W Książnicy Podlaskiej, w ramach kolejnej „Środy Literackiej”, odbyło się spotkanie z Mariuszem Urbankiem, które prowadził Dominik Sołowiej.
Mariusz Urbanek jest pisarzem, dziennikarzem, autorem kilkunastu książek, m.in. biografii generała Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego – „Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie”, Leopolda Tyrmanda – „Zły Tyrmand”, Stefana Kisielewskiego – „Kisiel”, sagi rodziny Kisielewskich – „Kisielewscy. Jan August, Zygmunt, Stefan, Wacek”, Jerzego Waldorffa – „Waldorff. Ostatni baron Peerelu”, Władysława Broniewskiego – „Broniewski. Miłość, wódka, polityka”, Jana Brzechwy – „Brzechwa nie dla dzieci”, Juliana Tuwima – „Tuwim. Wylękniony bluźnierca”, Kornela Makuszyńskiego – „Makuszyński. O jednym takim, któremu skradziono słońce”. W 2014 ukazała się zbiorowa biografia –„Genialni. Lwowska szkoła matematyczna”.
Jest też autorem dwóch tomów bajek dla dzieci, satyrycznej historii Wrocławia – „Zrób sobie Wrocław”, z ilustracjami Tomasza Brody, subiektywnego przewodnika – „Dolny Śląsk. Siedem stron świata”, scenariuszy do spektakli teatralnych, licznych felietonów. Kieruje działem publicystyki i historii w miesięczniku „Odra” oraz Gabinetami Świadków Historii w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich – czytamy w zaproszeniu.
Gość spotkania bardzo ciepło opowiadał o bohaterach swoich książek. Wszyscy oni żyli w XX wieku, często wpadali w tryby bezwzględnej polityki. Mówił o spotkaniach z ich dziećmi, wnukami. Osoby te bardzo szczerze opowiadały o swoich relacjach z ojcami, dziadkami, które nie zawsze były dobre, np. córka Brzechwy zobaczyła swego tatę po raz pierwszy na pogrzebie Bolesława Leśmiana, gdy miała 9 lat. Wszystkie osobiste wypowiedzi były autoryzowane.
Tuwima nazywano księciem poetów, jego debiut porównywano do debiutu Adama Mickiewicza, a „Kwiaty Polskie” zestawiano z „Panem Tadeuszem”. Napisał wiele wierszy i piosenek, które przeszły do legendy, jak „Miłość ci wszystko wybaczy” w wykonaniu Hanki Ordonówny, czy „Grande Valse Brillante” w wykonaniu Ewy Demarczyk. Jego „Ptasie radio” i „Lokomotywa” stanowią klasykę literatury dziecięcej i do dziś nie mają sobie równych w polskiej literaturze dziecięcej.
Przyszedł na świat w rodzinie zasymilowanych łódzkich Żydów. Rodzice rozmawiali w domu czystą polszczyzną, matka czytała dzieciom do snu polskie wiersze.
„W języku żydowskim pisać nie mogę, gdyż ani go nie znam, ani nie znałem, ani w domu nigdy nie słyszałem. Matka moja Krukowska, babka Łapowska, prababka Dillon, a dopiero praprababka Goldberg”” –
pisał.
Mimo to ciągle szedł za nim epitet „Żyd”, choć do końca życia Polskę nazywał swoją ojczyzną i był w niej ciągle obecny. W jednym ze swoich aforyzmów napisał: „Żyj tak, aby Twoim znajomym zrobiło się nudno, gdy umrzesz”. Nie jest nam nudno, bo dzięki temu co napisał stale jest obecny.
Głos Jerzego Waldorffa dobiegający z radia rozpoznawali wszyscy. Felietony poświęcone muzyce poważnej i książki , które pisał były powszechnie czytane. Niepowtarzalny styl, świadomie archaiczny język, skazany w Peerelu na zapomnienie i anegdoty z przedwojennej Warszawy, przyciągały rzesze słuchaczy, telewidzów i czytelników.
Pozostały jednak rzeczy trwalsze niż papier. Ponad tysiąc zabytkowych nagrobków na Starych Powązkach uratowanych od zniszczenia, dzięki zapoczątkowanej przez niego zbiórce pieniędzy. Muzeum Karola Szymanowskiego w zakopiańskiej willi „Atma”, wykupionej za pieniądze ze społecznych zbiórek. Muzeum Teatralne przy Teatrze Wielkim w Warszawie. Pomniki ludzi, którzy przynieśli Polsce w 1918 niepodległość: Ignacego Jana Paderewskiego i Józefa Piłsudskiego. Bo jak powtarzał Waldorff za Norwidem: „Ojczyzna – to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć – tracą życie”.
Kiedy zmarł, okazało się, że zostawił jeszcze jedno przesłanie. O tym , że prawdziwe uczucie może mieć różne oblicza i o potrzebie tolerancji dla odmienności. Sporządził testament, w którym swoim spadkobiercą ustanowił Mieczysława Jankowskiego, swego wieloletniego partnera, z którym związany był 61 lat. Dzięki pomocy przyjaciół z rodziny Kisielewskich, zapis testamentowy udało się utrzymać. Po śmierci Mieczysława urna z jego prochami została pochowana w grobie Waldorffa.
Władysława Broniewskiego, kolejnego bohatera swojej książki Urbanek polubił najbardziej, ponieważ okradziono go z połowy życiorysu. Jak zaczynał pisać tę książkę, wydawcy zadawali mu pytanie: A kto będzie czytał książkę o starym komuchu? Jak się ukazała, cieszyła się tak wielkim powodzeniem wśród czytelników, że trzeba było zwiększyć nakład.
Broniewski urodził się w 1897 w Płocku. Mając 15 lat opuścił szkołę i wstąpił do Legionów. W czasie wojny polsko-bolszewickiej zaciągnął się do wojska i brał udział w walkach. Odznaczony krzyżem orderu Virtuti Militari oraz czterokrotnie Krzyżem Walecznych, odchodzi do cywila w stopniu kapitana. Był najmłodszym kapitanem – miał 24 lata. Deklaruje poglądy socjalistyczne, wspiera rewolucyjne dążenia proletariatu. Jego twórczość jest silnie związana z przekonaniami ideowymi, w 1939 pisze słynny wiersz „Bagnet na broń”. Po klęsce wrześniowej zostaje, pod pretekstem bójki, aresztowany i osadzony w Moskwie, na Łubiance. Jest przesłuchiwany i torturowany. Po zwolnieniu dostaje się do Armii Andersa, z którą dociera na Bliski Wschód. Publikuje antysowieckie wiersze w piśmie „W drodze”. Na wieść, że jego partnerka Maria, więźniarka Oświęcimia ocalała, powraca do kraju w 1945 Hołubiony przez władze PRL tworzył wiernopoddańcze utwory, choć nigdy nie należał do żadnej partii. Poproszony przez Bieruta o napisanie nowego hymnu Polski, odmówił. Po śmierci żony, a później tragicznej śmierci córki Anki, zaczyna coraz więcej pić. Nie może się pogodzić ze śmiercią jedynej, ukochanej córki. Pisze cykl wierszy, porównywanych do trenów Kochanowskiego. O jego chorobie alkoholowej szczegółowo opowiada przybrana córka Maria, z trzeciego małżeństwa poety. Zmarł w 1962 i został pochowany na Powązkach Komunalnych.
Lwowską szkołę matematyczną tworzyli Stefan Banach, Hugo Steinhaus, Stanisław Ulam, Stanisław Mazur, Antoni Łomnicki i wielu innych. Współpracując ze sobą, rywalizując z matematykami w Warszawie i Krakowie dokonali wielu odkryć, zdobyli sławę, zaszczyty i zrobili międzynarodowe kariery wykładowców. Ulam został współtwórcą pierwszej bomby atomowej. Spotykali się w Kawiarni Szkockiej we Lwowie, przy placu Akademickim 9. Stefan Banach uważał, że kawiarnia jest równie dobrym miejscem do matematycznych debat co zacisze gabinetu, czy biblioteka, a może nawet lepszym. Marmurowy blat stolika służył im jako tablica na której zapisywali ciągi liczb i symboli. Problemy matematyczne były zapisywane ołówkiem chemicznym, które niestety były zmywane przez sprzątaczkę. Intensywność myślenia i zdolność koncentracji była tak wielka, że jedna z takich sesji trwała 17 godzin, nie licząc przerw na posiłki. 17 lipca 1935 żona Banacha przyniosła do kawiarni zeszyt w marmurkowych okładkach, kupiony za 2,50 zł. I od tego dnia problemy matematyczne zaczęto zapisywać w tym zeszycie. Pierwszego wpisu pod tą datą dokonał Stefan Banach. Na kolejnych kartach zeszytu zadania dla kolegów, tego samego dnia, wpisali Ulam, Mazur i Orlicz, pozostawiając miejsce na rozwiązanie. Zapisy opatrywali numerem, datą, nazwiskiem autora i informacją o nagrodzie, którą on ustanawiał. Wysokość nagrody zależała od trudności problemu i pomysłowości autora. Od małej czarnej, małego piwa, flaszki wina, 10 dag kawioru, obiadu w restauracji, po żywą gęś.
W sumie wpisano do Księgi Szkockiej 193 problemy, ostatni autorstwa Steinhausa pochodzi z 13.05.1941, przed wkroczeniem wojsk niemieckich do Lwowa. Niektórych zadań nie udało się rozwiązać do dziś.
Losy wojenne słynnych matematyków ułożyły się różnie. Niektórzy ukrywając się pozostali we Lwowie, innym udało się przedostać do Krakowa, Warszawy, a pod koniec wojny do Wrocławia. Kilku z nich udało się przeżyć, tylko dlatego, że tuż przed wojną wyjechali na stypendium za granicę.
Banach nie skorzystał z takiej propozycji, choć wielokrotnie do Lwowa przyjeżdżał John von Neumann, który proponował mu pracę w swoim zespole w Stanach Zjednoczonych. Ostatni raz przyjechał w lipcu 1937 i wręczając mu czek, na którym widniała tylko cyfra 1, powiedział: „Profesor Wiener prosił, żeby dopisać tyle zer, ile pan uzna za stosowne”. Banach podobno odpowiedział: „To za mała suma, żeby opuścić Polskę”. Nie wiadomo, czy tego później nie żałował, zatrudniając się w Instytucie Badań nad Tyfusem Plamistym i Wirusami prof. Rudolfa Weigla w charakterze karmiciela wszy. Papiery świadczące o tym zatrudnieniu, pozwalały omijać łapanki, unikać wywózki na roboty oraz otrzymywać większe racje żywnościowe.
W nocy z 3 na 4 lipca 1941 Niemcy aresztowali i zamordowali 38 osób na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie. Profesorów, uczonych i członków ich rodzin, w tym: matematyków Antoniego Łomnickiego, Włodzimierza Stożka, a także pisarza Tadeusza Boy-Żeleńskiego i ostatniego rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza wraz z jego trzema synami.
Stefan Banach zmarł na raka płuc 31 sierpnia 1945 we Lwowie i został pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim.
Wiosną 1946 ze Lwowa do Wrocławia przyjechała wdowa Łucja Banach i przywiozła ze sobą Księgę Szkocką. Stanisław Ulam, mieszkający w USA, przełożył ją na język angielski, skopiował 300 egz. i rozesłał do znanych matematyków na całym świecie. Księga zrobiła furorę i nadal jest przedmiotem analiz. W 2015 wydawnictwo Springer opublikowało drugie wydanie księgi, uzupełnione o nowe komentarze, nowe rozwiązania niektórych problemów, a także o problemy z „Nowej Księgi Szkockiej”, która była prowadzona w bibliotece Instytutu Matematycznego Uniwersytetu Wrocławskiego w latach powojennych. W Polsce Księga Szkocka nigdy nie ukazała się drukiem. Terminy matematyczne opatrzone nazwiskiem Banacha (np.„Przestrzeń Banacha”, „Całka Banacha”, „Algebra Banacha”) można znaleźć w każdej encyklopedii matematycznej na świecie.
Książka pokazuje również, jak Amerykanie, pod koniec II Wojny Światowej budowali swoją potęgę naukową. Do Projektu Manhattan, którego celem było skonstruowanie bomby atomowej zaangażowali najzdolniejszych uczonych z całego świata. Stanisław Ulam, który znalazł się w tym gronie, wspominał: „W całej historii nauki nie było, choćby w wielkim przybliżeniu podobnego skupiska geniuszy. Wśród nich było wielu noblistów aktualnych i przyszłych”.
Biografia o genialnych matematykach zafascynowała mnie. Dlatego zwiedzając w tym roku Lwów postanowiłam odszukać otwartą w 2015 „Restaurację i Kawiarnię Szkocką”. Znajduje się przy Prospekcie Szewczenki 27, tuż obok poprzedniej lokalizacji. Nie ma takiego wiedeńskiego wystroju, jak kawiarnia oglądana na przedwojennych zdjęciach. Jest to niewielki, ale nastrojowy lokal. Na zewnątrz, wewnątrz i we wnęce nad barem, widnieje logo: „Biała gęś”. Na ścianach wiszą zdjęcia słynnych matematyków.
Przy barze leżą dwie „Księgi Szkockie”. Jedna zawiera zdjęcia matematyków odwiedzających przed wojną ten lokal, jego historię, różne archiwalne zdjęcia, okładki książek o słynnych matematykach, wydanych wielu krajach oraz wpisy turystów chwalących pomysł reaktywowania kawiarni. Druga (kserokopia oryginału) – zapisane problemy i zadania matematyczne, które rozwiązywali matematycy. Możemy oglądać ich charakter pisma, nanoszone uwagi, podpisy.
Trzymając w rękach tę księgę, nagle zdałam sobie sprawę, że należy ją traktować jak relikwię zostawioną nam przez tamtych genialnych ludzi. Wnieśli największy wkład w naukę światową. „Przeszli do historii nauki i do anegdoty. Tam gdzie trafiają tylko genialni” – stwierdził gość spotkania.
Odwiedziłam również grób Stefana Banacha na Cmentarzu Łyczakowskim. Został pochowany w grobowcu zaprzyjaźnionej rodziny Riedlów, w których willi, wraz z rodziną, mieszkał przed śmiercią i zmarł. Położony jest niedaleko grobu Marii Konopnickiej.
Maria Beręsewicz
Podlaska Redakcja Seniora Białystok