Przedstawiamy wyróżnione utwory VII edycji Konkursu Literackiego SREBRO NIE ZŁOTO i gratulujemy autorom.

Organizatorzy VII edycji Konkursu to –  Stowarzyszenie Szukamy Polski i Podlaska Redakcja Seniora, współorganizatorzy: Książnica Podlaska im. Łukasza Górnickiego w Białymstoku i Polskie Radio Białystok. Patronem medialnym był portal podlaskisenior.pl. Konkurs był współfinansowany z budżetu Województwa Podlaskiego.

Wyróżnienia Podlaskiej Redakcji Seniora

(w kolejności alfabetycznej)

Halinka Bohuta-Stąpel z Wilkanowa

za limeryki „Limeryszcze podlaskie”

 

 

 

 „Limeryszcze  podlaskie”       

Z Starych Wasiliszek chwat
stwierdził:„Dziwny jest ten świat”…
A był to Czesław
co w galerii sław
zostawił podlaski ślad.                                                              

Karpiński w Zabłudowie
piosenek spłodził mrowie,
w tym „Bóg się rodzi”.
(Wręcz nie uchodzi)
słów nie znać choć w połowie.)

Klimowicz w Wierszalinie
rzekł: „Ja każu wam nynie
szto Jeruzaliem
nowe postawię,
jej Boh’, jak toj hod minie”!

Rzekł raz w Królowym Moście
ksiądz do batiuszki: „Gość się
mym mszalnym winem,
a ja kruszynę
prosfory twej szczknę w poście”.

Żył sobie w Siemiatyczach
chłop, co do trzech nie zliczał
a miał chałupę
i dzieci kupę
(żony z cnót nie rozliczał).

W Supraślu pewna Danka
łka, chcąc się pozbyć wianka
bo nie wie sama
czy pomoc Jana
zda się jej, czy Iwanka.

Babka spod Sokołowa
klnie, że ją boli głowa
gdy pasąc kozy
pije sok z brzozy
(o bimbrze – ani słowa).

W meczecie w Kruszynianach
batiuszka na organach
grał hymn (wraz z księdzem !)
o bóstw potędze,
w ekumenizmu ramach.

Gospodarz z Szudziałowa
z uporem doił woła
aż wół mu na to
z dezaprobatą:
Chwatit’, toż jam nie krowa!”

Rzekł raz batiuszka z Gródka:
„Mowa ma będzie krótka:
od dziś chrzczę dzieci
nie tak, jak leci
lecz Wasia lub Aliutka”.

Sklepikarz z Gródka twierdzi,
że żaden grosz nie śmierdzi,
a trzyma grosze
w starej pończosze
czym swych klientów sierdzi.

Krystyna Gudel z Suchowoli

za wiersze „Koprowe poranki” i „Dlaczego winogrona dojrzewają tak często”

 

 

 

Koprowe poranki

 tegoroczny lipiec popisał się obfitością
skwarne dni gorące noce
i bogactwo na grządkach warzywnych

lubiła wczesnym rankiem bose stopy
zanurzyć w wilgotnej trawie
z gęstości warzywnej wyławiała
nabrzmiałe urodzajem ogórki
jeszcze koper liście porzeczek i wiśni

 lubiła gdy witał dzień pocałunkiem
o smaku zadziwienia
a on uwielbiał poranki pachnące
chrzanem czosnkiem i koprem

***

Dlaczego winogrona dojrzewają tak często

kobieta wdycha dojrzały zapach
i wędruje do tamtego czasu

sadzonka była taka wątła
a miejsce na życie niewiadome
grunt jednak okazał się dobry
krzew rozmnażając się dzielił

sprawne jeszcze ręce kobiety obierają
zwarte kiście pełne tajemnicy
sok przelewa się przez palce
zapach nie mieści się w kuchni

kobieta upija się smakiem urodzaju
i cieszy się życiem jak dziecko
jakby to było wczoraj – myśli –
a to już ćwierćwiecze z hakiem

wciąż nie może zrozumieć
dlaczego winogrona

Zyta Gieleżyńska z Białegostoku

za prozę „Ukoronowany wirus nam nastał”

 

 

Ukoronowany wirus nam nastał

Nastał i  sprawił spustoszenie w populacji ludzkiej na całym świecie. Powstała panika w społeczeństwie. Ludzie izolowali się nawet w najbliższej rodzinie. Na szczęście był dostęp do sklepów spożywczych i pracowały służby komunalne. Telewizja bombardowała na okrągło o postępujących nieszczęściach..  Zarazy nie widać. Nie można poznać kto nas  może tym wirusem  poczęstować. Mimo wszystko nie mogłam też uwierzyć, że to może mnie dotyczyć. W takim przeświadczeniu przetrwałam prawie rok ….aż tu nagle i niespodziewanie …na moje en-te urodziny zjawił się niespodziewany, bo nieproszony gość ! Najwyraźniej doczekał do daty urodzin i roku kończącego się na  „jeden”  w pierwszym jego miesiącu, co  miało zasadnicze znaczenie dla mego losu.

Nie mogę w tej chwili nawet uświadomić sobie jak jego towarzystwo wpłynęło na moje samopoczucie. Pamiętam temperaturę i niechęć do jedzenia. Miałam też świadomość, że skoro mnie to spotkało to nie odpuści. Miałam potrzebę podsumowania życia.

Moje przekonanie o opuszczeniu tego padołu wynikało z pewnej prawidłowości trzymającej się mojej rodziny. Otóż, moi bliscy, w tym:  brat, ojciec, mama wszyscy umierali w roku kończącym się  na „jeden” … i nastał następny rok z jedynką….. no i moja….. kolej.

W normalnych warunkach proces życia jest z reguły unormowany. Jeśli występują choroby to skutki są przewidywalne. Mają wpływ na długość życia i  bywa czas na przyzwyczajenie się do sytuacji. Pandemia  nas zaskoczyła. Trzeba było „na gwałt” zrobić podsumowanie życia i to  we  „mgle Covidowej”, bo kończył się termin przydatności do życia. To podsumowanie  wyszło jak wyszło, na ile mgła pozwoliła.

Urodziłam się w czasie wojny w małym miasteczku, gdzie otrzymałam imię jedyne na całą parafię (do dnia dzisiejszego), nadając mi oryginalność i wyjątkowość.  Zastępowało mi również nazwisko. Do matury przetrwałam w moim miasteczku.

Od maleńkości dałam poznać swoją indywidualność. Osobiście nagannych postępowań się nie dopatruję, a jeśli takie były ,  to : nic nie dzieje się bez woli Nieba.  Z tego wyciągam wniosek, że:  Sędzia Najwyższy nie ocenił mnie zbyt surowo, skoro życie moje przebiegało bez większych kolizji, co inaczej można by było odczytywać jako ”karę boską” .  

Podstawówkę ukończyłam o czasie, bez większych sukcesów. Na takich jak ja nie zwracano uwagi. Doceniono jednak w „deklamacji”. Obsługiwałam wszystkie akademie w „Domu Ludowym” i konkursy recytatorskie w Białymstoku. Miałam też sukces krajowy.  Otrzymałam nagrodę za rysunek (kredkami), który przez przypadek trafił poza naszą podstawówkę, na temat : „ szczęśliwe dzieciństwo dzieci polskich i radzieckich”. Nam jako dzieciom, szczęściem było to, że nie było już wojny a mieliśmy ją w pamięci.

Już w podstawówce i potem w szkole średniej (i nawet jak już byłam mężatką) byłam zawodniczką w biegach narciarskich i lekkiej atletyce i nie tylko. W gazetach z lat pięćdziesiątych, naszego regionu , przez całą zimę,  moje, zazwyczaj zniekształcone nazwisko, było co poniedziałek w prasie- (wg dziennikarza  analizującego odrobek sportowców naszego regionu – moje nazw3isko pojawiało wśród kobiet najczęściej.). 

To były czasy , że dziewczyny chodziły tylko w spódnicach. Na narty wykorzystywane były spodnie męskie. Ja miałam spodnie  ojca – z mankietami.

To bardzo mało komfortowa sytuacja, kiedy jeszcze trzeba było trzymać spodnie aby nie zgubić i nie zaczepić wiązaniami nart o skarpetkę na mankiecie co związałoby nogi. Jak uszyłam spodnie narciarskie  na swoja miarę, to  w Białymstoku, w drodze do szkoły zgorszone panie dzisiejszego mego wieku: pluły mi pod nogi i chyba miały rację, bo jak dziś  patrzę na nasze ulice to mam niesmak, że byłam prekursorem tego widoku.

Technikum ukończyłam w terminie, w tym czasie jako jedna dziewczyna z  mego miasta chodziłam  do szkoły zawodowej. Koleżanki  które dojeżdżały do białostockich szkół były w ogólniakach. Po technikum na zebraniu przedstawicieli przedsiębiorstw budowlanych którzy angażowali absolwentów technikum, to; wszyscy chcieli : chłopców.  Wtedy wstał wzburzony Dyrektor który zaproponował jedną dziewczynę która zastąpi im trzech chłopców !…no i tu padło moje nazwisko !…..nie miałam wyboru. Wyjechałam na odległy skraj województwa do pracy Powiatowej Radzie Narodowej. Tu, mój kierownik- architekt; jak się okazało, który wcześniej  chciał chłopca,  mną też nie pogardził, wg zasady „jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”. Miałam objąć dwa „etaty”. W związku z czym doszło do rękoczynów, zaliczyłam miejscowy szpital i musiałam  wrócić do domu. 

 Ja chyba naprawdę mam jakieś cechy męskie.  I to może być na rzeczy, bo mój tata zawsze mówił, że miałam urodzić się chłopcem tylko „baby” w ostatnim okresie ciąży językami mnie przerobiły.  To pewnie jest  takie moje  LGBT…. Te przeróbki ciągną się już wieki…  …           ( Kopernik też był kobietą (?)). Mam męski zawód i przywary jak mężczyzna i tu  będę     nieskromna i przyrównam się z charakterem do prawdziwego mężczyzny; J. Piłsudskiego.  Jego cechy  charakteru nie są mi obce  :  nie pił, palił,  uwielbiał pasjanse, późno chodził spać,  nie lubił bigosu , kołdunów   i wiele innych  które czynił i to niekoniecznie  do zaakceptowania. 

Wszelkie  śrubki, blaszki, druty znalezione przypadkowo,  mi się przydają. Mam pełen zestaw narzędzi zwyczajowo traktowane jako męskie i korzystam.  

Już jako mężatka i matka, poszłam na 5 lat na Wyższą Szkołę Inżynierską. Codziennie kończąc pracę, szłam jeszcze do szkoły.  I tu jako pierwsza z mojej miejscowości skończyłam wyższe studia techniczne, zostałam inżynierem budowlanym.   Do dziś nie znam żadnej dziewczyny z wyższym wykształceniem-technicznym w mojej miejscowości pochodzenia. 

Moje wykształcenie spożytkowałam pracując jako : inspektor nadzoru na budowach, biegły Sądowy ds. budownictwa,,  rzeczoznawca ds. budownictwa Urzędu Wojewódzkiego..

Na emeryturze byłam też dziewięć lat ławnikiem w Sądzie Okręgowym.

Natomiast, gdy wkurzyły mnie Rządy w 1981 roku, rzuciłam pracę zawodową i poszłam na kierowcę TAXI. Jako taksówkara też wielkiej konkurencji jako kobieta nie miałam. Raczej  powodzenie !

Jednak największym moim sukcesem zawodowym jest to, że nie poszłam na medycynę. Przy moich możliwościach opanowania języka obcego, mogłabym być zagrożeniem dla populacji ludzkiej. Dla mnie język obcy jest bardzo obcy. Nazwy leków są karkołomne !…ale w świecie nie zginęłam. Wracałam do domu jak weksel bez pokrycia.

W międzyczasie zażywałam  wiatru we włosach na motorach. Zajeździłam cztery motocykle, jako  kobieta byłam sensacją   w Białymstoku. Miałam piękny tęczowy kask z białym  daszkiem, który przywiozłam z NRD. Też był jedyny- przy białych krajowych czerupach. Na jedynym  skrzyżowaniu ze światłami budziłam podziw: „baba na motorze” ….potem w samochodzie, …..potem w „taryfie”.   To bardzo czytelny układ ust. 

Teraz jako 80-cio latka zajeżdżam szósty samochód.. Też jako „baba w samochodzie” -z tym: że stara,…. i też… sensacja.

…Ciągle budzę sensację ! Chociażby  to, że jeszcze żyję po tych moich wyczynach życiowych. Nawet   „Qrvid-19” który spał ze mną przez dwa tygodnie, zostawił mnie z niewielkim nadużyciem , wyszło tak jak  moje  powodzenie u płci odmiennej. Powodzenie było,  ale wzięcia brak.

Zwiedziłam prawie całą kulę ziemską, od Nagasaki do Niagary z terenami przyległymi. Takim sposobem odwiedziłam  ponad 30 krajów, a na morzu  Czarnym zdobyłam „Miss Parochoda” .  Byłam prawie na biegunie Północnym. W nocy od strony Europy – widziałam dzień w Ameryce.

Miałam kontakt z telewizją . Zaliczyłam  „Randkę w Ciemno”  i „Mam talent „ „ Got to dance”…… Interesowały się mną media publiczne jak i czasopisma.

 Po 70-tce namalowałam ponad 500 obrazów. Zorganizowałam  kilkanaście wernisaży. Zasilałam fundacje dobroczynne. Napisałam dwie książki. Pisano też i o mnie w kobiecych pismach. Od 12-tu lat tańczę w zespole tanecznym . Mam poczucie dobrze wykorzystanego życia  i  z chęcią bym jeszcze go poużywała,  najgorzej, że do końca  roku z „jedynką” jeszcze trochę czasu zostało i przewidziana czwarta fala  zarazy..

Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy , że wszystko ma swój nie zawsze piękny koniec. „Qrvid-19” mi to uświadomił  i dał do myślenia. Zawsze byłam bojowo nastawiona do życia i nie poddawałam się, ale po przygodzie z w/w już tak optymistycznie nie patrzę w przyszłość. Na razie regeneruję siły po tej przypadkowej jego wizycie. ….i oby tak dalej !…Nie myślę z przerażeniem o śmierci, ale ciekawa jestem : jak ten świat będzie wyglądał  jak mnie nie będzie ?….

 

Małgorzata Kąkolewska z Sejn

za wiersz „Ostatni walc…”

 

 

 

Ostatni walc…

Kiedy do Domu zechcesz już ruszyć
Będę przy tobie patrząc ci w oczy
By pocałunkiem rzęsę osuszyć
W ostatniej drodze przy tobie kroczyć

Z uśmiechem jasnym trzymać twe dłonie
Szepcząc z czułością kocham cię miły
Będę przy tobie po drugiej stronie
Zostać tu samej  zabraknie siły

Słońce przygaśnie i tęcza zblednie
Gwiazdy utracą swe jasne lśnienie
Róża w ogrodzie bez ciebie zwiędnie
Nie chcę byś został tylko marzeniem

Zabiorę z sobą cudne wspomnienia
Chwile szczęśliwe taniec na moście
Miłości czułej ostatnie tchnienie
Odejść tam z tobą będzie mi prościej

Jestem gotowa trzymaj mnie mocno
Zostać bez ciebie tutaj nie mogę
Więc niech ostatni walc wybrzmi nocą
A my szczęśliwi ruszymy w drogę

 

Anna Kropiewnicka z Suwałk

za wiersz „Samotność”

 

 

 

Samotność

Cóż znaczy człowiek bez drugiego człowieka
bolesna pustka, myśli niewypowiedziane
do miejsca powroty, gdzie nikt nie czeka
monologi przed lustrem samotnie wygłaszane.

Krzesło obok stojące, na którym nikt nie siedzi
filiżanka, co o rozmowie przy kawie marzy
pytania stawiane, na które nie słychać odpowiedzi
w dal spoglądanie, tęsknota na twarzy.

Rola życia w teatrze jednego aktora odgrywana
wszechobecna cisza, kroków nasłuchiwanie
bliskość duszy i ciała tak wyczekiwana
nieustająca nadzieja na nowe spotkanie.

 

Wiesław Lickiewicz z Hajnówki

za wiersz „Westchnienie”

 

 

 

Westchnienie
Westchnienie… to oddech głęboki…
Oczyszcza… psychikę i płuca…
Westchnienie… to miłość do życia…
Którą! Coś nieraz… zakłóca!

Jest lekiem na smutek i stres…
Z głębin serca… płynących…
To gest…wysyłany przez mózg…
Na sygnał rosnących emocji!

Jest też reakcją… na nudę…
Na naszą tęsknotę… na klęskę…
To akt odciążenia… od cierpień…
To do nas… wyciąga los ręce!

Westchnienie… to również reakcja…
Na… sytuację życiową…
To ono… wyzwala w nas moce…
I wskrzesza… siłę w nas nową!

Zwracajmy zatem… uwagę!
Na tych… którzy często wzdychają!
I dajmy im… wsparcie psychiczne…
To z emocjami… wygrają!

Zbigniew Nowicki z Białegostoku

za prozę „A rebours, czyli silna potrzeba upamiętnienia”

 

 

 

A rebours, czyli silna potrzeba upamiętnienia

 Kto potrafi opisać własną wioskę, ten potrafi opisać cały świat.
Lew Tołstoj

Nasze miasto jest niewielkie, raptem około czterech tysięcy mieszkańców. To zadbana i czysta miejscowość. Jego mieszkańcy wiodą zwyczajne, pracowite i szczęśliwe życie. Żyją tym codziennym szczęściem, które potrafi realnie ocenić swoje skromne możliwości i szukać pociechy w rzeczach małych i drobnych przyjemnościach, jakie dają jednak poczucie spełnienia, szczególnie dla ludzi, co nie mają wobec życia zbyt dużych oczekiwań. Nad ich małym szczęściem czuwa Bóg rzeczy małych, że przywołam tytuł bestsellerowej powieści hinduskiej pisarki Arundhati Roy.

Nasze miasteczko położone jest w odległym regionie naszego kraju, wysuniętym najbardziej na północ, gdzie jest najchłodniej, ale za to do którego nie dociera dymgła. Celowo użyłem rodzimego odpowiednika zjawiska, które na całym świecie znane jest pod uniwersalną nazwą smogu, aby podkreślić, jak bardzo w naszym mieście przywiązani jesteśmy do swojskości.

Mieszkańcy naszego miasteczka w większości mają poglądy konserwatywne, wręcz zachowawcze. Są raczej niechętni wszelkim obcym nowinkom, które przybywają z odległego świata, nawet jeżeli już od dawna zadomowiły się w naszym języku i kulturze.

Od pewnego czasu w naszej miejscowości panuje radosna i podniosła atmosfera. Można powiedzieć nawet, że nastrój euforii.

Niewielką zbiorowością od lat rządzi ten sam burmistrz, ostatnio wybrany ponownie na kolejną kadencję. Jest on jednocześnie liderem lokalnej partyjki i sprawuje niepodzielny rząd dusz, ignorując całkowicie głosy wątłej i rachitycznej opozycji.

Otóż niedawno nasz pan i władca, zwany potocznie Naczelnikiem, zarządził, że w naszym miasteczku powinno powstać kilka pomników w celu upamiętnienia najwybitniejszych i najbardziej zasłużonych jego mieszkańców. W tym celu zwołał posiedzenie rady miasta, aby oficjalnie zatwierdzić swój pomysł. Wiadomo było powszechnie, że będzie to czysta formalność, ponieważ zwolennicy burmistrza mają zdecydowaną większość, a głosy opozycji nie liczą się zupełnie.

Kiedy jako jej przedstawiciel zaoponowałem, poddając w wątpliwość sens tej inicjatywy, skoro u nas przecież nie ma i nigdy nie było ludzi wybitnych i tak na dobrą sprawę nikt się nigdy niczym nie wyróżnił i nie zasłużył. Burmistrz wziął mnie na stronę i ojcowskim i nie znoszącym sprzeciwu tonem, bo był to człowiek apodyktyczny, powiedział:

– Panie kolego, nawet jeżeli przyjmiemy, że ma pan rację, to niech się pan rozejrzy po naszym kraju. Dostrzeże pan wtedy, że powstał już niejeden precedens, a nawet liczne precedensy. Czyżby nie śledził pan doniesień medialnych? – zapytał retorycznie. – Trzeba wyciągać właściwe wnioski i iść z duchem czasu.

Na tym zakończyła się nasza krótka rozmowa. Oczywiście pomysł burmistrza został przyjęty miażdżącą większością głosów. Należało więc teraz tylko wybrać kandydatów do upamiętnienia, ustalić metody selekcji oraz zastanowić się, czy będą to osobistości zmarłe, czy również żyjący. Postanowiono zastosować metodę losową. Ustaliliśmy, że pomniki będą cztery, z tego dwa dla mieszkańców zmarłych i dwa dla żywych, żeby było po równo czyli sprawiedliwie.

Jako opozycja nie mieliśmy nic do gadania. Byliśmy zupełnie bezradni i poruszaliśmy się jak dzieci we mgle. Chcąc nie chcąc wzięliśmy więc udział w tej farsie, zgłaszając również swoje kandydatury do upamiętnienia. Spośród wszystkich pretendentów na cokoły w głosowaniu jawnym wybraliśmy cztery osoby, wszystkie zgłoszone przez zwolenników burmistrza. Żaden kandydat opozycji nie znalazł uznania.

Na pierwszy ogień pójdzie więc pomnik niedawno zmarłej korektorki lokalnego dziennika „Nasz Głos”, Amelii Uważnej, która przepracowała w nim blisko czterdzieści lat. „Nasz Głos” to jedyna gazeta w naszym mieście, bardzo ważna dla jego mieszkańców jako źródło informacji z regionu oraz jako forum wymiany opinii. Być może poziom pisma nie był nigdy zbyt wysoki, ale trudno wymagać, żeby w prowincjonalnej gazecie pracowały tuzy dziennikarstwa, takie jak Egon Erwin Kisch, Oriana Fallaci czy choćby nasz Mariusz Szczygieł. Ot, skromna gazetka na miarę naszych możliwości, jak miś ze znanej komedii Stanisława Barei.

Autorem projektów oraz wykonawcą wszystkich czterech pomników miałby zostać nasz lokalny artysta – rzeźbiarz amator Alfons Pokorny.

Monument korektorki z założenia ma przedstawiać postać kobiety naturalnej wielkości w pozycji stojącej. Pod pachą będzie trzymać gazetę, a w prawej ręce monstrualnej wielkości ołówek, jej narzędzie pracy. Ołówek ten ma być większy niż słynny długopis, którym Lech Wałęsa podpisywał porozumienia sierpniowe. Pomnik korektorki stanie u zbiegu ulic Swojskiej i Spokojnej.

Na drugi ogień, że się tak wyrażę, pójdzie pomnik, tym razem żyjącego, najwybitniejszego piłkarza naszej miejscowej drużyny piłkarskiej, czyli czwartoligowego „Ogniska”, Sempimira Domurata. Sempimir ma trzydzieści lat. Stawiając mu pomnik nie stwarzamy bynajmniej precedensu. Skoro taki Cristiano Ronaldo może mieć swój pomnik za życia, to dlaczego nasz piłkarz nie. Sroce spod ogona nie wypadł.

Sempimir Domurat jest najwybitniejszym zawodnikiem czwartej ligi. W ubiegłym sezonie zdobył aż dziesięć bramek, w tym dwie samobójcze, a „Ognisko” awansowało z jedenastego na dziewiąte miejsce i jak tak dalej pójdzie za mniej więcej dziesięć lat ma szansę dostać się do trzeciej ligi, a to już coś. Chyba że dobrą passę przerwie wyjątkowa złośliwość losu. Jak na razie, tak trzymać. Klub piłkarski „Ognisko” jest naszą dumą i w każdy dwudzionek (mamy zamiłowanie do rodzimych określeń), czyli weekend zapełnia się po brzegi miejscowy stadion. Poza tym jego lider jest nie tylko jego najwybitniejszym reprezentantem, ale także wzorem dla młodzieży jako człowiek, sportowiec i lokalny patriota.

Prawie nie pije, no chyba po meczu, i tylko wyłącznie piwo „Chmielak” z miejscowego browaru. Z religijnością naszego sportowca może też nie jest najlepiej, ale przynajmniej raz w miesiącu do kościoła zagląda, przeważnie w poszukiwaniu Agi, tutejszej piękności, w której Sempimir od dawna kocha się beznadziejną miłością. Czasami też w trakcie imprezy sięga po papierosa, ale przecież powszechnie wiadomo, że przy wódeczce chce się zapalić. No ale za to trawkę zapalił tylko raz i, jak później wyznał, zupełnie mu nie smakowała.

Słowem, prawie ideał, ale kto jest bez grzechu, niech pierwszy schyli się po kamień. Człowiek jest istotą ułomną i słabą. Trzeba okazać zrozumienie. Więc na pomnik nadaje się jak najbardziej. Będzie to pomnik prawdziwego suwerena.

Oczywiście monument przedstawiający naszego znakomitego zawodnika stanie obok lokalnego stadionu. Wzorowaliśmy się na pomniku wybitnego trenera Kazimierza Górskiego, który stoi obok Stadionu Narodowego. Trzeba przecież czerpać z najlepszych wzorów.

Z umiejscowieniem kolejnego pomnika mieliśmy spory kłopot. Postanowiliśmy uczcić pamięć niedawno zmarłego biznesmena Janusza Klucznika, najbogatszego obywatela naszego miasteczka, najpierw właściciela baru sushi, a następnie producenta ciepłych wełnianych skarpetek, które w naszym – najzimniejszym – regionie były bardzo przydatne.

Skarpetkowy biznes rozwijał się więc znakomicie, rozszerzył się nawet na kraje ościenne. Niestety, niespodziewana śmierć biznesmena przerwała tę dobrą passę. Janusz Klucznik zmarł na zapalenie płuc, które było wynikiem silnego przeziębienia. Podobno nabawił się go, nie nosząc ciepłych skarpetek. No cóż, jak mówi znane porzekadło: szewc bez butów chodzi.

Zmarły przedsiębiorca za życia był hojnym sponsorem wielu miejskich imprez i filantropem. Dlatego też bynajmniej nie zamierzaliśmy go puszczać w skarpetkach, tylko upamiętnić okazałym monumentem. Po burzliwej dyskusji ustaliliśmy, że stanie on obok dawnego baru sushi, od którego Klucznik rozpoczął swoją przygodę z biznesem.

Projekt ostatniego, czwartego pomnika wywołał liczne kontrowersje, spory, a nawet protest opozycji, która oczywiście została zignorowana i zakrzyczana przez rządzącą większość, skandującą entuzjastycznie: Naczelnik! Naczelnik! Tak! Nie przesłyszeliście się. Czwarty pomnik ma być wybudowany na cześć burmistrza, niekwestionowanego lidera naszej niewielkiej społeczności. Ma stanąć w samym sercu miasta przy Rynku Głównym.

Alfons Pokorny zaprezentował nam projekt monumentu. Przedstawiał on postać burmistrza nadnaturalnej wielkości (w przeciwieństwie do realnej osoby włodarza naszej miejscowości, który jest niezbyt wysoki, a mówiąc wprost i bez ogródek jest zwykłym kurduplem cierpiącym na manię wielkości, przerost chorobliwej ambicji i rozdęte ego) stojącej w niewielkim rozkroku i obejmującej rękami całe miasto, jakby mówił: „Jak ja was ścisnę, to z mego uścisku już się nigdy nie uwolnicie”.

Po zaprezentowaniu wszystkich projektów odbyło się jawne głosowanie. Pojedyncze głosy sprzeciwu i niezadowolenia radnych opozycyjnych jeden z bliskich współpracowników burmistrza skwitował krótko: – Wyrażanie niezadowolenia jest wilczym prawem opozycji, która tak ma, że wszystkie nasze projekty krytykuje, a sama nie ma żadnego programu. Jak długo można jechać na wiecznej krytyce i negacji? – zapytał retorycznie radny.

A więc słowo ciałem się stało albo, jak kto chce, klamka zapadła w tym domu bez klamek, jak nazywają nasz spokojny, leżący na marginesie cywilizacji prowincjonalny grajdołek niektórzy nienawistnicy i złośliwcy. Wbrew ich opinii w miasteczku staną cztery pomniki zwykłych obywateli (którzy awansowali do miana elity) niczym się specjalnie nie wyróżniających, z ich wadami i zaletami oraz słabościami, bo jak zwykł mawiać nasz burmistrz, każdy jest grzeszny, a przecież najważniejszy jest zwykły człowiek, którego nareszcie trzeba docenić.

Dionizy Purta z Białegostoku

za prozę „Przyroda-praca -to…?

 

 

 

Przyroda – praca – to…!?

Człowiek od początku istnienia kształtował otoczenie by zachwycało estetyką. Tworzył coś unikalnego, począwszy od najprostszych malowideł naskalnych po wspaniałe malarstwo, muzykę, śpiew, literaturę czy rzeźbę. Estetyczne otoczenie pobudza, zachwyca do działania, sprzyja wyciszeniu, uspokojeniu i lepszej koncentracji. Czuje się szczęśliwszy, spełniony i życzliwszy światu. Widzi jak z bezchmurnego nieba uśmiecha się słońce, a ciepłe promienie przypominają o wiośnie. Piękno wydobywa dobro i kieruje do pozytywnych uczynków, życzliwości i pomocy innym. Czuje się dobrze w wśród ludzi pozytywnie nastawionych do życia i innych ludzi.

Piękno przyrody staje się być ważne dla zdrowia psychicznego, aktywności, dobrych myśli a to nic nie kosztuje. Musimy mieć jakiś własny pogląd na sposób bycia, myślenia na miarę możliwości. Patrzymy na układ wszechświata, widzimy, że nie jest samodzielnym bytem, a częścią układu słonecznego. Ten z kolei częścią galaktyki. A w kosmicznej przestrzeni, istnieją organizmy które giną i odtwarzają się, a cały wszechświat tworzy ład, harmonię i porządek.

W tym wspaniałym świecie musimy orać, musimy siać, chociaż wiatr porywa ziarna i nie wiadomo w którą stronę poniesie i wrzuci w ziemię siew. Musimy pracować w słoneczne dni wiosenne, bo świat staje się jakby większy. Nic nie zasłania i tak jakbyśmy widzieli nieskończonośc, a nad całością rozpościera się bezkresny błękit. W procesie pielęgnowania samopoczucia  ważna świadomość wartości własnych wad i zalet. Przyszłość zależy od wypracowanej kultury poprzez obcowanie z otaczającą przyrodą, bo to nie tylko doskonały sposób na wyciszeniu, ale pobudzeniu zmysłów i remedium na stres. Zwykłe dzień dobry kierowane do sąsiadów, szczery uśmiech, dobra rada i przyjazne słowa do tych, którzy na to czekają, dzielenie się kwiatami lub plonowanie powinno być na porządku dziennym.

Kontakt z roślinnością wpływa korzystnie na samopoczucie, uwalnia od napięcia, zmęczenia i regeneruje siły. A jeszcze większe korzyści przynosi pielęgnacja ogrodu, bo pozwala na zachowanie i poprawę sprawośći fizycznej i ruchowej, zapobiega otyłości, chroni przed chorobami. Ma niezwykły wpływ i oddziaływanie na zmysły: wzroku, smaku, zapachu i dotyku. Stąd przywoływana hortiterapia, czyli “ogrodnicza terapia”, wspomagająca tradycyjne leczenie, przypomina znaczenie przyrody w życiu człowieka. Dobroczynne działanie ogrodów było znane już w starożytności. Wracają też wspomnienia z dzieciństwa spędzonego czasu na łonie natury. Bose wędrówki wśród łanów traw, zapach dziko rosnących kwiatów i smaki owoców zerwanych z dziko rosnących drzew i krzewów. Przypomina piękne radosne i beztroskie słoneczne dni ziemia po której chodzimy zachowuje się jako siła gwarantująca istnienie, jako matka rodząca i opiekunka wszelkich bytów.

Przebywanie wśród roślin polepsza zdolność rozwiązywania problemów międzyludzkich, a znajomość uprawy roślin świadomość pewność i wartości siebie. Uczy dokładności, cierpliwość, poszerza wiedzę o otaczającej przyrodzie. Planowanie pracy sprzyja też dobremu samopoczuciu.

Ogród to panaceum na wszelkie bolączki, bo pozwala przez pracę, zapomnieć choć na chwilę o sprawach życiowych i smutkach, to odskoczenia od dnia codziennego co zapewnia chwilę wytchnienia, a to oznacza, że otrzymujemy lepszą formę, czyli “leczenie ogrodem”. Dla wielu gatunków  zwierząt cykliczne – czasowe lub stałe bytowanie, rozwój lub schronienie.

Obecność zwierząt w ogródku to psychologiczna korzyść, bowiem stymulują one zmysły wzroku, słuchu, uwrażliwiają  na piękno nie tylko dorosłych, ale równie i najmłodszych ogrodników, którzy staje się miłośnikami przyrody. Jest to zatem doskonała okazja do szeroko pojętej edukacji poprzez obserwację procesów zachodzących w środowisko. To “Oaza Ciszy i Spokoju”, źródło aktywnego wypoczynku, niezastępione miejsce  na czynną i bierną hortiterapię. Ale pod pewnymi warunkami, które dotyczą użytkowników i osób przebywających gościnnie w ogrodzie. Wrażenia estetyczne mogą budzić niechciane, złośliwe komentarze. Nie rozbierajmy się aż do bielizny. Niedopuszczalme opalanie się toples i spacer po alejkach w strojach kąpielowych, lub nagim torsem. To nie plaża, ale miejsce wypoczynku dla wszystkich niezależnie od wieku, wyzwania i innych poglądów osobistych. Nie utrudniajmy użytkowania ogrodów innym.

Lato to wyczekiwana i ulubiona pora roku, o ile człowiek stęskniony wiosny by cieszyć się z pierwszych kwiatów, o tyle po powrocie z wakacji ma wrażenie, żę to już koniec i czekać tylko na zimę. Nie musi tak być. Lato w ogrodzie zachwyca różnorodnością fauny. W drugiej połowie a nawet jesienią mogą być w pełnym rozkwicie rośliny – barwne i pachnące. Należy zadbać i rozplanować, a cieszyć będą aż do przymrozków. Pory roku mają znamiona życia i piękna oraz wyglądów znamiennych dla danego czasu.

Działkowanie łączy pokolenia, buduje relacje rodzinne i społeczne, tworzy dobre stosunki sąsiedzkie. Niesamowite staje się, że przestrzeń około 300m2 to tak niewiele, a zarazem tak wiele dla nas. Na małym skrawku ziemi czujemy się zrelaksowani, pogodniejsi, zdrowsi, czyli odstresowani. Kontakt z roślinami daje pozytywne odczucia. Opieka nad nami – to dla psychiki bezcenne i żadne leki nie zastąpią. Ruch wpływa na pracę mózgu, wzmacnia myślenie i podnosi nastrój, a doznania wzroku – to bodźce pobudzające układ nerwowy. Samoocena ogrodników też jest ważna dla psychiki – gdy potrafią coś zrobić, to znaczy, że jestem do czegoś potrzebny: udało się, więc jest dobrze.

Cała przestrzeń ogrodowa jest przyjazna, bo czujemy się, że jesteśmy “u siebie” i czujemy się swobodnie. Jest to antidotum na stres, ale też może dostarczać własnych, zdrowych i tanich płodów. Jest miejscem, które zmienia się wraz z porami roku. Dzięki temu nie jest monotonne, jest przestrzenią na której zmysły mogą być pobudzone. Stymulowanie zmysłów przyczynia się do prawidłowego  działania organizmu. Patrząc na rośliny, dostrzegamy kształty, kolory a nawet te walory jakie niesie natura i na ten dobroczynny wpływ przyrody. Możliwość życia. W myśl piosenki Janusza Kofty “Pamiętajcie o ogrodach, przecież stamtąd wyszliśmy”.

Pobyt w ogrodzie usprawnia funkcję narządów i zwiększa siły mięśniowe, przśpiesza metabolizm, wpływając na przemianę materii wpływa na redukcjię lęku i zmniejszenie objawów depresyjnych, poprawiając nastrój i jakość snu. Praca pobudza do pracy mięsnie, zwiększa ruchowść w stawach i poprawia ogólną sprawność, a to nie wymaga dodatkowych przyrządów, poprawia ukrwieniu układu motorycznego, aby spowodować jego rozruszenie.

Ogród kojarzy się z poziomą przestrzenią, a miejsca na roślinność jest niewiele. Coraz większą popularność zyskują ogrody pionowe, czyli tzw “Zielone ściany”. Takie rozwiązanie posiada wiele zalet. Rośliny produkują duże ilości tlenu tłumią hałas i uwilgotniają powietrze, magazynują wadę deszczową. Ogród wertykalny zastosowany w odpowodnieniej formie i miejscu doda świeżego wyglądu i nowatorskiego charakteru. Jest ratunkiem na brak miejsca, którego przy intensywnym użytkowaniu nie ma zbyt wiele.Kompozycje takie oprócz estetycznej, pełnią funkcję użytkową, do sadzenia ziół, warzyw i owoców.

Ogród to miejsce w którym możemy stworzyć nadmorski klimat i nie musimy jechać do uzdrowiska, by wspomóc leczenie chorób dróg oddechowych, układu krążenia, oraz poprawić stan, nerwów. Przy dobrych chęciach możemy budować mini tężnie gdzie wytwarza się nadmorski klimat. Tężnia solankowa to rodzaj inhalatora, który jest zbudowany z konstrukcji drewnianej wyplecione drobnymi gałązkami i pod wpływem słońca i wiatru, intensywnie paruje. Naturalna mgiełka solankowa unosi się w powietrzu w okolicy tężni w postaci aerozolu, tworząc specyficzny mikroklimat dostarczając unikalnych walorów zdrowotnych. Mini tężnię można wkomponować w aranżacji ogrodu, lub korzystać z niej również w przeznaczonym do tego pomieszczeniu. Inhalację aerozolem z solanki ułatwiają uzyskaniu równowagi organizmu. Nazwa “haloterapia” pochodzi od greckiego słowa “hałas” która oznacza sól. Z uwagi na obecność soli w powietrzu, w deszczu tężni jest bakteriologicznie czyste powietrze. Szczególnie cenne jest dla dzieci lub seniorów.

Bardzo ważnym miejscem w ogrodzie jest też taras gdzie ogniskuje się życie. Warto więc urządzić go tak, by faktycznie sprzyjał wypoczynkowi. Przy trasie mogą rosnąć rośliny ozdobne i użytkowe, dzięki czemu świeża mięta, bazylia i pomidory są na wyciągnięcie ręki. Czyli całość utrzymuje się w romantycznym stylu. Bogactwo tkanin pozwoli wyczarować wspaniałe aranżacje w duchu skandynawskiego minimalizmu lub orientalnego przepychu. Efektyczne odstraszanie komarów i tiulowe zasłony tworzące moskitierę, lampiony, latarki i girlandy dadzą niepowtarzalny nastrój.

Staje się być modne też w ostatnim czasie tzw. “Zero Waste”, co oznacza po angielsku “Brak marnowania”. A sama idea wywodzi się z coraz bardziej uświadomionej potrzeby dbania o środowisko. Zero Waste to styl życia polegający na organizowaniu wytwarzania i redukcji różnego rodzaju odpadów. Aby zrozumieć problem marnowania, należy spojrzeć jak funkcjonuje społeczeństwo skupione na produkcji i nabywaniu użytkowych dóbr, które realizuje konsumpcyjny styl życia. Stoimy u progu katastrofy i od nas zależy jaką udzielimy odpowiedz na pytanie: “Mieć czy Być”. Dbajmy o środowisko przyrodnicze, korzystając z mocy natury i “odnawiajmy życie w kompoście”. W kompostowniku realizuje się jedna z idei Zero Waste, a uzyskany w ten sposób kompost jest znakomitym nawozem możliwym do zastosowania niemal w każdej uprawie. Selektywna zbiórka odpadów to przykład świadomego korzystania z ogrodu. Ogród to nie śmietnik – Uprawa własnego ogródka bardzo dobrze wpisuje się w ideę Zero Waste. Prowadząc ogród w sposób zrównoważony można zapewnić lepszą jakość życia. Kompostowanie to znakomita metoda na wtórne zagospodarowanie materii organicznej, pełnego wykorzystana potencjału odpadów pochodzenia roślinnego oraz naturalnego obiegu materii. Kompost przywraca glebie utracone składniki oraz ożywia mikrobiologicznie, poprawia żyzność i odnawia cykl życia. Celuloza zawarta w tekturze jest dobrą pożywką dla bytujących w kompoście drobnoustrojów.

Nie powinniśmy zapominać o dzieciach i pozwolić im uprawiać to co im smakuje. Dzieci lubią podpatrywać co robią dorośli. Co zrobić by radość była większa? Pozwolić oczywiście na eksperymenty własne. Wygospodarujemy choćby niewielką przestrzeń w dobrze nasłonecznionym miejscu specjalnie dla nich. Warto pokazać jak zajmować się warzywnikiem, lecz nie ingerować zbytnio. To ich pole doświadczalne, z pewnością docenią możliwość autonomicznego gospodarowanie. Zachęcić, by łączyć pozytywne z dekoracyjnym, np. barwne zioła, jadalne kwiaty i rośliny typowo użytkowe. Atrakcyjność wizualna jest przecież bardzo istotna. Własne uprawy też sposób dla niejadków. Nawet największy malkontent chętnie spróbuje własny szczypiorek do kanapki z twarożkiem, zioła, pomidorki koktajlowe, marchewkę, rzodkiewkę, truskawki, poziomki, borówki, maliny, nasturcje, nagietki. W miarę postępów i zdobywania doświadczenia mogą próbować swoich sił przy trudniejszych uprawach. Tyczki tworzące wigwam, to jednocześnie podpora pod fasolę, groszek, oraz świetna kryjówka. Każdy indianin będzie miał na wyciągnięcie ręki słodkie groszkowe strączki. Będzie pomysłowo, kolorowo i bardzo smacznie. Smakowity kącik wygradzają krzewy porzeczki, agrestu i wysokiej borówki.

Rodzinne ogrody to miejsce w którym działkowcy dbają o środowisko, wprowadzając innowacyjne formy uprawy roślin mające uzyskanie upraw, takich jak  warzywa i owoce. Występujące rozmaitość barw, kształtów, dobrze wpasowują się gabarytami w środowisko owijające się pędami wokół podpór.

Rośliny posiadają kilka czynników, które wpływają pozytywnie na organizm a są to – zapachy, barwy, które wpływają na pamięć, dobre relacje z ludźmi, ożywiają i działają rozweselająco, obniżają ciśnienie krwi i rytm serca. Dotyk ma też pomocnicze właściwości do inspirowania pamięci, pobudzenie systemu nerwowego, poprawiając krążenie krwi w organizmie. Dotykanie gleby dostarcza radości, gdyż przyczynia się do pobudzenia produkcji w komórkach mózgowych serotoniny – hormonu szczęścia. Szum traw, drzew, świergot ptaków uspokaja i działa relaksująco. Cieszmy się, kiedy wczesnym rankiem usłyszymy pierwsze trele ptaków zwiastunów budzącej się przyrody.  A letni ciepły wiaterek obejmuje przy pomocy słońca naszą twarz, wywołuje to radość, pobudzenie i nadzieję na lepsze jutro.

Wszystko co dzieje się wiosną odbywa się w rytmie określonej kolejności, którą możemy nazwać biologicznym zegarem przyrody. Napęd dają promienie słoneczne i ciepło docierające do roślin i zwierząt. Obserwowanie przyrody może stać się źródłem wielu cennych informacji dotyczących zmian zachodzących oraz powiązań w tym samym okresie, pomiędzy organizmami. W przyrodzie panuje harmonia, a kolejność rozwoju jest niezmienna i zgodna z biologicznym zegarem.

W ogrodach permakulturowych mile widziane są dzikie rośliny, roznoszone przez ptaki i wiatr. rośliny te – chronią przed chorobami i szkodnikami, dają pożytek pszczołom i innym zapylowcom, wabią motyli , karmią ptaki, dzięki którym nie trzeba zwalczać uciążliwych owadów. A stare odmiany roślin uprawnych są odporne na szkodniki i choroby, które wydają zdrowe plony i nasiona na kolejne wysiewy, bez wspomagania środkami chemicznymi.

Permakultura –  “Permanent agriculture” co oznacza stałą uprawy. Jest to sposób projektowania i prowadzenia ogrodu w szerszym rozumieniu – całego środowiska – które pozwala na zaspokojenie potrzeb życiowych człowieka przy zachowaniu jak największej bioróżnorodności, w zgodzie z naturą. Umożliwia życie w czystym, pięknym, bliskim natury środowisku, pozwala na dzielenie się wytworzonymi dobrami z innymi. Jest to sposób odmienny na życie od konsumpcyjnego od rolnictwa wieloszeregowego, monokulturowego, bozującego na stosowania ogromnych ilości środków chemicznych, które doprowadziło do zniszczenia, wyjałowienia i zatrucia gleby, zaburzyło równowagę w przyrodzie. Ogród to miejsce pozyskiwania własnych produktów żywnościowych, ma również wymiar proekologiczny i chroni środowisko.

Każdy na swój sposób pracuje nad realizacją marzeń. Jedni mają zdolności artystyczne i wytwarzają produkty i ozdoby artystycznie piękne. Drudzy zajmują się hodowlą zwierząt inni produkcją żywności i przetwórstwem. Każdy ma jakby swoje miejsce na ziemi, a przede wszystkim, gdy spełniają się marzenia.  Marzenia się spełniają, gdy ma się trochę pomysłów i chęć do ich realizacji, czyli do pracy.

“Świat wokół nas zmienia się w zawrotnym tempie. Trudno powiedzieć, co przyniesie dzień jutrzejszy. Wczoraj do ciebie nie należy. Jutro niepewne.. Tylko dziś jest twoje. Tak więc dziś nie poźniej, nie kiedyś, tylko właśnie dziś zadbajmy o siebie”. JPII.

Ludzie się sprzeczają, gdzie jest najpiękniejsze miejsce, gdzie graniczą ze sobą najpiękniejsze regiony? Każdy ma swoje przepiękne lasy a w nich najsłodsze jagody i najsmaczniejsze grzyby. Gdzie kręte płyną rzeczki a pełno w nich ryb. Rosujące zboża o zachodzie słońca najcudowniej pachną, a chabry i maki na miedzach mają najintensywniejsze kolory. Słowiki najładniej śpiewają, łopiany najwyższe rosną, a wrony najgłośniej kraczą, jaskółki budują zaś najciekawsze gniazda i rosną najpiękniejsze kasztany. Ptaki w lasach porozumiewają się najpiękniejszą mową, a mech zieleni się i daje poczucie miękkiego dywanu. Ludzie w kościele doznają pokrzepienia serc. W rzeźbionej kazalnicy kaznodzieja głosi zasady życia a po nabożeństwie niektórzy odwiedzają karczmę.   

W niektórych miejscowościach zamieszkują społeczności zróżnicowane narodowościowo, wyznaniowo przejawiające się w tradycyjcnych wartościach, które są przejawem silnej tożsamości kulturowej. Jest to związek z miejscem zamieszkania – czyli domem. Dom to punkt orientacyjny w świecie, ostoją i traktowany z wielkim szacunkiem. Dekorowano je przepięknymi detalami zdobniczymi z czym związana jest kultura duchowa i materialna, a nawet przestrzenne układy miejscowości, czyli zawarte zespoły na obszarach wsi i gmin. Społeczności są zżyte z sobą i nie tylko. Przybysz który trafi do tej miejscowości u gospodarza czekał posiłek, posiłek na jaki było stać gospodarza. Ten piękny zwyczaj związany z domem, to tzw. “Polska Gościnność” czyli: “Gość w dom, Bóg w dom”. Pachnie tu zawsze świeżym chlebem, smalcem, kiszonkami a ławy i krzesła wygodne, a czasami “kozą” podgrzewa pomieszczenia. W ogrodzie rosną kwiaty, warzywa, a na jesieni przetwarzane kiszonki i mi brakuje też wędlin. Każda gospodyni ma swój własny pomysł: czyli!?

Każda epoka ma swoje prawa i wypowiedzi do wyobrażeń. Zastanawiamy się, czy żyjemy tu i teraz? A pobyt na planecie Ziemi jest jednym domem, że też może tylko to dom przejściowy, a my jesteśmy częścią czegoś większego. Zadajemy pytania, szukamy odpowiedzi, ale czy znajdujemy, nie wiemy. “wiara w układ wszechświata pozwala pojąć, że istnieje coś Niepojętego”. Św. Anzem.

Jadąc przez życie człowiek marzy żyć autentycznie, mieć przyjemność, czerpać satysfakcję z życia, bo to droga ku czemuś i każda faza niezbędna by miało sens. Sięga do praw natury, szuka sposobu by odnaleźć to “coś’’ co dałoby ukanie. Ale nie zawsze rozumem może ocenić skuteczność. Patrzy w zakamarki duszy, gdzieś tam do najgłębszych pokładów. Siłą ludzkiego rozumu można dojść do prawdy o istnieniu Absolutu, który jest bytem doskonałym pośród bytów przygodnych. “Każde zioło podarowane człowiekowi to zamknięta księga mądrości – Trzeba ją tylko otworzyć, przestudiować, i tę mądrość w życiu zastosować” Ks. Jan Twardowski.

Dawniej opuszczając ojczyznę brał do woreczka ziemię, by mieć łączność z miejscem przyjścia na świat i ojczyznę. Dla wielu szumi obcy wiatr, bo tułaczy los gna gdzieś po świecie, ale wszelkie drogi prowadziły i prowadzą do rodzinnych bram, a serce tęskni za mamą – bo tam jest najpiękniej. Tam kwitną kwiaty – stokrotki, fiołki, kaczeńce i maki. Pod polskim niebem rosną. Marzeniem staje się, by z zielonych łąk przynieść rozkwitłe pąki do matczynych rąk. Tam gdzie nie ma piękna zaczyna brakować miłości – reszta niech będzie milczeniem.

Czasu nie cofnie nikt.
Życie bierz jakie jest.
Choć będzie siebie nam brak.
Nie zmienisz teraz nic.
Bo to niezwykły sen.
Jak mgła rozpłynie się.

 

Bogusława Wierzbicka z Białegostoku

za wiersz „I srebro i złoto”

 

 

 

I srebro i złoto

Srebrna głowa
Złote myśli

Złoty łan
Srebra dzban

Jeden złoty
Pół bułki

Słaby złoty
Ćwierkały jaskółki

Trzydzieści srebrników
Zaważyły wiele

Od dwóch tysięcy lat
Słychać o tym w kościele

Złoty czy srebrny
Kolory jak inne

Wolę biały, różowy
Przynajmniej czyste, niewinne

Jadwiga Zgliszewska

z Białegostoku za prozę „Inny, ale ten sam”

 

 

Inny, ale ten sam

Z zewnątrz wszystko wyglądało po staremu. Ten sam dom, pochylony płot ze śladami resztek farby oraz zwichrzone czupryny bzów, leszczyn i wiśni, wychylające się ciekawsko na drogę. No i ta ich wielka miłość – ponad stuletni kasztanowiec, rosnący w sercu podwórka. Wtedy nie zauważyła jeszcze braku charakterystycznych firaneczek w oknach oraz tego, co zawsze skrywał przydomowy ogródek w sierpniu.

Od ponad roku wiedziała, że zajdą tu duże przeobrażenia. Brat, obecny właściciel, przeprowadził zimą kapitalny remont, obejmujący przebudowę ścian, sufitów, posadzek i wszystkich instalacji, wraz ze zmianą rozkładu pomieszczeń i adaptacją dobudowanej części domu. Także i likwidację całego dotychczasowego wyposażenia. Zastanawiała się, czy pozna to, co tutaj dziś zastanie? Ten rok oczekiwania nie pozwał zapomnieć o spodziewanych zmianach. Zimą miała już okazję oglądać zdjęcia z wyburzania drogich murów. Oto strasząca widokiem czeluść w posadzce głównego pokoju. Na następnym ujęciu zburzona ściana pomiędzy kuchnią a sypialką i ogrom wertepów na strychu. Ruiny i zwaliska. To wówczas pojawił się dojmujący, wręcz fizycznie odczuwalny ból. I to wtedy również rozpłakała się. Ten jeden jedyny raz. Przesłany później filmik ze stanem budynku po remoncie nie wzbudził już żadnych emocji. Oglądała go, nie dostrzegając nic a nic z dawnego domu. Dla niej były to jakieś obce, anonimowe pomieszczenia, nie wywołujące ekscytacji. Zrozumiała, że zamknął się bezpowrotnie ważny etap w jej w życiu. Bez wątpienia jeden z ostatnich.

Wanda zawsze przyjeżdżała tutaj na lato. Początkowo trochę z przymusu, wiedząc jak bardzo jej obecności potrzebuje matka. Jeszcze w młodości potrafiła się czasem wyrwać na wypady z paczką przyjaciół. Od przedwczesnej śmierci ojca czuła presję, by towarzyszyć rodzicielce. Później już chętnie spędzała tutaj urlopy, uznając to ciche miejsce za raj dla odpoczynku po rocznej pracy. Kiedy trzydzieści lat po ojcu odeszła również matka, przyjeżdżała tu nadal, już jako emerytka. Przez pamięć dla zmarłych rodziców miejsce stało się jeszcze jakby droższe. Ostatnio przybywały tutaj we dwie, z siostrą Weroniką, równolatką. Pojawiały się w rodzinnym domu jako pierwsze i wspólnie go ogarniały, szykując letnie gniazdko dla innych członków familii. Zwłaszcza na przyjazd brata z zagranicy, który formalnie był właścicielem posesji i domu. Wyjątkowo w tym roku to właśnie on zjechał najwcześniej. Wykonywał prace związane z ostatecznym urządzeniem i wyposażeniem pomieszczeń. Razem z rodziną oczekiwali na pojawienie się sióstr.

Jak miło móc tylko wysiąść z auta i od razu mieć wakacje! To oni, obecni gospodarze, dwoili się i troili, aby godnie witać w progach najstarsze siostry. Te szybko zostały oprowadzone po labiryncie nowych miejsc. Kobietom kręciło się w głowach. Brat musiał je nakierowywać w snuciu domysłów, jakie to poprzednie lokum właśnie lustrują. Bo nie poznawały, gdzie się znajdują! Obeszły prędko prezentowane wnętrza. Wszystko było nowe i nowoczesne. Wystrój stonowany, chłodny, z przewagą szarości. Dom wyposażony w najnowsze urządzenia ułatwiające pracę, z minimum ozdób. Na ich przyjęcie naszykowali największy pokój gościnny. Miał służyć kobietom za sypialnię, ale w rzeczywistości był to przytulny salonik. Dwa nowe łóżka, fotele z kanapą, stolik z nocną lampką i telewizorem, krzesła, szafa ubraniowa, a nawet ręczniki. Wszystko czyste, pachnące świeżością. W oknie rolety. Ucieszyła się nawet, bo jego usytuowanie dawało się we znaki w upalne dni. Jednocześnie był to lufcik od ulicy, więc łudziła się, że wyjrzy nim na świat. Po krótkiej prezentacji, kiedy jeszcze trudno było ogarnąć myślą całość, zostały poproszone na obiad. I znów ta inność! Nigdy wcześniej nie były tutaj obsługiwane. Same szarogęsiły się od początku każdego pobytu. Wdzięczne były jednak za tę gościnność. Bo to już i wiek niemłody, i sprawność nie tamta… Pod wieczór zapoznały się jeszcze z innymi niuansami i po tylu wrażeniach zapadły w kamiennym snem, jaki zawsze towarzyszył im na wsi. Na refleksje przyjdzie jeszcze czas. Mają przecież zamiar zatrzymać się na dłużej w rodzinnym gnieździe.

Rano po przebudzeniu Wanda odruchowo podeszła, by odsłonić rolety i doznała szoku. W przydomowym ogródku dojrzała jedynie… pustkę! Przez głowę nie przeszłaby jej myśl, że oczom nie ukaże się widok rozlanych żółtym potokiem, odwiecznych tu rudbekii i dojrzewających nawłoci. Gdzie, na miły Bóg, podziały się ich żółte kwiatki? Ten brak to niewątpliwa luka całego pobytu. Na szczęście okazało się, że to nie brat „zgłupiał”, tylko źle zrozumiał instrukcję ten, kto wykaszał wysoką trawę i chwasty na całej posesji. Uff, cóż za ulga! Kwiaty przecież odrodzą się na wiosnę. Tylko nie będą już cieszyć  oczu tego lata.

Nastał dzień następnych odkryć, a przede wszystkim – spokojnej analizy, co gdzie wcześniej było i do czego służyło. Tej podróży sentymentalnej nie sposób było sobie odmówić. Rolety i moskitiery, owszem, to sama wygoda. Zwłaszcza, gdy użytkuje się pomieszczenia jedynie okresowo, latem. Modnie i wygodnie. Ale serce Wandy nie potrafiło jednoznacznie zachwycać się nowym rozwiązaniem. A gdzie firanki mamy?! Zawsze były jej chlubą. W pokojach od ulicy – nieskazitelnie białe i w duże, wyraziste wzory. Miały zdobić i świadczyć o właścicielach. W każdym pokoju inne, z barwnymi zasłonami włącznie. Jednak najbardziej rozczulały te kuchenne, obecne w wielu wersjach. Górne poprzeczki miały nawet nadruki, bożonarodzeniowe czy wiosenne, wielkanocne. Wandę zawsze będą wzruszać te, które sama kupowała matce na Allegro. Z tkaniny w różowe wzorki, obficie marszczone, obszyte falbanką z koronkową obwódką. Takie fikuśne drobiazgi w połączeniu z kwiatkami w glinianych doniczkach sprawiały, że całość prezentowała się niczym lukrowany „rysunek na szkle”. I jest to pierwszy obrazek, który zapisze na trwałe w sztambuchu swojego serca.  Bo w oknach nigdy już nie ujrzy owych cudeniek.

Gładkie i białe ściany w niczym nie przypominały tamtych, z kolorowymi tapetami w rozmaite desenie i wzory. W żadnym z odwiedzanych kątów nie odnajdowała tamtego klimatu. Lecz doskonale go pamiętała! Oto dzisiejszy salonik – prosty, funkcjonalny, gustowny. I… martwy. Tu była dawna kuchnia, gdzie koncentrowało się życie całej rodziny. Z  główną postacią tego miejsca, matką. To było jej królestwo, w którym gotowała, sprzątała, prała, cerowała, nie trwoniąc ani chwili. Wanda zapamięta ją, jak nieustannie ociera pot z czoła… Tutaj jedli posiłki, odrabiali lekcje przy jednym stole. Nawet kolację wigilijną spożywali w tej kuchni. Była też miejscem do palenia w piecach, mycia się, do zbiorowej modlitwy, a nawet spania. Tutaj odbywały się towarzyskie spotkania. Zawsze było pełno ludzi – tak domowników, jak i licznie odwiedzających. Schodzili się do nich z całej wsi, jakby dom stanowił jakieś swoiste centrum dowodzenia. Bo lubili tutaj przybywać. Do matki schodziły się kumoszki, do ojca szli po poradę i dobre słowo, do dzieciarni w wielodzietnej rodzinie podążały gromadki rówieśników na wspólną zabawę. Lawina wzruszeń!

A dawna maleńka sypialnia nazywana wałkierzem? Dziś pusta niemalże, tylko szafa-słupek i szeroki materac na podłodze. Ot, jeszcze jedno lokum w powiększonym domu. Póki co – doraźna sypialnia dla gości. W pewnym okresie stały tutaj kiedyś aż trzy łóżka i łóżeczko dziecięce, służące do snu rodzicom oraz jej czterem młodszym braciom. Wieczorami urządzali tutaj swoje dziecięce harce, aby dorośli mogli w tym czasie porozmawiać w kuchni o poważniejszych sprawach. Ale długo potem, kiedy wszystkie latorośle opuściły rodzinne gniazdo, Wanda regularnie przyjeżdżała w odwiedziny i sypiała tutaj również. Z owdowiałą od dawna i schorowaną matką, której pomagała w obsłudze. A kiedy ta poruszała się już na wózku inwalidzkim, wówczas się nią zajmowała. I taką zapamięta na zawsze. Jak i jej sypialenkę, której ściany były obwieszone symbolami religijnymi i dewocjonaliami. Nad łóżkiem znajdował się od zawsze obraz świętego Antoniego z Dzieciątkiem na rękach. Mocno wyblakły, bo kupiony na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, jakoś zaraz po przeprowadzce do nowego wtedy domu. Pod nim dużo późniejszy, niewielki krucyfiks z fluorescencyjnego tworzywa, pamiątka przywieziona z pielgrzymki do Lichenia. Babcia z uciechą prezentowała go wnukom, gasząc światło i budząc tym ich zachwyt dla świecącego w ciemnościach krzyżyka. Obrazów było dużo więcej. Uwagę zwracał jeszcze bardzo stary, w ramce z tłuczonego szkła, znany wizerunek Anioła Stróża pilnującego dzieci na kładce. Ten sam, który mała Wandzia jako sześciolatka niosła w swoich rączkach podczas przeprowadzki do tego domu od dziadków, gdzie mieszkali wcześniej. I jeszcze jeden duży w drewnianych, poczerniałych ramach, z pofalowanym papierem fotograficznym wewnątrz, przedstawiający wizerunek świętej Bernadetty z groty w Lourdes. Obraz, przed którym klęczała matka podczas modlitw w czasie swojej pierwszej ciąży. Wzruszenie trudne do opanowania…

Pokój, który zajęły na ten pobyt, jest też i w jakimś sensie im najbliższy. Los zatoczył tu koło czasu. Pokój został wstępnie wykończony na chrzciny najmłodszego brata, obecnego gospodarza. Wanda i Weronika miały wtedy prawie po czternaście lat i dużo pomagały w przygotowaniach. Rok później postawiono tu kaflowy piec, aby świeżo upieczone licealistki mogły nareszcie odizolować się od reszty domowników i zgłębiać nauki, bo ogólniak to już nie przelewki. Ich pierwsze randki odbywały się również w tym pokoju. Pamięta on najbardziej podniosłe wydarzenia rodzinne: spotkania pierwszokomunijne braci, wesela siostry i brata, duże przyjęcie z okazji srebrnych godów rodziców, a wreszcie chrzciny najstarszej wnuczki. No i te najsmutniejsze ze smutnych – ostatnie pożegnania… Tutaj odbywały się czuwania modlitewne i śpiewy nad zmarłymi rodzicami. W 1983 roku leżał w trumnie zaledwie pięćdziesięcioletni ojciec. Matka wśród łez opowiadała przybyłym sąsiadom, że podziwiany nowy regał kupił on sam zaledwie trzy miesiące wcześniej, po całonocnym staniu w kolejce pod meblowym. Miał szczęście, bo akurat „rzucili” godny pozazdroszczenia zestaw, ciemny segment na wysoki połysk. Regał pod nazwą „Puszcza”, zapełniony kryształami i bibelotami, jeszcze w ubiegłym roku tutaj był. Tak samo błyszczący, tylko rozchybotany. Był też tu pewien gobelin nad łóżkiem. Przedstawiał Papieża Jana Pawła II na tle Bazyliki w Watykanie, postać o wielkości zbliżonej do naturalnej. Jak się niedawno okazało, postaci z gobelinu lękały się i wnuczęta, i najstarszy prawnuk, który niejednokrotnie tutaj nocował. Dywanik został przeznaczony do wyrzucenia, lecz w ostatniej chwili zapragnął wziąć go na pamiątkę (swoich strachów?) ten sam prawnuk, dziś już licealista.

Niestety, żadnego śladu po kaflowych piecach. A przecież nie tylko ogrzewały one zmarzniętych, ale były też symbolem serdecznego ogniska domowego, gromadzącego rodzinę. To wielki żal! Wanda nigdy nie zapomni firaneczki przy kuchennym okapie, wnęczki przy zapiecku, drzwiczek odnawianych srebrolem przed Wielkanocą oraz kaflowego ogrzewacza, do którego tuliło się policzek, kiedy któremuś z dzieci bolał ząb. Tak samo jak i wystruganej przez ojca półeczki w rogu pomiędzy ścianami – godnego miejsca na gipsową figurkę Matki Boskiej oraz komplet z krzyżykiem i lichtarzykami, który używano podczas wizyt księdza po kolędzie. Stały tam również sztuczne kwiatki i coraz to nowa serwetka, ozdabiająca półeczkę. Tego religijnego kącika też już nie ma…

Ale jest to miejsce i ten dom, gdzie kiedyś tętniło życie. Choć inny dziś, to przecież ten sam! To samo podwórko, te same stokrotki wczesną wiosną, a śnieguliczki i kasztany jesienią. Tamto zachowa na zawsze we wdzięcznej pamięci. Lecz wie na pewno, że do tego nowego także zechce przyjeżdżać. Bo tylko tutaj wciąż są widoczne owoce pracy rodziców, a pamięć ich śladów obecna w każdym zakątku. Dla tej pamięci pragnie tutaj  powracać.

Dziękujemy uczestnikom konkursu, życzymy sukcesów w pracy twórczej i zapraszamy za rok.

Fot. Anna Augustynowicz
Fot.  pixabay.com

Jolanta Falkowska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok