Starsi ludzie często sięgają do swoich korzeni. Tęsknią za krainą dzieciństwa i za młodością. Pragną ocalić wspomnienia.

Męska ręka w ciemnym garniturze trzyma telefon i wybiera numer, fot. pixabay.com

Od początku minionego lata dane mi było doświadczać licznych przykładów na to, jak bardzo ludzie pragną sięgać do swoich korzeni i dziedzictwa przodków. Jak tęsknią za krainą dzieciństwa i młodości oraz marzą, by ocalić te wspomnienia. A im starsi, tym tęsknota oraz pamięć tamtego czasu stają się bliższe i silniejsze. Dotknęło mnie to bardzo osobiście. Jak? Oto te historie.

Odezwali się do mnie znajomi i całkiem nieznajomi. Większość dzięki moim artykułom na naszym portalu podlaski senior.pl, na którym nazwa rodzinnej wsi pojawiała się nierzadko. Niektórzy także  w związku z wydaną w 2019 roku książką „Między opłotkami”, która jest dostępna w internecie. Rozpoczynając od wymienionych źródeł, często obcy ludzie szli jak po nitce do kłębka i zrobili wiele, aby do mnie dotrzeć. Tak bardzo pragnęli tego kontaktu, by tylko móc pytać, dopytywać, dowiedzieć się jak najwięcej o swojej wsi, rodzinie, sąsiadach. 

Na początku lipca zaskoczył mnie telefon z Centrum Aktywności Społecznej w Białymstoku z informacją, że poszukuje mnie „jakiś pan z Rzeszowa o nazwisku Kadłubowski”. Wprawdzie nikogo z tych, co rozjechali się do miast, nie kojarzyłam z Rzeszowem, ale osoba o takim akurat nazwisku? Gdzie jak gdzie, ale w mojej rodzinnej Kadłubówce znaczna część mieszkańców takie nosiła. Wyraziłam zgodę na podanie numeru mojego telefonu. Niebawem dzwoni starszy pan i przedstawia się jako Kazimierz. Myśli mkną, zawadzając o konkretne rodziny i domy. Przypominają się dwaj mężczyźni o tym imieniu i nazwisku. Na początku więc rozmówca objaśnia, z której rodziny pochodzi i gdzie mieszkał. Akurat to sąsiad. Wspomina swoich rodziców oraz stryja Piotra, nazywając go „drugim ojcem” (ich rodzony zmarł bardzo młodo). Potem drugiego stryja, rodzeństwo, w tym stryjeczne. Przypomina kolejnych sąsiadów. A także kolegów, głównie mojego stryja Zygmunta, z którym chodzili razem nie tylko do pobliskiej podstawówki, ale również do technikum aż w Gdańsku! Obaj dziś mają po osiemdziesiąt kilka lat. Pan Kazimierz wypytuje o naszą dzisiejszą wieś. Informuję go o niedawnej śmierci Tomka, jego stryjecznego. Zdumienie, nic nie wiedział. Trudno się dziwić, wszak jego rodzice od dawna nie żyją. Nie żyje też najmłodszy z braci, który objął gospodarstwo po rodzicach. Wdowa po nim dość szybko wyszła ponownie za mąż, więc praktycznie łączności z rodzinnym  domem nie ma. Stąd ogromna tęsknota i chęć uzyskania jakiejkolwiek informacji. Na koniec rozmowy, z przekazem pozdrawiania wszystkich znajomych, pyta o wydaną przeze mnie książkę oraz jak i gdzie można ją nabyć. Pragnie przypomnieć dawne lata. Podaję mu potrzebne dane.

Powitalny uścisk dłoni dwojga mężczyzn w ciemnych garniturach, fot. pixabay. com

Prawie równocześnie, po wielu latach bez żadnego kontaktu, dochodzi do spotkania z kolegą i jednocześnie dawnym sąsiadem ze wsi, towarzyszem dziecięcych zabaw. Mieszkaliśmy naprzeciwko, nasi rodzice się przyjaźnili, a ich dzieci były także naszymi najbliższymi przyjaciółmi. Heniek odszukał mnie przez brata i spotkaliśmy się w Białymstoku. Chciał kupić moją książkę dla swojej pani doktor. A historia jest taka. Lekarka, poznawszy jego nazwisko (Kadłubowski właśnie), zapytała natychmiast, czy nie pochodzi z Kadłubówki. Otrzymawszy potwierdzenie, wprost nie potrafiła zakończyć wspominania. Okazało się bowiem, że jej babcia pochodziła z naszej wsi. Niestety, jej nazwisko, choć bardzo znajome, nijak nie pasowało do połączenia z podanym imieniem. Dowiadywałam się we wsi, ale nie udało się ustalić, o kogo chodzi. Nawet najstarsi z rodu, wypytywani o to, nie umieli wskazać właściwego tropu. 

Tymczasem, niebawem po owym spotkaniu, poprzez jeden z komunikatorów internetowych otrzymałam wiadomość od zupełnie nieznanej mi osoby. Jakież było moje zdumienie, gdy w treści przeczytałam między innymi takie słowa: „Dzień dobry. Przez przypadek dowiedziałam się, że napisała Pani książkę o Kadłubówce. […] Mam jeszcze jedno pytanie. Czy wie Pani coś o swoich Dziadkach, pradziadkach? Szukam informacji o swoich przodkach. Moi Dziadkowie pochodzą z Kadłubówki. Babcia Stanisława […] była córką Teofila Kadłubowskiego. A siostrą Teofila była Albina Kiersnowska, żona Izydora. Ich córką była Aleksandra Zgliszewska – Pani Babcia. Szukam informacji o swoich przodkach, może Pani dysponuje wiedzą na ten temat. […]”. 

Dwoje seniorów oraz dwoje ich wnuczą w ogrodzie. W tle dom i taras, fot. Jadwiga Zgliszewska

Coś takiego! Jej pradziadek i moja prababka Albina, matka babci Olesi, byli rodzeństwem. Czyli miałyśmy wspólnych prapradziadków. Jakby nie patrzeć, choć dosyć odległe, to przecież istnieje między nami pokrewieństwo. I to w czwartym pokoleniu. Zapewne i babcia Olesia, i rodzice, musieli mówić nam o tym. Aż dziwne, ze nie zapamiętałam. Tak oto odnalazłam daleką rodzinę. Wymieniłyśmy korespondencję. Poinformowałam ją o lokalizacji grobu pradziadków Izydora i Albiny. Otrzymałam odpowiedź: „Nie wiedziałam, że grób Izydora i Albiny jest w Łubinie. To cenna informacja. Jeżdżę tam co roku na groby, między innymi swoich pradziadków Kadłubowskich. Poszukam zatem i tego grobu” – napisała. 

Lato spędziłam w rodzinnej wsi, która już mocno opustoszała. Ale właśnie w czasie kanikuły przyjeżdżali tutaj głównie starsi, by odwiedzać bliskich oraz ich groby. Złożyła nam wizytę i córka dawnych sąsiadów, kiedyś najlepsza koleżanka. Przyjechała z mężem i dwojgiem wnucząt, aby pokazać dawną rodzinną posiadłość, dziś należącą do kogoś innego i popadającą w ruinę. Zabawili niedługo, ale o najważniejszym udało się porozmawiać. Rzadko się tutaj pojawiają, bo od ponad czterdziestu lat mieszkają na Śląsku. Chcieli jednak, żeby wnuczęta zobaczyły rodzinne miejscowości dziadków. Było to możliwe, ponieważ obydwoje pochodzą z Podlasia, ze wsi w powiecie bielskim. Zatrzymywali się u znajomych i krewnych, goszcząc tutaj przez parę dni.

Niesłychaną wiadomością podzielił się stryj Zygmunt, że oto Kadłubówkę chce odwiedzić Stanisław Kiersnowski z Warszawy. To ten, co odezwał się jako bohater jednego z moich artykułów. Dlaczego uznałam to za sensację? Bo podobno sam miałby prowadzić auto. A ma ponad dziewięćdziesiąt lat, a droga jest blisko dwustukilometrowa. Do końca mojego pobytu nie doczekałam się jednak wizyty kuzyna. Upalna pogoda nie sprzyjała podróżom starszych osób. Wiem jednak, że pragnie, by jeszcze raz odwiedzić miejsce urodzenia i młodości. 

Nigdy dotąd z taką siłą nie dotarło do mnie, jak wielkie są tęsknoty ludzi za przeszłością, jak duża jest potrzeba poszukiwania i odkrywania losów przodków oraz konieczność docierania do źródeł pochodzenia. Żałuję, że sama nie mogę prowadzić dociekań o charakterze genealogicznym, bo mam ku temu zamiłowanie i naturalne skłonności.

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok