„Doświadczenie jest szkołą, w której lekcje drogo kosztują”
                                                                                                                                                                                                (Przysłowie włoskie)


Moja mama zwykła powtarzać starą ludową maksymę, że „człowiek uczy się przez całe życie, a durniem umiera”. Trochę obcesowy język świadczy o tym, że myśl była przekazywana na wsi przez prostych ludzi. Nie przekreśla to wszakże jej prawdziwości. Dziś powszechna jest świadomość, że uczymy się przez całe życie. Instytucjonalnie i poprzez samokształcenie. Ale żadna szkoła nie zapewni wiedzy najcenniejszej, osiągniętej przez doświadczenie. Lekcje życia to najdoskonalsze z lekcji, choć często bywają bolesne.

Szpitalna sala

Większość osób w starszym wieku doznała zapewne przykrego faktu hospitalizacji. Oni wiedzą, jak wygląda szpitalna rzeczywistość. Ale gdyby kogoś ominęła ta niemiła ewentualność, warto wiedzieć o paru sprawach, które podczas pobytu w szpitalu nikogo nie ominą. Niniejsze refleksje to nie jakieś zasłyszane i powielane mity, lecz fakty oparte na obserwacji i moich własnych doświadczeniach ostatnich tygodni. Trzeba mieć świadomość, że pandemiczne okoliczności trochę zmieniły realia szpitalne. Niestety, na gorsze. Tym bardziej gorzkie są opisane „lekcje”.   

Lekcja cierpliwości


To bez wątpienia pierwsza i najważniejsza z lekcji. Lekcja przykra, lecz nieunikniona, więc tym bardziej warto być na jej przyjęcie gotowym. Cierpliwe zmaganie się z chorobą, z bólem, z lękiem i innymi przykrymi sytuacjami, to nieodłączny element hospitalizacji. Najlepiej przyjąć postawę spokojnego oczekiwania na wszystko, co przy pacjencie jest wykonywane. A są to ciągłe pomiary funkcji życiowych i zabiegi związane z diagnozą oraz leczeniem. Opanowanie jest niezbędne w dłużącym się w nieskończoność czekaniu na odpięcie aparatury czy zabranie kroplówki, która dawno się skończyła. Na pomoc przy zwykłych czynnościach (np. zmiana pozycji ciała) i na zabiegi higieniczne nawet nie ma co liczyć. Trzeba czekać i cierpieć! Ja wróciłam z odleżynami i innymi skazami na skórze, które już miesiąc leczę sama w domu…

Cierpliwość to też konieczność godzenia się (nawet wbrew sobie) z nielogicznymi, absurdalnymi procedurami. Moją ostateczną refleksją po tej hospitalizacji zostało przekonanie, że jedyną i wszechwładną „procedurą” był tu… brak procedur! Żadnego dnia rutynowe czynności nie przebiegały ani w tej samej kolejności, ani w tym samym czasie. Wydawało się, że codziennie obowiązują inne wymagania, nawet przeciwstawne sobie. To mocno dezorientujące dla pacjenta, bo nigdy nie miało się pewności, kiedy można wyjść bodaj pod prysznic. Przecież nie mogło nas zabraknąć na obchodzie lekarskim. Bo te również odbywały się w różnych porach doby. Bywało, że i koło godziny 22!

Jedną w poważniejszych bolączek był pracujący nieprzerwanie sprzęt diagnostyczny – aparatura mierząca przebieg podstawowych funkcji życiowych. Wydawał on drażniące, donośne, monotonne i skrzekliwe dźwięki. I tak całą dobę na okrągło. Ileż cierpliwości wymagało znoszenie tej tortury! Miałam wkładki do uszu, środki nasenne, a noce i tak były koszmarem. Normą też było to, że pielęgniarki, przychodzące o każdej porze dnia i nocy, włączały górne oświetlenie i sen pryskał.

Kolejna lekcja cierpliwości to akceptacja i znoszenie zachowań pacjentów, z którymi dzieli się szpitalną salę. Czasem wymaga to iście anielskiej cierpliwości. Miałam nieszczęście spotkać osoby o zupełnie odmiennym stylu bycia. Ale jeśli uda się utrzymać nerwy na wodzy, egzamin z ważnej lekcji cierpliwości zdajemy celująco.

Lekcja pokory

Kroplówki

Pierwszą lekcją pokory jest brak intymności. O każdej porze dnia i nocy może przyjść ktoś z personelu i kazać odsłonić dowolną część ciała, a są to często miejsca intymne. Nic bardziej żałosnego niż chory człowiek całkowicie obnażony, bezsilny, poddający się bezwolnie zabiegom. Brak intymności dotyczy nawet łazienek, które są koedukacyjne. W tym samym pomieszczeniu prysznic niczym nieosłonięty, bez kotary. Kąpiący  się siłą rzeczy byli narażeni na ukazywanie swojej nagości każdemu, kto akurat zmierzał na przykład do toalety.  

Najtrudniejszą lekcją pokory jest konieczność przyjmowania pomocy, zwłaszcza tej świadczonej przez personel obsługowy. Wiadomo, że do przyjemności nie należą prace związane z podawaniem basenów, cewnikowaniem, myciem czy zakładaniem pieluch. Ale jeśli to konieczne? A słowa i miny obsługi bywają poniżające. Byłam świadkiem wprost wyrażonego obrzydzenia, a nawet pogardy. Niestety, nie są to odosobnione przypadki. Pacjent jest zbyt często lekceważony, uznawany za zło konieczne. Najbardziej raziło mnie traktowanie chorego w sposób protekcjonalny, pobłażliwy lub lekceważący. Przyjmowanie tego przychodziło mi z największym trudem.

Brak kontaktu z bliskimi jest dla niektórych chorych szczególnie trudną lekcją. Tymczasem nawet podawane przez rodzinę paczki z ubraniami na zmianę, traktowane są jak balast, bo trzeba je dostarczać do sal. Personel jest rozdrażniony, przerzucający obowiązki na siebie nawzajem. A znoszenie wiecznego niezadowolenia, ich stosunku do pacjentów jak do wrogów, intruzów, jest także niemałą lekcją pokory.

Lekcje pokory kosztują chyba najwięcej. Owszem, pokora może być cnotą, ale czy również stoickie przyjmowanie upokorzenia? Wątpię. Pacjent przeżywa lęk związany z chorobą. Nurtują go pytania, co się dzieje, co mi jest, na ile to groźne? Niestety, brak informacji jest całkowity. Ja o swoim stanie dowiedziałam się dopiero w domu, po lekturze karty informacyjnej wypisu ze szpitala! To tylko potęguje obawy, a liczne pytania pacjentów są zupełnie ignorowane, zbywane milczeniem lub kończą się odsyłaniem do innej osoby. To pogłębia zagubienie i dezorientację chorych. Są oni przekonani, że nie należy o nic pytać, nie zawracać nikomu głowy, aby nie doznać rozgoryczenia. Powoduje to, jak zauważyłam, albo nadmierną grzeczność pacjentów, albo narzekania i złorzeczenia. A jedynym wyjściem jest… przyjmowanie wszystkiego z cierpliwością i pokorą. Czyli… dwie lekcje w jednej!

Lekcja samodzielności w radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami

Ważną sprawą jest umiejętność stworzenia sobie bodaj najmniejszego azylu, jakiegoś skrawka przestrzeni tylko dla siebie Może to być na przykład szuflada szafki – miejsce na coś ulubionego: telefon, książkę, zdjęcie, obrazek święty. Inną kwestią będzie wypracowanie własnych rytuałów, jak choćby przybieranie w miarę wygodnej pozycji na łóżku, czy sposób przygotowania się do posiłku. Dobrze, jeśli ktoś potrafi wyizolować się mentalnie. Warto „znieczulić się” na wszystko, co wokół. Nie widzieć, nie słyszeć. Wiemy jednak, jakie to trudne.

Sensowne zagospodarowanie wolnego czasu też ma ogromne znaczenie. Kiedy się wychodzi z najcięższej fazy choroby, monotonia i dłużący się czas to zmora szpitalnych dni i wieczorów. Warto mieć i coś do czytania, i do słuchania. Modlitwa, jak zauważyłam, jest  również częstą formą zajęcia. Posiadanie słuchawek było dla mnie luksusem, bo mogłam słuchać, czego chciałam w dowolnym czasie, mając pewność, że nie przeszkadzam nikomu. Oczywiście smartfon ze swoimi wielorakimi funkcjami jest niezastąpiony. Za wszelką cenę trzeba się nauczyć jakoś radzić sobie samemu, bo w przypadku zakazu odwiedzin chorzy są skazani na takie rozwiązania. 

Szpitale nie są złem. Przeciwnie, są wielkim dobrem, bo ratują nasze życie i zdrowie. Byłam hospitalizowana dziesięć razy, w różnych placówkach, w czterech miejscowościach. Dotychczas zawsze uważałam, że szpital to prawie jak sanatorium. Nigdy też i nie miałam powodów do narzekań. Dlaczego więc ten ostatni pobyt tak mocno dał mi się we znaki? Wniosek jest jeden. Od czasu pojawienia się pandemii (a trwa już ona dwa lata) następuje rosnące odhumanizowanie tych placówek. Brak zrozumienia, empatii i cierpliwości w stosunku do pacjenta staje się powszechny. Nie jest to tylko moje spostrzeżenie. W środkach masowego przekazu mówią o tym nawet eksperci. Przyznaję też, że wynika to po części z faktu, iż personel szpitalny jest obecnie bardzo przeciążony pracą i jest go  zdecydowanie za mało. 

Tak więc życzę wszystkim dobrego zdrowia. Ale jeśli już zachorujemy i leczenie szpitalne będzie konieczne, nie bójmy się zeń skorzystać. Tam dzień w dzień ratują tysiące osób. Natomiast odpowiednie nastawienie, które uwzględni opisane przeze mnie „lekcje”, pozwoli na lepszą adaptację do szpitalnych realiów.

fot. Jadwiga Zgliszewska

 

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok