7 kwietnia corocznie obchodzony jest Światowy Dzień Zdrowia, który został ustanowiony przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). Głównym przesłaniem tego święta jest zwrócenie uwagi na najważniejsze problemy zdrowotne dotyczące społeczeństw na całym świecie.

Bardzo trudno precyzyjnie zdefiniować, czym tak naprawdę zdrowie jest, o wiele łatwiej natomiast wskazać, czym ono nie jest. Najprościej określa się ten stan jako brak choroby. Wartość zdrowia najdotkliwiej odczuwamy wtedy, kiedy je tracimy. Schopenhauer powiadał: „Zdrowie na pewno nie jest wszystkim, ale bez zdrowia wszystko jest niczym”. Jak bardzo prawdziwe jest to stwierdzenie, wie każdy z nas, kiedy zachoruje się samemu lub szwankuje zdrowie kogoś bliskiego. Dlatego też ratowanie zdrowia jest sprawą naczelną wszystkich jednostek i społeczeństw. Stąd nieustanny postęp w medycynie, posunięty czasem wręcz do lekarskiej ekwilibrystyki.

Dziedziną, która budzi zaciekawienie, nawet  zachwyt, dylematy moralne a jednocześnie wciąż pozostaje dość trudno dostępna – to  transplantologia narządów. Zbyt mała liczba potencjalnych dawców znacznie ogranicza możliwość jej powszechnego stosowania.  Właśnie o jednym z takich rzadkich przypadków – ze szczęśliwym finałem – chcę dzisiaj opowiedzieć.

Panią Renatę z Węgrowa poznałam kilkanaście lat temu jako babcię dziecka, które uczęszczało do „mojego” przedszkola. Bardzo szybko stała się ona „babcią przedszkolną”, ponieważ poczynając od pierwszych mikołajek, poprzez uroczystość choinkową, a nawet Dzień Babci i Dziadka, aż po Dzień Dziecka oczywiście, dostarczała wszystkim wychowankom atrakcyjne prezenty i upominki – każdemu dziecku z osobna,ale też wiele zabawek oraz książek na wyposażenie placówki. Była najhojniejszym i najbardziej sympatycznym sponsorem w dziejach przedszkola, uczestniczyła w naszych ważnych wydarzeniach i uroczystościach. Prezenty te pochodziły od różnych firm, z którymi jako przedsiębiorca była zaprzyjaźniona. Oddzielnym rodzajem smakowitych darów były najprzeróżniejsze słodkości, pochodzące z ich rodzinnej piekarni oraz cukierni. Wnuczek chodził do nas aż pięć lat, a po kilku latach przybyła wnuczka, lecz to już nieco „inna era”…

foto: pixabay

Jesienią 2008 roku huknęła wieść,  że państwo W. mieli nieszczęśliwy wypadek, w którym „nasza babcia Renata” straciła prawą rękę! Ręka została zaraz dostarczona helikopterem do Szpitala im. Świętej Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy, w którym od kilku lat dokonywano z powodzeniem przeszczepów kończyn. Jednak i tam ręki kobiety nie uratowano, dokonano amputacji. Niewielkie miasteczko żyło tym tematem bardzo długo. Nam z kolei było niewymownie przykro. Po upływie kilku miesięcy, kiedy tragedia przestała być tak boleśnie świeża, pani Renatka zgodziła się spotkać z przedstawicielkami przedszkola – jej przyjaciółmi.

Razem z kilkoma koleżankami udałyśmy się do niej w odwiedziny. Nigdy nie zapomnę, jak w swojej życzliwości i wdzięczności zaczęła w przedpokoju pomagać mi w zdejmowaniu wierzchniego okrycia! Swoją jedną lewą ręką… Miała wówczas osobę do prac domowych, która nas obsługiwała, a przyjęcie zgotowano iście królewskie. Stół uginał się od pyszności. Zapamiętałam nawet przepiękny tort z jej własnej cukierni. Rozmowa, której tak się obawiałyśmy, okazała się nietrudna. To zasługa gospodyni, która od początku nie omijała tematu zasadniczego. Mówiła o kłopotach, ograniczeniach i pragnieniach. Właściwie o jednym jedynym marzeniu – przeszczepie ręki. Była doskonale poinformowana i zdawała sobie sprawę z tego, jakie ma szanse. Ale usilnie wierzyła, że się uda. Modliła się o to. Droga proteza, nie spełniająca żadnych funkcji poza wizualnymi, nie satysfakcjonowała tej czynnej osoby. Została więc wpisana na listę oczekujących na przeszczep, ale ze względu na wiek – tych lat potencjalnej nadziei pozostawało zaledwie kilka. Czytałam wywiad z nią w jednym z kolorowych magazynów, gdzie na pytanie, co zrobi najpierw, jeśli stanie się cud i otrzyma przeszczep, odpowiedziała bez wahania: „Przeżegnam się prawą ręką”.

I cud nastąpił! Dwa lata po wypadku otrzymała tę szansę. W tym samym szpitalu w Trzebnicy, gdzie jej rękę amputowano, grono doświadczonych lekarzy w czasie trwającej 20 godzin operacji dokonało transplantacji dłoni wraz z ramieniem i przedramieniem od zmarłej dawczyni. Sukces polskich lekarzy był wyczynem światowej rangi – wtedy zaledwie siódmy w naszym kraju oraz  dopiero drugi przeszczep ręki wraz z ramieniem. Nasza bohaterka natomiast była pierwszą kobietą w Polsce poddaną takiej  operacji. Nadzwyczaj dobrze zniosła ten gigantyczny zabieg. Myślę, że w dużej mierze dzięki pozytywnemu nastawieniu. Zresztą wszyscy życzyliśmy jej tego. Do sprawności po czymś takim dochodzi się nieprędko. Szczerze mówiąc – całymi latami. I w tym wypadku nie było inaczej. Rehabilitacja długa i wielostronna, której ufnie i z entuzjazmem się poddawała. Ważne jest też to, że od razu tę przeszczepioną rękę w pełni zaakceptowała. Mówiła mi, że wyraża się o niej: „moja młodsza ręka”. Czule ją głaskała, masowała, a najbardziej ucieszyła się… skaleczeniem! Gdy z tej ręki popłynęła krew – jej krew. Kiedy minęło kilka miesięcy, gdy pojawiło się pełniejsze ukrwienie, jeszcze niedoskonałe czucie, a także nieco zniwelowały największe blizny – ona już u obu dłoni… malowała paznokcie! Bo pani Renia była zawsze wytworną elegantką. Co jeszcze niezwyczajne – bardzo szybko zaczęła prowadzić samochód. Najwcześniej, jak się tylko dało, by nie zapomnieć podstawowych odruchów. Widziałam niejednokrotnie, jak przywozi lub odbiera młodszą wnuczkę z przedszkola. Podziwu godne!

Od momentu przeszczepu minie niebawem osiem lat. Kobieta prowadzi prawie normalne życie. Jeździ na kontrole do Trzebnicy, przyjmuje leki przeciw odrzutowi. Gdyby jeszcze nie fakt, że miesiąc przed transplantacją zmarł nagle jej mąż, z którym razem uczestniczyli w feralnym wypadku… Ale to właśnie dokładnie w miesięcznicę po jego śmierci otrzymała w nocy telefon, by natychmiast przylecieć do szpitala, ponieważ jest potencjalną biorczynią ręki, która tam na nią czeka. Pani Renata chce widzieć w tym wstawiennictwo zmarłego męża.

foto: dzispomagam.pl

Jest dalej pogodna  i życzliwa ludziom. A już zupełnie niewymiernym uczuciem jest jej wdzięczność rodzinie zmarłej dawczyni. Modli się za nią i za rodzinę. Powiada, że chciałaby się pomodlić na grobie tej kobiety. Podziwia rodzinę za taki gest zgody. Oczywiście jest też bardzo wdzięczna lekarzom i wszystkim tym, którzy przyczynili się do przywrócenia jej sprawności.

Opisałam tę historię dlatego, że zdarzają się jeszcze różne postawy względem transplantacji narządów. Gdy tymczasem przeszczepów można by dokonywać o wiele więcej, gdyby świadomość społeczna co do ich wagi była nieco szersza. A przecież transplantologia jest równoznaczna z ratowaniem życia i zdrowia w sytuacjach, kiedy nie da się tego dokonać innymi  metodami. Wiem, że akurat opisany przypadek jest spektakularny. Ale skoro już transplantologia niejednokrotnie udowodniła, na co ją stać, warto oddać hołd tym, którzy jej dokonują, jak i orędownikom samej idei. I właśnie Światowy Dzień Zdrowia jest dobrym momentem do uświadomienia sobie, że życie i zdrowie ludzkie warte są każdej ceny.

 

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok