Sprawy ostateczne – śmiertelna choroba, zgon, obrzędy pogrzebowe na wsi z połowy XX wieku – były czymś ważnym, podniosłym i jak najbardziej… społecznym! Towarzyszył im specjalny utrwalony tradycją ceremoniał, który urzeczywistniał się na oczach sąsiadów, obowiązkowo z ich udziałem i trochę pod presją ich opinii. 

Kiedyś podczas ceremonii pogrzebowych było dużo głośnego płaczu, żałosnego zawodzenia, wręcz teatralnych zachowań. Na pewno nikt nie tłumił swoich najgłębszych emocji. Najbliżsi płakali przez całą noc przy nieboszczyku, a nazajutrz tak samo w czasie pogrzebu. Raz po raz rozlegał się lament. Żałobnikom zaczynało brakować łez, więc całym ciałem cicho szlochającego wstrząsały konwulsje. Niektórzy z tego powodu nie mogli uczestniczyć w pogrzebach znajomych. Choć zasadniczo nie do pomyślenia było, żeby nie towarzyszyć w ostatniej drodze sąsiada. Wszyscy bali się kilku wyjątkowo trudnych momentów tych smutnych godzin. Było to zjeżdżanie się kolejnych członków rodziny mieszkających poza domem, zakrywanie trumny oraz wpuszczanie jej do grobu. 

Po nocy modłów i śpiewu już od rana sąsiedzi przychodzili „na pacierz” przy zmarłym. W domu żałobników wykonywano, jak każdego dnia, wszystkie niezbędne prace gospodarskie związane z oporządzeniem zwierząt. Jednak ktoś z rodziny obowiązkowo czuwał przy trumnie. Zasadą było, że każdy przybywający do zmarłego najpierw klękał i się modlił w ciszy, następnie wstawał z kolan i wypowiadał głośno: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Po chóralnej odpowiedzi „Na wieki wieków amen” szukał dogodnego miejsca. Zostawał bliżej, o ile za życia nieboszczyka był z nim w lepszych stosunkach. Ci, co przybyli ze świętego obowiązku, usuwali się do tyłu, aby ustąpić miejsca kolejnym żałobnikom. Nikt nie przynosił kwiatów. Nie było też żadnych wieńców. Trwała za to zbiorowa modlitwa – różaniec, okazjonalne koronki i znów pogrzebowe pieśni. Rodzina od dawna siedziała zgromadzona wokół trumny, a co jakiś czas któreś z nich wybuchało głośnym płaczem. Potem długo jeszcze opowiadano sobie na wsi, kto i jak głośno płakał oraz ewentualnie co wypowiadał łkając w żalu. Wtedy wszystko bardzo dokładnie analizowano. Wydaje się, że to też element obyczajowości i mentalności mieszkańców dawnej wsi. 

Trwało to do momentu wyprowadzenia zwłok. Ogólne poruszenie powodowała wieść, że przybył ksiądz, po którego wcześniej posłano furmankę. Ten wchodził do pokoju, w którym leżał zmarły i witał obecnych słowami chwalącymi Pana, po czym od razu rozpoczynał pospieszną modlitwę, przewidzianą na tę okoliczność. Zaraz też dawał znak i oto następował najbardziej dramatyczny moment całej ceremonii. Rodzina zaczynała żegnać odchodzącego na zawsze domownika. Tego nie da się opisać! Niektórych trzeba było siłą odrywać od trumny. Płacz, lament, zawodzenie… To wciąż za mało do określenia tego, co się działo wokół trumny. Głuchy i donośny odgłos młotka, którym wbijano gwoździe w wieko trumny, dopełniał rozpaczy. Bo zaczynało płakać wielu nieobcych wprawdzie, ale nie stanowiących rodziny. Zamkniętą trumnę wynoszono na ramionach. Nieśli ją kuzyni, krewni, sąsiedzi i znajomi. Był to rodzaj ostatniej przysługi. Orszak zaś stanowili znajomy mężczyzna niosący krzyż, kapłan i organista na czele, potem trumna, a za nią idąca w czerni i smutku rodzina. Za nimi cała wieś, kto tylko mógł. Tak wypadało, taki był zwyczaj, ale chyba i potrzeba okazania solidarności w bólu. Kondukt przesuwał się powoli do krzyża. Na skraju każdej wsi znajdował się specjalny krzyż do tego celu. Tam kapłan znów odprawiał modlitwy, czasem wygłosił krótką mowę dedykowaną pamięci zmarłego i święcił trumnę. Wtedy ustawiano ją na odświętnie okrytą furmankę. Jeden z członków najbliższej rodziny, zwykle mężczyzna, przepraszał zgromadzonych w imieniu zmarłego za jego ewentualne przewinienia uczynione za życia względem obecnych. Takiego aktu nie mogło zabraknąć. Później omawiano, kto, co i jak powiedział w imieniu odchodzącego.

foto: z archiwum autorki

Najwcześniejsze w moim życiu pogrzeby odbywały się jeszcze w ten sposób, że trumnę z nieboszczykiem odwożono na noc do kostnicy, a dopiero nazajutrz rankiem odbywało się pochowanie zwłok na cmentarzu. Jednak później (zapewne po synodzie) było już trochę inaczej. Oto przy krzyżu na furmankę z trumną siadało kilka najbliższych osób. Inni obsiadali pozostałe podstawione wozy. Niektórzy spod krzyża wracali do domów, do małych dzieci, do wieczornego obrządku przy zwierzętach czy do innych prac. 

Po mszy żałobnej w kościele z trumną na katafalku ustawionym blisko ołtarza, kondukt wyruszał na cmentarz. Wcześniej grabarz w wyznaczonym miejscu kopał grób. Przy tym wykopanym dole gromadzili się wszyscy, ksiądz znów krótko się modlił, a śpiewy żałobne odprawiali wraz z organistą. Po czym na grubych powrozach opuszczano trumnę do grobu. Kapłan jako pierwszy rzucał na trumnę garść ziemi, po nim robili to wszyscy obecni. Najtrudniej było rodzinie. Grabarz zasypywał grób i uklepywał łopatą równy kopczyk. Pamiętam czasy, kiedy na takiej mogile nie położono ani jednego kwiatka i nie zapalono żadnej świeczki. Po prostu było to wówczas normalne.

W mojej wsi nie urządzano wtedy styp. Bardzo drażniło mnie, gdy opowiadano, że tu i ówdzie organizowane są z tej okazji przyjęcia, nawet huczne, a bywa że i z alkoholem. Wydawało mi się, że ból rodziny jest tak duży, że uniemożliwia zajmowanie się i goszczenie przybyłych. Wraz z wiekiem zmieniło się jednak moje podejście. Zrozumiałam, że to żadna „biesiada”, tylko zwykły posiłek, a jednocześnie podziękowanie żałobnikom za udział w ceremonii pogrzebowej bliskiej osoby. 

Po pochówku wszystko wracało na swoje tory. Pamięć o zmarłej osobie pozostawała na jakiś czas wśród wiejskiej społeczności, a rodzina do roku utrzymywała żałobę, przejawem której był nie tylko ubiór. Mężczyznom i dzieciom wystarczały czarne opaski na rękawie ciemniejszego ubrania. Kobiety chodziły wyłącznie w czerni. W tym czasie nie uczestniczyło się w weselach, zabawach, balach, czy większych przyjęciach. A opinia publiczna niebawem zajmowała się już innymi sprawami, bo przecież życie biegło dalej.

foto: pixabay.com



Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok