej strony, chętnie zatrudniały go różne firmy na umowę-zlecenie. Otrzymywał też propozycje pracy z polecenia innych. Tak przez długi czas reperował domowy budżet. Kiedy zapotrzebowanie na archiwistów zaczęło maleć, musiał zakończyć swoją przygodę, która była dlań bardziej pasją niż pracą.

Rola archiwów państwowych jest nie do przecenienia. Doceniamy archiwalia lokalne, znajdujące się na przykład w regionalnych muzeach. Winniśmy pamiętać też o archiwach rodzinnych i dbać o nie, do czego gorąco zachęcam.

zdjęcia: pixabay.com i domowe archiwum

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok