Wychowałyśmy się na tej samej ulicy. Nasza ulica po obu stronach obsadzona była drzewami i krzewami, za którymi kryły się jednorodzinne, murowane domy. Mieszkałyśmy w sąsiednich. Ulica kończyła się skarpą, a na dole rozpościerało się się jezioro Ełk. Ta zielona ulica, jezioro, jego brzeg i piękna przyroda wokół były miejscem naszego dzieciństwa i dorastania. 

Pani Ela trzyma w ręku figurkę aniołka, stoi na tle tablicy z wieloma kolorowymi aniołkami

Ela była starsza o rok. Miała wspaniałych rodziców, których dom był zawsze otwarty dla wszystkich. Chodziłyśmy do tej samej podstawówki i do tego samego prestiżowego liceum w Ełku. W trakcie nauki w liceum na  podwórku Jej domu w drewnianej szopie urządziliśmy „klubochlewik” . Był miejscem spotkań nastolatków. Słuchaliśmy tam płyt, graliśmy w karty lub po prostu rozmawialiśmy, czasem do białego rana. Opowiadałyśmy sobie o swoich przeżyciach, doświadczeniach związanych z pierwszymi zauroczeniami, przyjaźniami, próbami stawania się osobami dorosłymi, niezależnymi. 

Ela miała wiele pasji, ale główną był sport. Uprawiała lekkoatletykę, była wioślarką, jeździła na łyżwach i na bojerach. Często w Jej domu uczyłyśmy się, każda pod nosem klepiąc swoje. A potem, po maturze, nasze drogi się rozeszły. Wyjechałyśmy na studia. Ela pojechała do Koszalina. Roześmiana, otwarta, wysportowana, gotowa na nowe wyzwania wyruszyła w świat. Po studiach inżynierskich rozpoczęła pracę i wyszła za mąż.  

Była radosną, szczęśliwą mamą Ali i Maćka. Kilka lat po urodzeniu synka okazało się, że ma bardzo chore serce. Przeżyła pionierską, bardzo skomplikowaną, operację na otwartym sercu. Po zabiegu długo dochodziła do siebie. Okazało się, że już nie będzie mogła pracować, być aktywną jak dawniej, a jakość Jej  życia już zawsze będzie zależała od kondycji serca. 

Wkrótce otrzymała kolejny cios. Rozpadło się Jej małżeństwo. Została sama na rencie inwalidzkiej z dwójką małych dzieci. Wiedziała, że musi sobie poradzić. Wsparciem stała się dla Niej wiara. Modliła się codziennie żarliwie, prosząc Boga o siłę i wsparcie. Nie załamała się, zdobywała środki na życie, wykorzystując zdrowe ręce. 

Stan Jej  zdrowia ciągle się pogarszał. Niewydolne serce  spowodowało pojawienie się innych dolegliwości. Była  pod stałą kontrolą ośmiu specjalistów. Kolejne operacje i pobyty w szpitalach stały się Jej codziennością. Jednak z każdej opresji zdrowotnej wychodziła niepokonana, wdzięczna Bogu i lekarzom za szansę na dalsze życie. Ból towarzyszył Jej często. Upadała wiele razy w sensie dosłownym i przenośnym, ale zawsze się podnosiła i ponownie była radosna i pogodna. Miała wielu przyjaciół, którzy Ją wspierali w najtrudniejszych okresach.

Gdy dzieci wprowadziły się z domu i założyły własne gniazda, odnalazła sens życia w pomaganiu innym, słabszym od niej. Działała w swojej parafii, mając pod opieką po kilka osób. Kiedy była w gorszej kondycji fizycznej, wspierała swoich podopiecznych dobrym słowem. 

Trzy lata temu Jej ukochany syn Maciek przyleciał do Polski. Przywiózł Ją z Koszalina na naszą ulicę w Ełku. Spotkałyśmy się. Byłyśmy sobie bliskie jak dawniej. Opowiadała o swoich nowych pasjach, już nie sportowych. Kolekcjonowała drobne przedmioty. Była dumna ze swojej pokaźnej kolekcji aniołów, która nawet została zaprezentowana na wystawie i opisana w prasie. Miała ten sam błysk w oczach, tylko ciało odmawiało posłuszeństwa. Mniej już  pomagała innym. Postanowiła oszczędzać siły. 

Po raz trzeci została babcią. Miała malutkiego wnusia. Niedługo miał się urodzić następny. Była z tego powodu bardzo szczęśliwa. Pozostawałyśmy w stałym kontakcie telefonicznym. Czuła się różnie, ale zawsze była pełna optymizmu, aż do pewnego listopadowego piątku tego roku. Zadzwoniła do mnie w trakcie spotkania redakcyjnego Podlaskiego Seniora. Odrzuciłam połączenie. Kiedy oddzwoniłam, powiedziała, że jest w szpitalu i że niedługo przewiozą Ją do Szczecina na trzecią operację na otwartym sercu. Łamiącym się głosem, jakby zawstydzona tym co mówi, dodała na końcu, że chce się ze mną pożegnać i przeprosić. Zapewniałam Ją, że wszystko będzie dobrze i że jak zwykle zwycięży. 

Do czasu transportu do Szczecina rozmawiałyśmy codziennie. Ostatnia wiadomość od Eli przyszła 19 listopada. „Jutro operacja, będę nieczynna przez trzy dni”. Po upływie trzech dni z nadzieją dzwoniłam do Niej  przez tydzień. Najpierw był sygnał, a potem już tylko automatyczny komunikat, że abonent jest niedostępny. Przez miesiąc  bezskutecznie poszukiwałam informacji o Eli. Zaklinałam rzeczywistość, wmawiając sobie, że na pewno jest w śpiączce i zaraz się wybudzi. Dopiero 11 grudnia odnalazłam informację na stronie parafii, do której należała, że zmarła 23 listopada 2021 roku po trzech dniach od operacji. Mam nadzieję, Eluniu, że jest tam Ci dobrze i dobre anioły czuwają nad Tobą. W moim sercu i pamięci pozostaniesz na zawsze. Byłaś wspaniałą Osobą, wzorem dla mnie i dla wszystkich, którzy Cię znali. Odpoczywaj w pokoju.

(foto: z archiwum )

Maria Heller
Podlaska Redakcja Seniora Białystok