Prezentujemy wyróżnione przez Podlaską Redakcję Seniora utwory IX edycji Konkursu Literackiego SREBRO NIE ZŁOTO i gratulujemy autorom.
Wzorem lat ubiegłych Podlaska Redakcja Seniora przyznała Wyróżnienia Specjalne. Autorzy za wyróżnione utwory otrzymali tomiki ubiegłorocznej VIII edycji konkursu oraz dyplom. Utwory te będą opublikowane w tomiku IX edycji. Gratulujemy!
(Przedstawiamy wyróżnienia w kolejności przypadkowej)
–
Józefa Drozdowska z Augustowa
za prozę Pożegnanie lata
–
Pożegnanie lata
Wyszłam na swój ostatni letni obchód nieco zasmucona. W początkach września, od kiedy siebie pamiętam, zawsze było mi smutno. Należę do ludzi ptaków, którzy wraz z końcem sierpnia szykują się do odlotu do innych krain. Nie wiem, gdzie bym mogła odfrunąć, ale to uczucie telepie się w mym sercu przez sporą część jesieni, by później, nie wiadomo kiedy, rozmyć się w listopadowych szarugach i nie męczyć mnie już więcej, aż do początku następnego września.
Na porębie kwitną już wrzosy, od których liliowym cieniem okrywają się pnie ściętych zeszłego roku sosen. Suczka obchodząca wraz ze mną las niecierpliwie węszy każdy z nich, obsikując je potem na pamiątkę zagubionym tu wiatrom. Czujemy się jak dwie upadłe z Bożych rąk krople. Przezroczyste. Każdy, kto by nas w tej chwili spotkał, widziałby nasze zagubienie, nasze niezdecydowanie, gonienie tęskniące za czymś nieokreślonym a pożądanym. Dobrze, że nikogo nie ma. Nie wiadomo byłoby, jak spojrzeć na takiego, którą stroną się od niego odwrócić.
Po tygodniowym deszczu las przybrał znowu jaskrawozielonych barw. Trzeba przyznać, że jedynie owoce krzewów są znakiem jesieni. Zwisające gronami ciemne jagody czeremchy, rumieniące się wiązki jarzębin i poruszane wiatrem na wiotkich łodyżkach krople berberysu są w tej głuszy jedynymi nie zielonymi plamami.
Szczebiot zwinnych leśnych ptaszków wyprowadza nas na wzgórze leżące skarpą nad jeziorną tonią. Jezioro po niedawnym najeździe kąpiących się w nim ludzi wydaje się być teraz dużym osamotnionym okiem wpatrzonym w zwisające nad nim urwisko, przez które nikt nie próbuje nad nie schodzić. Jest tak samotne, a przecież w naturalnej swej przestrzeni leżące, że patrząc na nie, odczuwam dreszcze przechodzące przez moje ręce i nogi, a również widać, że suczka – towarzyszka moja – też drży. Po co dla jeziora ta ciżba ludzkich ciał i głosów? Czyżby zagłuszało tym swoje własne myśli. Czyżby myśli jeziora, jeżeli uznamy je za istniejące, niczym moje zagłuszyć zdolny jest jedynie niebywały krzyk.
Zsuwamy się po piaszczystym urwisku aż do wody. Suczka płoszy siedzące na falochronie mewy, które z wrzaskiem lądują nieco dalej na wodzie, na której kołysząc się, przypominają robione z papieru małe łódeczki.
Słońce zakryte jest mozaiką kłębiasto-pierzastych chmur, nie ścieli po jeziornej toni swego złotego welonu. Jezioro jest więc sine, a fale czynią z niego coś na kształt prążkowanej tkaniny.
Jest to rzeczywiście nasz ostatni obchód letni. Dookoła nie widać ludzi, nie biorąc pod uwagę osamotnionego jak my rybaka, próbującego z wysuniętego w głąb jeziora pomostu, złowić rybę. Jest tak wtopiony w ów pomost, że stanowi jego nieodzowną część jak on materialną i uginającą się lekko pod niewielkim zrywającym się co jakiś czas wiatrem. Na nadbrzeżnym piasku nie widać żadnych ludzkich śladów, nie ma też piaskowych zamków. Tygodniowy deszcz zmył je, nie zapisując nigdzie pamięci o nich. Mnóstwo zaś jest śladów ptasich stóp. Większych i mniejszych, niczym jakiś ptasi kalendarz. Nasze – nie są zdolne ich zatrzeć, a zresztą i po co. Jest to nasz ostatni letni obchód, więc niech nie okaże się barbarzyńskim, niech raczej stróżującym będzie temu lasowi i tej oto wodzie, i tym ptakom, które nie odfrunęły jeszcze jak my do innych, ciekawszych może, krain.
Co sprawia, że jedni wciąż gdzieś wędrują, a inni pomimo że mają serca telepiące się pod skrzydłami, trwają niezmienne na swym miejscu? Ludzie ptaki spragnieni lotu krążą uparcie w tym samym miejscu, a będąc tu, nie zostawiają nawet nikłych śladów po sobie. Coś jednak każe im obchodzić na pożegnanie lata las i jezioro. Czują się wybrani spośród wszystkich innych? Cali są tęsknotą za czymś nieokreślonym, lądem dalekim. Liliowi od naręczy wrzosów, jakie przynoszą do swoich jesiennych domów.
–
–
Marek Mozyrski z Sokółki
za wiersz Guernica
–
–
Guernica
Strąconą głowę, uciętą nogę,
Widzę wbrew innym i wbrew logice,
Widzę płacz dzieci, śmierć i pożogę,
I Irpień, i Buczę w Guernice.
Skąd Pablo wiedziałeś, że ból nie minie,
Że zło w człowieku, tak łatwo nie znika?
Skąd twe proroctwo o Ukrainie,
Ma w sobie twoja Guernica?
Chaos postaci życia w ruinie,
Płacz zwierząt w bagna polityce,
Z tego świat słynął, i nadal słynie,
I krzyczy jak szarość w Guernice.
Może Picasso dziś pędzle przeklina,
Może już wszystkie swe płótna schował,
Dziś Guernica – to Ukraina!
Czy on to wiedział, gdy ją malował?
–
Krzysztof Broda z Białegostoku
za prozę Arek Korona
–
Arek Korona
Ciepły poranek zapowiadał kolejny piękny, letni dzień. Słońce przebijało się przez gęste konary strzelistych sosen tkając błyszczącą koronkę ze świetlistych promieni. Kropelki porannej rosy tworzyły na niej misterne łańcuszki perlistych korali.
Stada ptaków już od świtu radosnym śpiewem witały budzący się dzień. Gdzieś w oddali, po drugiej stronie jeziora dało się słyszeć buczenie bąka – ptaka wyglądającego jak czapla, a brzmiącego jak porykująca krowa. Wysoko nad głową dzięcioł rozpoczął swoją poranną „pukaninę”, cierpliwie wyszukując pod korą drzewa czegoś na śniadanie. A może czuje radość z nadchodzącego dnia, może nawołuje samicę na miłosną randkę?
– Cześć Arek – rzekłem witając swojego nowopoznanego, małego przyjaciela.
– Jak minęła noc, spałeś czy polowałeś?
Ktoś z boku mógłby pomyśleć, że facet w pidżamie gadający do płachty ogrodowego namiotu chyba zgłupiał.
– O, widzę, że masz coś apetycznego na śniadanie! – stwierdziłem obserwując, jak we wspaniale rozciągniętej pajęczynie trzepocze kolejna mucha.
– Gratuluję połowu, stary!
Gadałem do pięknego pająka z gatunku „krzyżak ogrodowy”, mieszkającego od kilku dni pod czaszą naszego ogrodowego namiotu. Nie liczyłem wprawdzie, że wywiąże się między nami jakaś zajmująca rozmowa, ale bardzo lubiłem zaczynać dzień od „pająkowego monologu”. Z dużym zainteresowaniem obserwowałem zwyczaje tego pięknego owada. Jego łacińska nazwa to „Araneus diadematus”. Zabrzmiało mi to jako „Arek Korona” i takie dałem mu imię.
Uwielbiam te letnie poranki, gdy cały ośrodek jeszcze śpi, a jedyne oznaki życia wykazują wędkarze, którym zawsze miesza się dzień z nocą. Żadne ludzkie odgłosy nie zakłócają spokoju i właśnie wtedy mam czas na moje codzienne „intymne rozmowy” z przyrodą. Popijając poranną kawę lubię gaworzyć
z Arkiem. Opowiadam mu o tym, co się wydarzyło, omawiam plany na dzień bieżący i przyszły. Czasami zadaję mu pytania np. co sądzi o tym lub owym, na które zresztą nie oczekuję odpowiedzi. Ot taki mój poranny „pająkowy” monolog.
Arka poznałem rankiem, gdy siedział na misternie uplecionej pajęczynie, na której perliły się krople rosy, jak brylanty na diademie księżniczki. Byłem zauroczony tym widokiem! Ujrzałem go, gdy cierpliwie czekał na kolejną ofiarę. Miał ich uwięzionych w sieci już całkiem sporo – komary, meszki i jedna dorodna mucha owocówka.
– Ho,ho! Niezły z ciebie myśliwy! Jak ty łapiesz tyle tego robactwa, którego ja nie znoszę, to musimy się zaprzyjaźnić! – stwierdziłem, chcąc w przyjacielskim odruchu uścisnąć mu odnóże. Ale jak uścisnąć „prawicę” pająka? Ten jakby usłyszał, co do niego mówię, bo natychmiast wyruszył w drogę po nitkach pajęczyny. Jak się okazało, poszedł sprawdzić stan swojej spiżarni. Dopiero później dowiedziałem się, że z Arka to niezły zabijaka! Ofiary, które dopadnie zatruwa jadowitym ukłuciem, a gdy te są już sparaliżowane wysysa ich wnętrzności. Ufff! straszne! Arek to prawdziwy pająkowy Drakula.
Któregoś poranka ujrzałem, jak Arek zbliża się po pajęczynie do podobnego jak on pająka, tylko jakby trochę większego.
– Czuję, że będzie awantura, Arek odwagi, nie daj się!- szepnąłem, przyglądając się wydarzeniu z przejęciem. Przez chwilę przeciwnicy zamarli i poprzestali na wzajemnej obserwacji. Nagle sytuacja nabrała niesamowitego tempa. Pająki ruszyły z miejsca, dopadając do siebie. Chwilę trwały jakby w zapaśniczym zwarciu, lecz po chwili Arek po prostu zwiał gdzie pieprz rośnie, znaczy na sam koniec pajęczyny.
– Ale z ciebie cykor, taki piękny pająk, a zwiałeś jak tchórz. Aż ci się krzyż na odwłoku trząsł!- rzekłem do niego z nutą pogardy.
Wkrótce się okazało, jak bardzo byłem niedoinformowany. Gdy zerknąłem do komputera, aby dowiedzieć się więcej o życiu pająków okazało się, że to, czego byłem mimowolnym świadkiem nie było bitwą tylko prawdziwym aktem miłosnym! Zrobiło mi się naprawdę głupio. Arek, żeby nie być pożarty przez partnerkę musiał „po wszystkim” czym prędzej zwiewać „gdzie raki zimują”,
a raczej gdzie pająki mieszkają!
Gdy rano znów go spotkałem wiszącego na nitce i kołyszącego się jak dziecko na huśtawce, lekko zakłopotany powiedziałem:
– Sory stary, że nazwałem cię tchórzem, nie miałem racji!
„Rozmowa” się jakoś nie kleiła, więc oddałem się porannej lekturze.
Wstawał kolejny letni dzień. Arkowa pajęczyna lśniła szczególnie pięknie
w promieniach porannego słońca. Wyglądała jak utkana z mistrzowską wprawą z cieniutkich nitek koronka. Na każdej z nich nanizane były jak zwykle dziesiątki pięknych, mieniących się w słońcu kropelek porannej rosy. Przyroda wydawała się tego poranka trochę senna, leniwie budząca się do życia w leciutkich podmuchach ciepłego, letniego wiatru. Radosny śpiew ptaków, plusk żerujących ryb, majestatyczny, miłosny balet białej jak śnieg pary łabędzi świadczyły, że nieodwołalnie nastąpił kres nocy.
Mój przyjaciel ospale dyndał na jednej z nitek, którą delikatnie kołysał letni wiaterek. Sprawiało mu to chyba wielką frajdę. Wszystko tworzyło obraz prawdziwej spokojnej letniej kanikuły.
