Wieje, leje…

Wieje już od kilku dni…
Chmury deszczu nam nie skąpią.
Jak nie leje… to znów mży…|
Dzień zakończyć muszą pompą.

Chociaż ziemia jest jak gąbka…
Wody wchłonąć już nie może.
Więc już tworzą się kałuże…
Które wielkie są jak morze.

O ich przejściu… nie ma mowy.
Choć przejechać owszem… da się.
Ale kto o zdrowych zmysłach…
Będzie autem w wodę… pchał się?

Lecz najbardziej jest mi szkoda…
Tych wspaniałych w parku drzew.
Bo ta Jędza… zła pogoda…
Bez przyczyny wpada w gniew.

Teraz brzozy, lipy, klony…
Dęby, cisy, bzy, jesiony…
W pas kłaniają się naturze…
Jakby prosząc o ratunek.

Ich gałęzie od podmuchów…
Nie szeleszczą już… lecz wrzeszczą!
A ich liście żywcem rwane…
Wiatr roznosi w parku z deszczem.

Nie wiem co powiedzieć mam…
Kiedy patrzę na to wszystko…
Dłoń się sama… w pięść zaciska…
Patrz co robisz…terrorystko!

Coś… nie tak!

Wiem, że ze mną coś nie tak…
Nic mi dzisiaj… się nie klei.
Wena śpi… pomysłów brak…
Słyszę coś… na temat leni…

Jakiś smutek mnie ogarnął…
O co chodzi? …nie wiem sam.
Może to pogoda marna…
Wprowadziła mnie w ten stan.

Pewnie… teraz się śmiejecie…
Że… wymówki jakiejś szukam.
Ale sami dobrze wiecie…
Że… pisanie to nie sztuka…

Co innego… rzeźba w drewnie…
Lub… przyrody malowanie…
O aktorach już nie wspomnę…
Ci dopiero mają branie!

Pisać lubię… lecz coś z sensem…
Coś… co mnie uczyni… wielkim…
Wiersze klecić… jest nonsensem…
To tak na wypadek wszelki!

Może wstałem lewą nogą?
I dlatego… dziś tak jest?
Jutro wstanę prawą nogą!
Czy napiszę lepszy tekst?

Pusta gadka

Choć nie wiedział z kim rozmawia…
Zaczął mówić mi o lesie.
To że praca w nim ciekawa…
A on zna się na niej przecież…

Chcąc mnie wybić z pantałyku…
Opowiadał kocopoły…
Ile piękna jest w korniku…
I że niszczą go dzięcioły…

W tym momencie mu przerwałem.
Zapytuję go o opał…
O szkielety drzew przy szosie…
Czy coś o tym wie Europa?

I zaczynam o owadach…
Bo jak wszystkim jest wiadomo…
Kornik zawsze świerk zasiedlał…
Ale teraz …o Sodomo…

Ponoć sosnę już odwiedza…
Nie wiem …co cetyńce na to?
Lecz jak sięgam wstecz pamięcią…
Sosna była dla nich matką…

A ten …oczy wybałusza…
Jak na wrota… małe cielę…
I do auta… biegiem rusza…
Głupi jest… a mówi wiele…

Grzyby-ptaki

Nie o ptakach chcę dziś pisać…
Wymieniając… kurki, gąski,
Lecz o grzybach moi mili…
Idealnych… na przekąski…

Do kolekcji grzybów-ptaków…
Pragnę dodać również kanię,
Która może być namiastką…
Schabowego… jako danie.

O gołąbkach kolorowych…
Nie wspominam… bo i po co?
Chyba że chcę… by ich barwy…
Śniły mi się, często nocą…

Ale muszę choć napomknąć…
O chrupiącej ich strukturze…
A w zalewie konserwowej…
Takie są… że… nie powtórzę!

Aby, nie wpaść w samochwalstwo…
Bo nie każdy… mnie zrozumie…
Wiersz ten kończę… taką puentą…
Grzyby zbierać… trzeba umieć!

Trzeba umieć… rozpoznawać
I trujące… i jadalne…
A z nauką …bywa różnie…
Później skutki są fatalne!

Miłość i zazdrość

Miłość i zazdrość to dwa bieguny…
Jak… plus i …minus w fizyce…
Lecz są to również uczucia…
Z których… składa się życie!

Z miłości moi kochani…
Często po nocach nie śpimy.
Bo wyobraźnia szaleje…
…Kiedy o niej myślimy!

Z zazdrością… też jest podobnie.
Po ciężkiej nocy… taki też dzień…
A ten antonim miłości…
Nie jest lekarstwem na sen.

Gdy jedni nie śpią z miłości…
A jeszcze inni z zazdrości…

Ja śpię z wspaniałą osobą…
My mamy… to wszystko za sobą.

Czy są to ludzkie uczucia?
Myśl taka kołacze się w głowie.
Co o tym mówi nauka…?
Czy ktoś na pytanie odpowie…?

Zbierajmy borowiki

Przyszła pora grzybobrania…
Każdy się… przed każdym chwali…
Ile to… prawdziwków znalazł…
Samych młodych… bez robali.

Stare ,,kapcie” się nie liczą…
Mało kto je dzisiaj zbiera…
Miękkie są i śliskie jakieś…
A i kolor ich się zmienia.

Gdy pod spodem kapelusze…
Barwią się już na zielono…
Takie grzyby trzeba suszyć…
Bo jak gąbka… wodę chłoną…

Lepiej je zostawiać w lesie…
Niech spełniają swą powinność…
I wysieją zarodniki…
Czym powiększą… też potomność.

Nowe grzyby z nich wyrosną…
Piękne, kształtne i szlachetne…
Które znów będziemy zbierać…
Konkurować… licząc chętnie…

Do łąki…

Łąko ty moja zielona…
Pachnąca ziołem i kwiatem.
Ty jesteś ,,solą tej ziemi”…
I jej wielobarwną rabatą.

A źdźbła, dojrzałych twych traw…
Z kłosami nasion… jak zboże…
Delikatnie przez wiatr kołysane…
Błyszczą srebrzyście… jak morze.

Kocham cię łąko ty moja…
Jesienią, wiosną i latem…
Bo zimą kochają cię… inni…
Muszę ci przyznać się zatem…

Że w porze twojego kwitnienia…
Że w porze twej wielkiej urody…
Muszę niestety cię skosić…
Co czynię… bez twojej zgody.

A wszystko to… tylko po to…
Byś była piękniejsza… na wiosnę.
Ty jesteś… jak szczere złoto…
Którego wartość wciąż rośnie.

Smutny muzyk

Ostatni liść opadł z drzewa…
Jak w znanej piosence sprzed lat,
Tym samym odsłonił gałęzie…
Na których zaczął grać wiatr.

Najpierw musnął najcieńszą…
Jakby sprawdzał jej dźwięk…
Później dotknął… też grubszą…
Która zabrzmiała… jak jęk!

Potem już z wprawą jak muzyk…
Który zna swoje rzemiosło…
Szarpnął wszystkimi strunami…
Tak… że głos w puszczę poniosło…

Poniosło… by echem powrócić…
Odbitym od nagich gałęzi…
I teraz będzie ją… nucić…
Jak dziki ptak …na uwięzi…

Te swoje smutne melodie…
By nie powiedzieć… żałosne…
Będą w weselsze się zmieniać…
Ale dopiero… na wiosnę!

Brak waśni

Dziś od rana nie ma waśni…
Więc i słońce świeci jaśniej.
Nawet trawa jest zieleńsza…
A małżonka… wręcz jak gejsza…

Cicha, skromna, uśmiechnięta…
Nie wymądrza się… nie stęka.
Dziś we wszystkim mi dogadza,
Co mi wcale nie przeszkadza…

Wręcz przeciwnie… tym się chełpię.
I korzyści z tego czerpię…
Ktoś zapytał nawet… jakie?
Obejść… musiał się dziś smakiem…

Nie wypada bowiem zdradzać…
– Co mi dobre! …mu przeszkadza!
– Nie musisz wszystkiego wiedzieć…
– Mój kolego!… Mój sąsiedzie!

My dorośli dobrze wiemy…
O co chodzi!… Czego chcemy?
A z kobietą… jak z kobietą…
Przetak… nie tak!…Sito… nie to!

Wiesław Lickiewicz