Na wsi mojego dzieciństwa okres obejmujący dni od Wigilii do Trzech Króli nie był czasem powszednim. W Kościele Katolickim okres Bożego Narodzenia liczy się od dnia Narodzenia Chrystusa do dnia Matki Boskiej Gromnicznej. W tym czasie święta celebrowano nie tylko w kościołach. Mieszkańcy wsi pielęgnowali wiele zwyczajów, wierzeń i obrzędów, towarzyszących tej uświęconej tradycji.

Wigilię Bożego Narodzenia obchodzoną opisałam w poprzednim artykule. A co było po niej? Boże Narodzenie, pierwszy dzień świąt, spędzano w rodzinnym gronie. Obowiązywał zakaz składania wizyt, nawet sąsiedzkich. Wyjątek stanowiła najbliższa rodzina. Czasem my biegliśmy przekopaną w śniegu wąziutką dróżeczką do babci Olesi, a czasem to ona przytruchtała do nas. Nie wolno też było wykonywać żadnych prac, wszystko należało przygotować wcześniej. W tym dniu rano udawano się do kościoła, pieszo lub zaprzężonymi w konia saniami. Po przyjściu ze mszy szczególnie przestrzegano, aby nie spać w dzień. Wierzono bowiem, że spowoduje to zaleganie zboża na polach. Dzieci były zajęte otrzymanymi poprzedniego dnia prezentami, ale i trochę niespokojne, bo niecierpliwie oczekiwały odwiedzin rówieśników, aby się przed nimi pochwalić nowymi zabawkami.

W drugi dzień świąt Kościół obchodził pamiątkę męczeństwa świętego Szczepana. Jeśli udawaliśmy się do kolegów czy koleżanek, rodzice przypominali, aby wchodząc do domu, pamiętać o powinszowaniu „ze świętym Szczepanem”. Składanie życzeń w takiej formie obowiązywało także dzieci. Jeśli by tego nie uczyniły, na wsi mówiono by o niestarannym wychowaniu. W tym dniu w kościele podczas mszy święcono owies na pamiątkę ukamienowania św. Szczepana. Poświęcony owies dawano kurom, żeby się dobrze niosły, a także dosypywano do ziarna siewnego. Pamiętam lniane woreczki ze zbożem, ustawione na bocznym ołtarzu, niedaleko miejsca, które zwykle zajmowałam.

W parafii mojej mamy obchodzono jeszcze trzeci dzień świąt – świętego Jana Chrzciciela. Święty Jan Chrzciciel był patronem naszego dziadka, ojca mamy. Wczesnym rankiem dziadek udawał się do kościoła i słyszało się potem w rodzinnych opowieściach, że dziadek podczas nabożeństwa pił mszalne wino. Dziś wiem, że w tym właśnie dniu w kościele święci się wino. Ale wtedy było to dla nas niepojęte.

A następnego dnia, choć było już po świętach, rozpoczynały się tak zwane „święte wieczory”. Obowiązywały one w okresie od Bożego Narodzenia do Nowego Roku, a w niektórych miejscowościach nawet do Trzech Króli. W naszej wsi było to bardzo przestrzegane. Kiedyś wzięłam igłę do ręki i zostałam ostro skarcona! W tym czasie kobiety nie mogły motać nici, prząść, tkać, szyć, piec chleba, prać. Nie mogły robić nic, poza ugotowaniem posiłku czy zamieceniem izby. Nie wolno było wykonywać tych prac, gdyż wierzono, że na przykład przy przędzeniu nici będą się rwały albo len nie obrodzi. Inni mówili, że szyjąc w tym czasie można spowodować, że cielę urodzi się… ze zrośniętym zadkiem! Nie wolno było także prać, aż dopiero po Trzech Królach, kiedy woda została poświęcona

W parafii mojej mamy obchodzono jeszcze trzeci dzień świąt – świętego Jana Chrzciciela. Święty Jan Chrzciciel był patronem naszego dziadka, ojca mamy. Wczesnym rankiem dziadek udawał się do kościoła i słyszało się potem w rodzinnych opowieściach, że dziadek podczas nabożeństwa pił mszalne wino. Dziś wiem, że w tym właśnie dniu w kościele święci się wino. Ale wtedy było to dla nas niepojęte.

Wieczorami w domach zapalano świeczki na choince. Codziennie wspólnie śpiewano kolędy i od czasu do czasu, ku ogromnej uciesze dziatwy, zapalano zimne ognie, które tata zawsze kupował na święta. Była to niezwykła atrakcja

Ze względu na nadmiar wolnego czasu sąsiedzi liczniej przychodzili na pogaduszki. Lubiliśmy ten „święty czas”, bo był bardzo przyjemny, w domu czysto i cieplutko, dostatek poświątecznego jedzenia, nawet zachowały się resztki słodyczy. Graliśmy zgodnie w chińczyka, rodzice się nie denerwowali, bo nie byli zapracowani. Tak pamiętam te wieczory, spokojne pogwarki dorosłych, a za oknami śnieg i mróz. Sielanka nie do powtórzenia.

Ostatni dzień starego roku, czyli współcześnie Sylwester, urozmaicano wróżbami i przepowiedniami. Wierzono, że to, co się robi w wigilię Nowego Roku, czynić się będzie przez cały rok. Dzień ten był niezwykły również i dla nas, dzieci. W Sylwestra w wielu wsiach praktykowany był zwyczaj przebierania się za Cyganów, wędrujących od domu do domu. Tak my żegnaliśmy stary i witaliśmy Nowy Rok. Wcześniej staraliśmy się przygotować podobne do cygańskich stroje, a więc falbaniaste spódnice, kwieciste chusty z frędzlami, ciemne fraki, kapelusze z dużym rondem. Mocno malowaliśmy karminową pomadką usta i policzki, węglem zaś brwi i wąsy. Zaopatrzeni obowiązkowo w talie kart, imitując wróżenie, przebiegaliśmy między opłotkami. Jako przebierańcy chodziliśmy po wsi, w każdym domu tańczyliśmy, śpiewaliśmy piosenki cygańskie i o Cyganach, po czym składaliśmy gospodarzom życzenia. W podzięce otrzymywaliśmy rozmaite datki. Choć kolędnikom w moich czasach dawano wyłącznie pieniądze, to cygańskim przebierańcom ofiarowano oprócz gotówki także przysmaki i łakocie, swojskie wędliny, ciasta, cukierki i czekolady. Po przejściu przez wieś zbieraliśmy się w jednym miejscu, aby podzielić między siebie „zdobycze”. Liczyliśmy pieniądze, częstowaliśmy się smakołykami, a resztę zabieraliśmy do domów. Zazwyczaj byliśmy tak zmęczeni, że już nie chciało się nam chodzić po wsi i rozrabiać.

Bo tego wieczoru urządzano też rozmaite psoty. Zazwyczaj robili to chłopcy, szczególnie w tych zagrodach, gdzie mieszkały młode dziewczyny. Ściągali bramy oraz furtki i chowali je, rozbierali wóz, który w częściach wynosili na dach stodoły, zatykali kominy. Wysypywali też słomą dróżki wiodące od kawalerów do panien. Najgorsze było malowanie okiennych szyb olejną farbą. Kiedy się budziliśmy rano w Nowy Rok, natychmiast sprawdzaliśmy okna. Ludzie bardzo się tego malowania obawiali, bo nieraz musieli w tęgi mróz wychodzić na dwór, aby je wyczyścić. A nie było to łatwe! Nikt nie lubił takich niespodzianek. Długo potem krążyły domysły, kto był sprawcą tych wyczynów. Jednak jeśli nawet ustalono, to, poza wyrazami oburzenia, nic nie można było zrobić. Zwyczaj to zwyczaj. Z Nowym Rokiem wiązały się też przepowiednie związane z pogodą. Mówiono powszechnie: „Gdy na Nowy Rok jasno, to w stodołach ciasno” lub „Na Nowy Rok pogoda, będzie w polu uroda”. W tym dniu jak i Święto Trzech Króli można się było również spodziewać kolędników.

Ostatnią atrakcją związaną z tym okresem była tak zwana kolęda, czyli wizyta księdza odwiedzającego w okresie Bożego Narodzenia swoich parafian. Przy tej okazji wręczano mu zwyczajowy dar. W małej wiejskiej parafii wizyta duszpasterska odbywała się zaraz po świętach. Taką kolędę my, dzieci, bardzo przeżywałyśmy. Był to wówczas czas wolny od szkoły, więc ksiądz zastawał nas w domach. Prawdę mówiąc zawsze obawialiśmy się tego, o co zapyta. A on prawie zawsze pytał rodziców o nasze zachowanie albo starsze dzieci odpytywał z katechizmu. Niby nic strasznego, ale nie wiadomo dlaczego niewielki strach przed księdzem był dosyć powszechny. Wiązało się to chyba z niecodzienną sytuacją, jako był to jedyny dzień w roku, kiedy ksiądz przychodził do każdego domu.

Tak oto pół wieku temu mieszkańcy podlaskich wiosek umilali i urozmaicali sobie świąteczny i poświąteczny czas, zanim nadszedł karnawał.

fot. pixabay

Jadwiga Zgliszewska

Podlaska Redakcja Seniora Białystok