Kuracjusz nie odmawia pochopnie krioterapii, ale kiedy w Polsce zaczyna się chłodna szarówka – miło jest pobyć gdzieś indziej. Zatem, sprawdziwszy różne opcje Kuracjusz wyruszył do Porto. Co niniejszym poleca. Po pierwsze – tanie bilety, po drugie – jesień łagodna, po trzecie – Atlantyk, po czwarte – ryby i morza owoce prosto z wody, po piąte – kto powiedział, że trzeba siedzieć w jednym mieście? Nawet jeżeli to miasto została w roku 1996 wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i to absolutnie zasłużenie!

Kuracjusz i jedno miasto

 

Porto jest górzyste, piękne, ciasne, turystycznie nieskomplikowanie, atrakcji pełne. Dlatego Kuracjusz wybrał hotel przy oceanie, w dzielnicy Boavista, tuż przy średniowiecznym forcie i tuż przy zejściu na kamienistą plażę. W listopadzie można tu w spokoju poleżeć na wielkich kamieniach, jak na patelni i cieszyć się witaminą D3 serwowaną wprost pod skórę przez łaskawe słońce. Fale szumią wówczas jednostajnie, bryza czesze włosy, a woda ..no ta jest zbyt zimna na kąpiel. Choć odważni zawsze się znajdą.

Wzdłuż brzegu wije się (dosłownie) wygodna ścieżka rowerowa, z której wręcz trzeba skorzystać. Wypożyczalnia rowerów jest na pewno za rogiem (za każdym). Tanio nie jest, ale wygodna, niezwykła. Kuracjusz spędził na rowerze cały dzień i kawałek wieczoru (ścieżka jest oświetlona) wybrał się do pobliskiej rybackiej miejscowości (zapytać o nią w wypożyczalni, wskażą kierunek) i zjadł tam najsmaczniejsze kalmary świata!

Po drodze była plaża bez kamieni, za to pełne surferów (miło popatrzeć), był drink w bujanym fotelu z widokiem na port oraz na zachód słońca jak z obrazka.

I potem Kuracjusz doszedł do wniosku, że nic piękniejszego w mieście go nie czeka. I pojechał dalej.

Kuracjusz i polne drogi

Przede wszystkim w Portugalii nie ma polnych dróg. Są drogi górskie, kręte są też luksusowe autostrady, dobrze oznakowane. Wszystkie wersje dróg są godne uwagi i wszędzie można dojechać wynajętym zawczasu autem. Za mały, elegancki litraż płacimy – 14 euro/dzień, koszty rosną przy ubezpieczeniach i drugim kierowcy, do tego płatne autostrady ale cóż… kuracjusz ma swoje lata i dawno wyrósł ze studenckich niewygód. Więc wygodnie wyruszył w głąb Portugalii, kołysząc się w bardzo wygodnym siedzeniu obok bardzo czujnego kierowcy. Czujność jest ważna, bo pogoda jesienią bywa kapryśna, i gdy zjeżdżamy z autostrady mamy często do dyspozycji wąskie dróżki i ostre zakręty.

Szczerze powiedziawszy Kuracjusz postanowił zwiedzić tej jesieni megalityczne grobowce, bo to był akurat listopad…no, wiadomo.

Portugalia słynie z megalitów (kto wiedział, rączkę w górę! ). Największą ich liczbę można spotkać w Alentejo, zwłaszcza niedaleko miasta Evora, gdzie Kuracjusz nie dotarł, ale bardzo chciał. Jednak wszędzie, naprawdę wszędzie znaleźć można wspaniałe skupiska dolmenów, dobrze oznakowanych, a w informacji turystycznej, zapytawszy o „antos” możemy otrzymać nawet specjalną mapę!

Gdyby ktoś chciał wiedzieć po co to komu, to Kuracjusz oglądając megality kurował się ze współczesności. Skutecznie!

Budowle megalitycznie pochodzą co najmniej z Neolitu, ale bywają i starsze. Według archeologów związane są z pierwszymi społecznościami pasterzy, a nie wiadomo do końca czemu i komu służyły. Najprawdopodobniej dolmeny były grobowcami, a megality i kromlechy mogły być związane z obrzędami religijnymi lub z obserwacjami planet.

W każdym razie nasi praprzodkowie megalityczni wiedzieli co robili i miło jest tej wiedzy dotknąć.

Rada Kuracjusza: wybierz piękną miejscowość niedaleko Porto i sprawdź na mapie gdzie znajdują się najbliższe dolmeny.

Kuracjusz i same słodkie widoki

Nic nie robi tak dobrze na jesienno – zimowe smuteczki jak cudowne widoki za oknem, przed oknem, w oknie i wszędzie dookoła. W Portugalii mamy to zapewnione, chyba, że w powodu złego humoru wynajmiemy pokój z widokiem na ścianę, zaszyjemy się w jakim blokowisku, odmówimy wyjścia na świeżego dorsza (Bacalhau), etc…. Zalecam czujność!

Ewidentnie słodkie widoki zapewnia miasteczko Aveiro, nazywane Wenecją Portugalii, może trochę na wyrost, ale kanały są! Aveiro leży przy ujściu rzeki Vouga do Laguny Aveiro – Ria de Aveiro, gdzie w 1575 sztorm zasypał wejście do portu, co z kolei stworzyło barierę zamykającą zatokę. Mieszkali tu rybacy, którzy uwielbiali jaskrawe kolory i budowali naprawdę cudowne domeczki, roztkliwiające zwiedzających. W sezonie jest tu niemożebny tłok, ale poza sezonem czeka nas przyjemny spacer i 40-minutowa wycieczka zabawnie przyozdobioną łodzią (lokalna tradycja).

Inny cudowny widok to sanktuarium Bom Jesus do Monte, gdzie na górze wysokiej mieści się kościół barokowy, tak ładny jak wszystkie inne kościoły w Bradze i w okolicy. Są tu także hotele i restauracje w budynkach poklasztornych. Najważniejsze są jednak iście majestatyczne schody, jeden z symboli Portugalii. Można się na nie wspiąć, ale Kuracjusz nie przesadza z ambitnymi planami i wjechał samochodem na samą górę i oglądał sobie wchodzących z wysokości i z bezpiecznego dystansu. I to było miłe.

Wzgórze, samo w sobie jest dosyć romantyczne, zalesione i liczy sobie 400 m.n.p.m.

Na deser Kuracjusz pojechał do Bragi, bo była niedaleko. To najbardziej religijne miasto Portugalii, gdzie kościołów jest ponad trzydzieści! Zwiedzania co nie miara, choć po dziesiątym miara może się przebrać. Nie omijamy jednak najstarszej w Portugalii katedry, która powstała na miejscu dawnego kościoła Wizygotów i była przez jakiś czas mauretańskim meczetem. Wygląda naprawdę tajemniczo do dziś i ma najbardziej złote organy jakie Kuracjusz kiedykolwiek widział. Z trąbami we wszystkie strony.

Braga jest przyjazna turystom, ale jeśli trafimy na dzień deszczowy… cóż, wtedy jeden dzień w mieście wystarczy.

Kuracjusz zapewne wróci do Portugalii, żeby przedłużyć kurację, tymczasem wspomaga swój dobrostan wspomnieniami, zdjęciami, zajadając sardynki w oleju.

Ach – to ważne: wypijamy porto w Porto! Koniecznie. I kontynuujemy ten trend w dawkach zdrowotnych, codziennie. Do powrotu.

 

Miłka Malzahn