Nagle stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. W rozpostartą sieć wpadł dorodny żuk, burząc tym samym spokój poranka. Jego ciemne, opalizujące ciało zatrzepotało nerwowo w pajęczynie. Próby uwolnienia się z pułapki nie dały rezultatu. Arek w jednej chwili zmienił się z leniwego pająka w prawdziwego myśliwego i natychmiast ruszył ku ofierze. Zamarłem obserwując, co się zaraz wydarzy. Żuk czując zbliżającego się krzyżaka też zamarł, jakby udawał nieżywego. Arek zaś systematycznie zaczął obtaczać swoją ofiarę wszystkimi sześcioma parami odnóży. Miałem wrażenie, jakby zaczął kąsać żuka swoimi pazurami szczękoczułkowymi, na końcu, których znajdują się gruczoły jadowe. Trwało to dobrą chwilę. Żuk najpierw machał odnóżami, lecz nagle znowu zamarł. Wydawało się, że został całkowicie sparaliżowany. Arek zadowolony ze swojej „morderczej roboty” przycupnął na nitce z boku. Wyglądał jakby odpoczywał po cieżkiej robocie. Zapewne przyglądał się „swojemu dziełu”
i zastanawiał, co ma dalej zrobić z tym „pasztetem”. Po chwili zbliżył się do swojej ofiary ponownie i jakby zdegustowany tym, co zrobił opuścił żuka na nitce na blat stołu. Wyglądało, jakby definitywnie zrezygnował z „przekąski”. Żuk po jakiejś dłuższej chwili, ciesząc się darowaną wolnością rozprostował skrzydła, zamachał nimi i… odfrunął. Mój przyjaciel najpierw zaszył się gdzieś na brzegu pajęczyny, ale już po chwili znów radośnie dyndał na jednej z nitek. Spojrzał na mnie jakby z wyrzutem i wydało mi się, że rzekł:
– Myślałeś, że jestem idiotą? On był za duży i strasznie twardy, jakoś zupełnie nie miałem na niego ochoty.. – –
–
Małgorzata Bil-Jaruzelska z Solniczek
za prozę Listy do Ady
Listy do Ady
Kochana przyjaciółko, bardzo dziękuję Ci za ostatni list, chociaż dzisiaj pomyślałam, że nie widziałam Cię już tak dawno, że czasami wydaje mi się, że koresponduję z duchem, ze wspomnieniem, a może sama ze sobą…
Siedzę sobie na tarasie, na nocnym niebie spadają Perseidy, a każda niesie moje marzenie. Siedzę sobie, jest cicho, cichutko a w głowie tylko Leonard Cohen : „jest czwarta nad ranem, już kończy się grudzień, list pisze do Ciebie, czy dobrze się czujesz … ?” Wprawdzie nie ma nawet północy i kończy się sierpień, ale ja też chciałabym wiedzieć czy dobrze się czujesz ? Czy Tobie też ten szósty krzyżyk, który niedawno napoczęłyśmy przynosi tak wiele wspomnień z naszego dzieciństwa… Ten zakurzony Białystok z lat 60-tych. I nasz blok a właściwie jak wtedy mawiano kamienica, przy ulicy Lenina 7. My na I piętrze, Wy na parterze. Mieszkania, gdzie w kuchni królowały kaflowe kuchnie, a w każdym pokoju był piec. No i Tata z wiaderkiem węgla, przeklinający pod nosem strome schody do piwnicy. I pierwsze wspomnienie Bożego Narodzenia : wchodzę do pokoju, na środku okrągły stół z koronkową serwetą, a dobry Mikołaj przyniósł mi klocki, z których można było ułożyć sześć pięknych obrazków i pluszowego, twardego, brązowego misia, który wtedy wydawał mi się najpiękniejszy na świecie. Ty pewnie dostałaś coś podobnego, bo i wybór dziecięcych prezentów był wtedy mocno ograniczony. Na choince paliły się prawdziwe, cieniutkie świeczki w metalowych mini lichtarzykach, a w któreś Święta zapaliła się nawet cała choinka i Tata wyrzucił ją po prostu przez balkon na ulicę. Ruch był wtedy niewielki, to i nic nikomu się na ulicy nie stało, ale pamiętam swój strach … Nasza kamienica, to był taki mini dom z serialu „Dom”. Pisałaś mi, że też go oglądałaś (ach ten internet… świat się tak skrócił …) więc na pewno masz podobno skojarzenia. Wszyscy znali wszystkich. Kiedy siedziałyśmy w piaskownicy , to pilnowała nas na zmianę Twoja Mama, moja Babcia albo Mamusia którejś z Koleżanek. Wtedy naprawdę wszyscy uważali , że wszystkie dzieci nasze są … Och Ado, a pamiętasz, że tuż za huśtawką, za wysokim murem był szpital gruźliczy. Na ogromnym balkonie zawieszonym na I piętrze często stali pacjenci, palili papierosy (wtedy było to możliwe), albo po prostu gapili się na Planty. Tu, gdzie teraz stoi Hotel Gołębiewski (wysyłałam Ci zdjęcia) stała żółta budka z lodami, takimi wkładanymi łyżką do zupy pomiędzy dwa wafelki. Smak był tylko jeden – śmietankowy, ale był wspaniały i będę go pamiętała zawsze. No więc biegłyśmy po te lody, ściskając w spoconych łapkach wyproszone od rodziców dwa złote, a kiedy już wracałyśmy pełne zachwytu z tą śmietankową ambrozją, to przechodziłyśmy starannie na drugą stronę ulicy, byle nie iść pod szpitalnym balkonem, bo jak mawiano na naszym podwórku „gruźlik Ci do lodów napluje”. Dziś nie ma tej budki, tych lodów, ani gruźlików na balkonie… jest tylko wspomnienie, jak piękny lecz suchy kwiat ukryty w nieczytanej od dawna książce. W moich wspomnieniach każde lato było wtedy upalne. Bawiłyśmy się lalkami na schodach Teatru „Węgierki”, polewały wodą z butelki na podwórku a czasami odgrywaliśmy większą grupą sceny z serialu „Czterej pancerni” Nasz czołg był w studzience kanalizacyjnej na placu przed sąsiadującym z nami Urzędem Miejskim. Klapa to był oczywiście właz do „Rudego”, Szarika nie było wcale, ale zabawa była przednia. Szczególnie kiedy uciekaliśmy z pozostałą załogą przed rozsierdzonym stróżem. Biegałyśmy szybko, stróż był stary i nigdy nas nie złapał, chociaż kiedyś przyszedł z reklamacją do mojej Babci. A nasze wyczyny na rowerze… Już nie pamiętam czyj był rower marki „Ukraina” ale dobrze zapamiętałam Twoje i swoje pokrwawione kolana, kiedy uczyłyśmy się na nim jeździć. Rower był duży, a my malutkie, więc nie sięgałyśmy do siodełka. Jeździłyśmy na stojąco, a właściwie kucająco pod ramą … Ile razy leżałyśmy na bruku, to nie zliczę. Ale pamiętam Twoje rozwiane warkocze, których tak bardzo Ci zazdrościłam. Mnie Mama kazała strzyc u fryzjera na tzw. „garsonkę”. Jak bardzo tego nienawidziłam wiem tylko ja… Ado Kochana moja, a pamiętasz ogródki, które każdy lokator naszej kamienicy miał tuż za barakiem należącym do Urzędu Miejskiego. Mój Dziadek trzymał tam nawet króliki. A jesienią, wszyscy lokatorzy urządzali wspólne święto plonów. Na podwórku ustawiano stoły i każda rodzina przynosiła coś dobrego do jedzenia, owoce, warzywa, domowe ciasto i oranżadę zaprawiana pomarańczową farbką kupowaną w Drogerii. Pamiętasz jak to smakowało ? Byliśmy jak jedna wielka Rodzina. Nawet kłótnie były jak w rodzinie. szczególnie kiedy u naszych sąsiadów z góry zalęgły się pluskwy, które złośliwie przelazły do nas i ulokowały się w wałku małżeńskiego tapczanu moich Rodziców. Tata dostał wtedy nadludzkiej siły i po zrobieniu okropnej awantury Panu Rajmundowi, wywlókł ten cholerny tapczan na podwórko, porąbał i spalił. Całe mieszkanie wysypał jakimś zdobytym pokątnie proszkiem na pluskwy, a my z Mama udaliśmy się na kilkudniowe wakacje do Dziadków. Po powrocie z pluskiew pozostało tylko wspomnienie , ale sąsiedzka niechęć Taty i pana Rajmunda trwała chyba ze dwa lata. A pamiętasz Ado te paczki , które Twoi rodzice dostawali chyba z Ameryki, a w tych paczkach były najpiękniejsze sukienki świata… Lekkie, szyfonowe w pastelowe kwiaty. Ponieważ było ich bardzo dużo, to moja Mama odkupowała je dla mnie i mojej siostry. Do dziś mam zdjęcie w jednej z nich. Mam na nim też malutką białą torebeczkę no i oczywiście włosy ostrzyżone na „garsonkę”… Och Polu, jakie byłyśmy śliczne … Kochana moja, może Cię zanudzam tymi wspomnieniami, ale czy pamiętasz mleczarnię na Kilińskiego ? Tam, gdzie teraz jest Muzeum Wojska. Malutki, ciemny, chłodny sklepik, gdzie mleko i śmietanę kupowało się na litry, a pani w białym, wykrochmalonym, wręcz lekarskim kitlu nalewała te pyszności wielka metalowa menzurką do przyniesionych z domu butelek albo kanki. A pamiętasz jak o 14,00 wyła syrena w Fabryce Sierżana oznajmiając koniec zmiany, i jak rano biegałyśmy nad Białkę zobaczyć jakiego jest dzisiaj koloru. A barwa zależała od tego na jaki kolor farbowała tkaniny fabryczna farbiarnia. Biedna Białka… I tak dużo tych „pamiętasz”, „a pamiętasz” …
O, właśnie spadła kolejna gwiazda, a ja pomyślałam , że chciałabym Cię jeszcze kiedyś zobaczyć nie tylko na fotografii, z której spogląda na mnie jakaś starsza, siwiejąca , elegancka Pani , ale zobaczyć Cię naprawdę. Uściskać, pójść na spacer tymi starymi i tymi nowymi ulicami naszego Miasta. Może wtedy odnajdziemy w sobie te dziewczynki, które tak boleśnie rozdzielił rok 1968, kiedy nas przesiedlono na ulice Wesołowskiego, bo Urząd chciał w naszych mieszkaniach urządzić biura, a Was wyposażono w paszporty w jedna stronę i wyjechaliście tak bardzo daleko…
Nie, nie będę płakała, chociaż w głowie znowu ten Leonard śpiewa o swoim liście i kosmyku włosów. Ja nawet tego od Ciebie nie mam, byłyśmy po prostu wtedy zbyt małe, aby pomyśleć o jakichś pamiątkach. Ale mam pełne Ciebie wspomnienia, i chociaż ja zrywam w swoim sadzie jabłka, a Ty pomarańcze, to tak naprawdę jesteśmy zawsze blisko siebie.
Gdziekolwiek los na rzucił, to nasze dzieciństwo łączy ta ulica, te Planty, te wspomnienia. Jest już bardzo późno, no może jeszcze nie czwarta rano, ale już mało brakuje. Idę spać, a jutro nadam ten list na poczcie. A potem zostanie już tylko oczekiwanie na Twoją odpowiedź. Jesteśmy okropnie niemodne wypisując do siebie takie „analogowe” listy, ale na szczęście na poczcie ciągle jeszcze można kupić piękną papeterię i wylać na papier trochę radości i smutków.
Kochana moja, całuje Cię i czekam niecierpliwie na Twoją odpowiedź. Odpowiedź na wszystkie moje „a pamiętasz”.
Twoja przyjaciółka Anna W.
Białystok, 12 sierpnia 2023
Anna Czartoszewska z Plewek
za prozę Historia która nie ma końca
–
– Historia, która nie ma końca
Nie każdą historię da się opowiedzieć od początku do końca. Czasami wsiadamy do czyjegoś życia jak do auta. Nie wiemy, co było wcześniej i nie wiemy, co było potem. Teraz jest tylko odcinkiem drogi, podróżą przez czas, zagadką. Podobno przeznaczenie i przypadek chodzą tymi samymi ścieżkami…podobno.
Drogę do domu znałam na pamięć. Szłam nią tysiące razy (ze szkoły, z kościoła, ze sklepu) w śnieg, w deszcz, w słońce, przez kilkanaście lat. Z miasta do mojej wioski było prawie 5 kilometrów, 50 minut dziarskiego marszu, albo 7 minut autem, jeśli ktoś nas szczęśliwie podwiezie. Szczęście jest kluczowe w każdej podróży, przecież nie przewidzimy, co czai się za zakrętem…
Za chwilę miał spaść deszcz. Ucieszyłam się na widok zatrzymującego się auta. Czerwony golf i blondyn za kółkiem, pomyślałam, że to Piotrek – młodszy brat mechanika, mieszkający przy kapliczce. Chłopak przechylił się w moją stronę i otworzył drzwi. Podbiegłam i wsiadłam. Moje perfumy zmieszały się z jego perfumami i z zapachem sztucznej choinki dyndającej u lusterka. Poprawiłam torebkę na kolanach, odruchowo zaczęłam rozglądać się po wnętrzu. Na kierowcę starałam się nie patrzeć. Teraz już wiedziałam, że nie jest on Piotrkiem, nie jest on nikim znajomym. Jest mi zupełnie obcy. W radiu nie grała żadna muzyka. Krótkie cześć i grobowa cisza. Za oknem krople coraz grubsze. Szum. Wycieraczki ruszyły szlochać, zagarniać smutek w tę i we w tę, od siebie do siebie, a my zamknięci w osobnych myślach, minuta po minucie zmienialiśmy stany skupienia. On zrobił się dziwnie miękki, zaczął płakać, wycierać rękawem mokre policzki i zasmarkany nos, a ja kostniałam z niepokoju. Gdy zapytałam, co się stało, odpowiedział mi zupełnie serio:
– Szukam drzewa, by się rozbić!
Wmurowało mnie w fotel. Błagałam, by mnie wysadził, ale on w amoku bełkotał tylko coś sam do siebie. Był on i droga. On i droga, i nikt więcej. Drzewo, drzewo, drzewo! Drzewo wbijało w nas wzrok. Pomyślałam, że to już koniec…
Wiesław Lickiewicz z Hajnówki
za wiersz Spacer życia
–
–
Spacer życia
Pod kołderką z mgły wiosennej…
-Delikatnej jak z woalu…
Budzą się już ze snu łąki…
-Powracając do realu!
Pora wstawać!… Główki w górę…
-Żywokosty, jaskry, dzwonki…
I wiechliny i tymotki…
-Oraz chabry i poziomki…
Idę cicho… wręcz się skradam…
-Obserwuję bacznie ścieżkę…
Nie chcę zbudzić nieopatrznie…
-Tych co pospać muszą jeszcze!
Oddech łapię całą piersią…
-Z siłą miecha kowalskiego…
Bo aromat z ziół łąkowych…
-Jest kuracją od wszystkiego!
A na wschodzie złota zorza…
-Już przeciera ze snu oczy…
Mgła się w srebrną rosę zmienia…
-Obraz szczęścia i rozkoszy!
Łąka z wolna się ożywia…
-Już opuścił gniazdo strzyżyk…
Piruety kręci derkacz…
-Ćwierka też skowronek chyży!
Jest cudownie! Jest wspaniale!…
-Spacer rankiem… moim życiem!
Kocham ścieżki poprzez łąki…
-Kiedy budzą się o świcie!
–
–
Urszula Krajewska-Szeligowska z Krajewa Białego
za wiersz ”Utkana historia”
Utkana historia
U babci w starej szafie na strychu schowane
Tkane skarby. Wciąż słyszą tamtych kobiet głosy.
Kołowrotek się kręcił tak, jak ludzkie losy,
A krosna z nitek tkały dywan za dywanem.
Na pierwszym kiść winogron i listek zielony,
A na drugim kwadraty, gwiazdeczki i skosy.
Hojnie trzeci zdobiony w zboża złote kłosy
I frędzlami barwnymi jak paw przystrojony.
Skakało bezustannie niewielkie wrzeciono,
Tyle do powiedzenia miałoby dziś, ale
Od lat leży na strychu jak głaz nieruchomo,
Rozmyśla, jak przed laty pracowało stale
I marzy o niemodnych dziś tkackich dywanach,
Ale to już historia ze wspomnień utkana…
Krystyna Gudel z Suchowoli
za wiersz „…pamięci Janiny Osewskiej”
–
* * *
pamięci Janiny Osewskiej
poeci też odchodzą
w najmniej oczekiwanym
momencie
w połowie szerokiej drogi
zastygły w bólu
niedokończone wiersze
któż się zajmie ich puentą
czy takie już zostaną
świat poetyckiej przestrzeni
z głęboką raną
Dionizy Purta z Białegostoku
za prozę ”Piękno natury”
Piękno natury
Poznając świat poznajemy całą przyrodę w tym drzewa. Drzewo to ciepło, budulec, jest surowcem odnawialnym, ekologicznym, przyjaznym, zdrowym, niezaprzeczalnym pięknu. Nie ma sobie równych, wciąż pozostaje niezastąpione. Bez drewna życie byłoby mało wartościowe.
Drzewa poruszają zmysły do najgłębszej świadomości artystycznej, a przy tym otrzymujemy świeżość i spojrzenie na prostotę, coś za czym się tęskni. To staje się elementem sztuki i formy w dążeniu do doskonałości. Obserwując to wszystko człowiek wchodzi w świat wyobraźni, że można być blisko tego czego poszukuje.
Człowiek przebywający wśród drzew zanurza się w atmosferze lasu przy pomocy zmysłów. Ta kąpiel leśna staje się przez dotyk, węch, słuch i wzrok. Normalizuje się ciśnienie krwi, poziom cukru, pobudza się też układ immunologiczny.
Drzewa, nim przekroczą próg starości, zostają ścięte, a na zrębie sadzone zostaje nowe pokolenie lasu. Nie tylko surowiec jest ważny, ale też mikroklimat leśny, będący ważnym elementem kuracji, odgrywający ważną rolę w sferze duchowej i kulturowej. Słowianie otaczali święte bory, szczególnie sosnowe, czcią. Obchodzono Święto Wiosny co stawało się przedmiotem liturgicznym. Kapliczki wykonane z drewna były formą modlitwy poświęconej zarówno pamięci zmarłych członków rodziny, jak też dla zdrowia, powodzenia w życiu i w wielu innych intencjach. Zawieszono je niemal wszędzie na sosnach, w ten sposób uświęcając je. Dlatego drzewa nosząc nazwę “Świętych sosen”, stawały się nietykalne i były reliktem dawnej puszczy. Na swych spokojnych i pokręconych pniach przeniosły modlitwy minionych pokoleń. Pomimo wielu zawirowań ocalały i nadal, jak przed wiekami będą panować w naszych borach.
Skupiając się na rzeczywistości, zwalniamy tempo życia, doświadczamy różnorodności całej natury. Wszystko to co się tutaj dzieje ma sens, bo jest po coś. To pozwala uświadomić sobie, że bierzemy udział w tętniącej życiem sieci i że oddychamy wszystkimi substancjami środowiska. W glebie lasu żyją organizmy wspomagające nasz organizm i czym bardziej różnorodny ekosystem, tym zdrowszy i stabilniejszy a każda kąpiel leśna inna, bo coś ciekawego się dzieje.
Po uśpieniu zimowym, kiedy to już słoneczko raźniej świeci, wiosna energetycznie idzie w górę co oznacza, że rośliny przebijają się przez jeszcze leżący śnieg, a w promieniach wiosennego słońca kocą się zwierzątka. Ziemia odmarza, a śnieg jeszcze białymi płatkami zalega w miejscach mniej dostępnych słońcu. Tysiące kiełków prze do góry, wysuwając zielone skrzydełka. Czuć zapach, słychać monotonny, nieprzerwany cichy pomruk wiosennej przyrody. Na drzewach pękają żywicą pąki. W pośpiechu wysypują nasiona z szyszek, a pomaga im wiatr. Pierwszy motyl, wachlując skrzydełkami, zatopił długą trąbkę w fioletowym a potem różowym kielichu, przenosząc pyłek z kwiatu na kwiat. Wędrując należy być ostrożnym, by nie wstąpić w gniazdo. Warto przyjrzeć się tym arcydziełom łąkowym.
Pod niebem, powietrznymi szlakami dniem i nocą, nocą i dniem ciągną gromady, klucze, trójkąty przelotnego ptactwa. Skąd te pośpiech? Skąd ten wzmożony szalony pęd? To gna najpilniejsza sprawa, w stałym miejscu gniazdowania wydać potomstwo i wychować je o sprzyjającym czasie słonecznych i bezwietrznych dni.
Piękne, aż przepiękne zakątki przyrody, w których czuć oddech Boga i Bożą duszę. Ta moc mistyczna przyrody tkwi w wyobraźni i to wszystko chce się poznać! Pojawia się potrzeba odczuwania i dociekania – skąd się wziąłem, jak to było, co tam było? Nawiedzają myśli transcendentne idące w kierunku wyobraźni.
W pięknych warunkach przyrody doznajemy odprężenia i odpoczywamy. Czas biegnie
jakby wolniej a uwagę zwracamy na rozkoszowanie się zapachem kwiatów i brzęczeniem owadów, poszukujących smakowitego nektaru. Prawdziwym relaksem stają się prowadzenie własnego ogrodu, a to dopiero może okazać się receptą na długowieczność. Stwarza to przestrzeń do aktywnego wypoczynku, zaspokaja potrzeby społeczne, staje się też elementem terapii zarówno ruchowej jak i psychologicznej, sprzyja zacieśnianiu więzi. Plony ogrodu to naturalne źródło witamin, składników mineralnych błonnika oraz substancji biologicznie czynnych. Dzięki dobrej diecie zwiększa się odporność przed wirusami, bakteriami i innymi czynnikami chorobotwórczymi, zapobiega rozwojowi chorób cywilizacyjnych. Zaangażowanie się w pracę to relaks umysłu czyli, terapia ogrodem (hortiterapia). Jest to ważny element w leczeniu depresji i wielu innych schorzeń psychologicznych. Rozwija umiejętności i funkcje poznawcze przyrody, łączy pokolenia, odciąga od ekranów, wzmacnia poczucie własnej wartości. Praca angażuje praktycznie mięśnie. Używając sekatora aktywizuje się górne partie ciała, grabienie i kopanie wzmacnia kręgosłup, a prace z użyciem kultywatora, kosiarki to prawdziwe cardio. Człowiek niepracujący ma o sobie niskie mniemanie. Ma wrażenie, że nikomu nie jest potrzebny, że do niczego się nie nadaje.
Kiedy jesteśmy pod błękitem nieba zatrzymajmy się, to nic, że czas goni. Rozejrzyjmy się, pomyślmy i powiedzmy “ Kocham życie”, bo to jest przewodnie hasło. Nic tak nie odpręża jak relaks na łonie natury. Gdy poczujesz lekki powiew wiatru, usłyszysz szum drzew, zobaczysz błękit nieba to wszystko wpłynie na duszę. A do tego życie w otoczeniu życzliwych ludzi, to sposób na bycie zrelaksowanym i szczęśliwym. Kiedy to się dzieje, czujemy się dobrze, zachodzi przyspieszenie osobistego rozwoju, przyjrzenie zachowaniom, by lepiej zrozumieć siebie i poprawić relacje z innymi. Dusza spogląda na drzewa, idzie nad rzeką, do towarzystwa zwierząt, na spacer bez celu, na długie oglądanie nieba. A jeśli nie tak, to po prostu popatrz chociaż przez okno, może coś się pojawi znikąd?
W każdym bądź razie pragniemy życia wartościowego i spełnionego. Każdy marzy o chwilach błogich, beztroskich, przyjemnych. Chcemy przyciągać szczęście, które łączymy ze zdrowiem, bezpieczeństwem, miłością.
Gonimy za czymś, a co wydaje się wartościowe. Mamy nadzieję, że kiedy to osiągniemy będziemy mogli cieszyć się życiem. A życie jest tu i teraz i zależy od nastawienia, od tego jak postrzegasz świat i siebie w tym świecie. Nastaw się pozytywnie na to, co przyniesie dzień, niech każdy poranek będzie szczęśliwą chwilą, podziękuj za nowy dzień za to, że obudziłeś się i za wszystko. Włącz muzykę, przeciągnij się, otwórz okno, odetchnij głęboko. Miej swoje rytuały. Skup się na zadaniach jakie masz do wykonania. Słuchaj intuicji i rozwijaj ją. Wybierz się tam, gdzie będziesz mógł pochodzić boso po zroszonej trawie. Takie działanie pozwolą odebrać świat w całej złożoności, wszystkimi zmysłami. Szukaj pozytywnych aspektów każdej sytuacji. Zamiast rozpamiętywać ucz się na błędach. Nabranie dystansu do własnej osoby jest trudne, ale potrzebne, daję wgląd w siebie oraz możliwości zmagania się ze stagnacją wewnętrzną. Narzędziem do przemiany jest autorefleksja. Człowiek robi błędy i często nie umie się do tego przyznać. Obrona to ucieczka przed ukryciem bolesnej prawdy, zobaczenia siebie takim jakim się jest.
Jeśli spojrzysz we właściwy sposób, zobaczysz, że cały świat jest ogrodem. Dzięki marzeniom oraz czynom istniejemy. Wspomnienia mają coś w sobie, dzięki nim tworzymy życie, w nich istniejemy. Te marzenia, wspólne kolory, smutki, radości i kwiaty. Nie jeden płatek niebieskiego chabra pamięta jak kiedyś pachniał w polu z czerwonymi makami i kłosami pszenicy. To wspaniała rzecz Matki Natury: kwiaty wołają nas – podziwiajmy je i dajmy się zaintrygować bo – tak zaczyna się magia. Każdy kwiat ma swoją właściwość, wpływ odmieniania poprzez swoje wyjątkowe cechy. Przechodząc ścieżką przez świat natury wchodzimy w świat, który trudno zaakceptować i zrozumieć. Zauważamy w całej złożoności światło które odgrywa znaczącą rolę. Ten stan pojawia się na przemian z ciemnością, tworząc niejako nieustanny konflikt polegający na ścieraniu się światła z ciemnością i życie ze śmiercią. Jasność ma cechy życia pozytywnego pożądanego przez człowieka.
W pięknie natury mamy cechy które nie zawsze rozumiemy, a kiedy chcemy je poznać mamy trudności. To zjawisko nazywamy świętością budowaną przez “ małe gesty” a ściśle związaną z miłosierdziem, które staje się “ kluczem do nieba”. Świętość jest w zasięgu i nie jest to jedyny wybór, ale codzienne powstawanie z upadków i słabości, co więcej – codzienna walka. To powołanie a jednocześnie droga do nieba, czyli do zbawienia.
W aurze cmentarnej zadumy nieunikniona staje się refleksje nad przemijalnością i umieraniem. Dla katolików śmierć nie jest kresem, ale przejściem. Mimo wszystko zadajemy sobie pytania dlaczego boimy się śmierci, skoro wierzymy w życie wieczne. Światło ma wskazywać na obecność Boga i budzić radość we wnętrzu człowieka.
Stawiając na nagrobku zapalony znicz, oddajemy chwałę Bogu, dotykamy tajemnicy życia i śmierci, odżegnujemy się od ciemności grzechu, wybierając jasność dzieci Bożych. Zapalając znicz modlimy się o to by Chrystus – “światłość prawdziwa” oczyścił duszę i przyjął do nieba. Odchodząc od grobu pozostawiamy płomień przedłużając modlitwę. Do śmierci można podejść dojrzale. To znaczy – wiemy, że śmierć jest, trzeba ją zaakceptować, to nastąpi. I zrozumieć swoją rolę. Oto ja dzielne wojownik, przegrałem ze śmiercią. Po co to wszystko, jaki jest sens życia, jaki sens ma cierpienie. Czego tak naprawdę się boimy? Samego umierania, momentu śmierci, bo to jest coś zupełnie nieznanego, czy tego co będzie po?
Żyjąc człowiek dąży w stronę nabywania, posiadania i gromadzenia dóbr. Na początku uważamy, że czegoś nam brak, co stanowi źródło niezadowolenia i frustracji. Krążymy wokół zagadnienia, rozważamy, użalamy się nad sobą, narzekamy, zazdrościmy, że innym wiedzie się dobrze, a nam nie. Powstaje niezdrowe zjawisko typu “ mieć”, które odkrywa też nową perspektywę typu “ być”. Niestety często tracimy z pola widzenia wszystko to, co wartościowe i piękne, pogrążając się smutku, zniechęceniu, czy nawet depresji.
Współczesny konsumpcjonizm i materializm negatywnie wpływa na zdrowie oraz poczucie dobrobytu. Przyzwyczajamy się do złych wiadomości, kruchości, słabości, anonimowości i zagubienia. Wbrew tej beznadziei możemy jednak okazywać miłosierdzie, budować realne dobro i przebaczya.
Wróćmy do pracy w ogrodzie gdzie możemy ukierunkować nasz mózg w stronę wdzięczności Pomyślmy jakie mieliśmy przykre sprawy czy kłopoty, ale jednocześnie przypomnijmy sobie co było dobre, że mieliśmy na wszystko siły. Podziękujmy innym za inspirację, że wprowadziliśmy jakieś zmiany, za nowe pomysły i rozwiązania. Podziękujmy najbliższym że są i tworzymy dobre relacje.
Otaczając się otwartymi poznawczo ludźmi, zaciekawiamy się, inspirujemy i podejmujemy nowe aktywności. Razem świętujemy, bo świętowanie jest zbiorowym działaniem, wymaga wspólnego uczestniczenia w tym na co święto ukierunkowuje i w czym się ono wyraża. Świętowaniu towarzyszą wspólnie używane przedmioty, wykonywane czynności, wspólne przeżycia. Ludzie chcą razem świętować, bawić się, ucztować. Chcą być w końcu razem.
–
Władysław Amielańczyk z Sokółki
za prozę „Pamięć”
–
Pamięć
– Nie umarłam, nie mogłam; widziałem co się z tobą dzieje – wyszeptała – Nie mogłam odejść z widokiem rozpaczy na twojej twarzy.
Tak, nie byłem przygotowany na ten moment śmierci. Wiedziałem, że nastąpi lada dzień, że jest tuż – tuż, ale okazało się, że nie byłem przygotowany.
Zdecydowaliśmy, że nie będzie już szpitala, OIOM -u, aparatu do sztucznego oddychania, karmienia sondą, na stałe podłączonej kroplówki i separatki do umierania. Tak postanowiliśmy, tak postanowiła Ula.
Pamiętnego dnia zmusiła, żebym jechał do pracy i na działkę, gdzie doszło do włamania. Żartowała – nie bój się, przecież ci nigdzie nie ucieknę, czuję się lepiej niż zwykle. Jednak uciekła.
Gdy wróciłem, w domu panowała przejmująca cisza. Zupa przy łóżku stała nie tknięta. Ula umarła. Zawalił mi się cały świat.
Poszedłem do kościoła. Zobaczyłem księdza w konfesjonale. Podszedłem i uklęknąłem. Nie mogłem mówić. Płakałem. Ksiądz o nic nie pytał. Wreszcie wykrztusiłem – umarła mi żona. Po chwili usłyszałem – rozgrzeszam cię ze wszystkich grzechów i pytanie – czy długo chorowała? Odpowiedziałem, że dwadzieścia osiem lat. Dalej nie mogłem opanować łez.
– Rozgrzeszam, powtórzył ksiądz. – Dobry Bóg zesłał ci ulgę synu.
Nie zesłał, nie czułem ulgi. Chyba tylko taką, że mogłem płakać.
Pochowałem żonę bez klepsydr, bez gawiedzi: tak jak chciała; tak jak ja bym chciał. Przyszli tylko ci, którzy powinni przyjść. Nie wybierałem miejsca na cmentarzu, chociaż mi proponowano. W obliczu śmierci wszyscy są równi. Poza tym, uważam że na cmentarzu zmarłego jest najmniej. Jeżeli jest, to w naszym sercu i pamięci; w miejscach gdzie byliśmy razem; w sytuacjach, które przeżywaliśmy; w przedmiotach, których dotykaliśmy; w sprawach, które były wspólne.
Minęło prawie 30 lat, gdy Ula zrezygnowała z dalszego życia i odeszła. Tak – odeszła. Umarła – to niewłaściwe słowo.
Nadal trzymam Twoje listy, ale muszę je spalić tak jak ustaliliśmy; żeby nie poniewierały się tu, gdy już będziemy razem – tam. Ciągle to odwlekam. Puki co napiszę do ciebie, by wyjaśnić rzeczy, których się być może domyślałaś, a o których nie chcieliśmy rozmawiać.
Byłaś silna. Wolę życia miałaś ogromną. Borykałaś się z dwoma ciężkimi chorobami, których przyczynowego leczenia nie znaliśmy. Działania objawowe, łagodzące objawy, były jakby przeciwstawne, wykluczające się. To co miało wzmocnić siłę słabnących, zanikających mięśni zwiększało bolesność spastyczną. To co miało zmniejszać skurcze osłabiał je bardziej. Tylko serce miałaś wielkie, siłę woli i moc za nas obojga.
To ty podtrzymywałaś mnie na duchu; byłaś motorem mojego działania. Swoją trzeźwością, zaradnością życiową kierowałaś mną i dzięki temu potrafiłem podołać codziennym obowiązkom; bo ja nadziei byłem pozbawiony od początku i musiałem to przed tobą ukrywać.
Trwałaś mimo bólu, niesprawności, tak długo jak uważałaś, że możesz być pomocna. Tak długo jak mogłaś. Zdecydowałaś o odejściu i odeszłaś tak, żeby choć trochę ująć mi cierpienia.
Kiedy analizuję sposób w jaki nalegałaś i przekonywałaś, żebym jechał do pracy: bo się spóźnisz, będziesz przekraczał dozwoloną szybkość, że będziesz się o mnie bała – nie mam wątpliwości. Pamiętam twój uśmiech smutny i tajemniczy, gdy mówiłaś – jedź już wreszcie, i te Twoje – przecież ci nigdzie nie ucieknę.
Zrezygnowałaś z możliwego wsparcia przed ostatecznym dramatem z którym byłaś już dawno pogodzona; bo „miłość nie szuka swego”. To było Twoje ostatnie wyznanie miłości. Wybacz, że posłuchałem Ciebie i wyjechałem tamtego dnia leczyć innych. Wybacz, że zabrakło mi sił, żeby zostać i trzymać Cię za rękę, w ostatnich chwilach Twojego życia. Nie zasłużyłem na taką ofiarę miłości jaką mi złożyłaś, chociaż wiesz jak bardzo się starałem.
Obiecałaś, że jak tam będziesz to mi dasz znać, powiesz jak tam jest; dasz mi jakiś znak. Nie dałaś. Wygląda na to, że sam muszę to sprawdzić. Odeszłaś, ale żyjesz w pamięci bliskich. W mojej pamięci.
Bez trudu mogę Cię odnaleźć w rajskich ptakach: nade wszystko w wilgach i słowikach, Twoich ulubionych i ich rozedrganych trelach. W pełnych kłosach zboża; w doskonałym pięknie rozkwitającej magnolii i rozwijających się pąkach róży; ale też wonnych fiołkach i niezapominajkach, które uwielbiałaś.
Widzę Cię w bystrym strumieniu, pełnym pluskających pstrągów tęczowych; ale też ciepłym, spokojnym stawie z pałkami wodnymi, z brzegami – wyłożonymi żółtymi kobiercami kosaćców i kaczeńców.
Czuję Twój dotyk w powiewach wiatru, w promieniach letniego słońca, w chłodzących rozpalone czoło kroplach deszczu. Zimą w spadających płatkach śniegu i kwiatach malowanych mrozem na szybach. Czuję Cię w cieple kominka w długie, samotne wieczory. Odnajduję Ciebie w muzyce i tańcu. W białym tangu do którego mnie poprosiłaś, w dniu naszego poznania, na szkolnej zabawie. W słowach piosenki – jak się masz kochanie?, albo innej – jeszcze ci nie uwierzyłam tak jak ludzie wierzą. W kubańskiej „Guantanamera” – opowiadającej o miłości do dziewczyny z Guantanamo, którą śpiewał nieznany muzyk na jedynym dancingu w naszym życiu. W „Bolero” Ravela, bolesnym, bo porzucił nas syn, którego tak bardzo kochałaś, a który dedykował Ci go, na zabawie przedszkolaków. Wreszcie w Twojej modlitwie, przejmująco wyrażanej w piosence Edyty Gepert „Zamiast”.
To wszystko mi dałaś zanim zły los odebrał Ci czarodziejską moc życia, zdrowia i urody. Tych obrazów, jak widzisz, nie wymazała z mojej pamięci, ani choroba, która zniekształciła Twoje ciało, ani śmierć, która je zabrała. Jesteś zawsze piękna w moich oczach, taka jaka byłaś zanim zachorowałaś.
Widzę Cię z rowerem, w rybaczkach, czekającą na mnie na stacji Dubidze. Widzę Twoją twarz wtuloną w bukiet kwiatów; także jak biegniesz wśród wrzosów na leśnej polanie z wiernym Bobikiem; i jak podajesz mi garść poziomek.
Widzę Cię później z parasolką nad Wisłą w Toruniu i na łące wśród kwitnących mleczów pod Elblągiem.
Widzę i słyszę jak pochylona nad kołyską śpiewasz naszym synkom na dobranoc: o Dorotce – tej malusiej i o Krzysiu, później Włodziu; zamiast piosenkowego Jasia.
Nikt i nic nie zabierze tych widoków i dźwięków, przypominających mi Ciebie; nawet jeżeli straciłbym wzrok i słuch; bo tak naprawdę – nie umarłaś.
W galerii obrazów i zdjęć, którymi przepełniony jest mój nowy dom, zajmujesz należne Ci miejsce, To nie tylko wspomnienia; to tak jak byś była obecna.
Ktoś mądry powiedział – człowiek tak długo żyje, jak długo żyje pamięć o nim.
***
Konkurs i wydanie tomiku z laureatami VIII edycji był współfinansowany ze środków Województwa Podlaskiego. Organizatorami konkursu jest Stowarzyszenie Szukamy Polski i Podlaska Redakcja Seniora. Współorganizatorem jest Książnica Podlaska. Od początku było z nami Polskie Radio Białystok.
Drodzy Autorzy, gratulujemy i dziękujemy za udział w IX edycji konkursu literackiego SREBRO NIE ZŁOTO i zapraszamy za rok.

Jolanta Falkowska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok