„Idąc do przodu, patrz, czy zostawiasz ślady, po których mógłbyś wrócić”.
Ewa Lewandowska
Im człowiek starszy, tym uporczywiej wzywają go miejsca jego młodości. Znane są przypadki nagłych, nieoczekiwanych powrotów starszych ludzi, którzy całe dojrzałe życie spędzili poza granicami, często gdzieś „w raju” za oceanem, jednak resztę dni zapragnęli przeżyć nie tylko w kraju przodków, w Ojczyźnie, ale najczęściej również w miejscu swego urodzenia. Kupują w Polsce jakiś domek, bo w ich duszach tli się nostalgia za tym, czego byli pozbawieni, a co nosili nieustannie w sercach podczas pobytu na obczyźnie. Nabywają więc ten skrawek „kraju lat dziecinnych”, ciesząc się w nim każdym dniem u zmierzchu swego istnienia. A jednocześnie czerpiąc poczucie bezpieczeństwa ze świadomości, że – gdy wybije ich ostatnia godzina – spoczną w rodzinnej ziemi. Wielu z nich owo dążenie powrotu do korzeni uczyniło ostatnim, najważniejszym dążeniem swego życia.
Oto mała białostocka wieś, moja wioska rodzinna, Kadłubówka. Położona pomiędzy Bielskiem Podlaskim a Brańskiem. Nie ma tu wielkich wód i lasów, ani innych letniskowych atrakcji. Ale jest przestrzeń, cudowny zapach skoszonej trawy, przedwieczorne porykiwania krów pędzonych do zagród, nocne ujadanie psa sąsiadów. Tu najszumniej kołyszą się kłosy dojrzałych zbóż, najżywsze barwy przybierają kwiaty, najbardziej soczysta jest zieleń, najradośniej śpiewają ptaki, a najszlachetniejszym blaskiem świeci słońce. W przydomowych ogródkach pysznią się dorodne warzywa, gdzieniegdzie w sadach – stare owocowe drzewa. Owoców nikt tu kupować nie musi, a skosztuje do woli, o ile obrodziły akurat u sąsiadów. Bo inni to ludzie! Życzliwsi, prostolinijni, pomagający sobie nawzajem bez pytania o zapłatę. Tylko coraz ich mniej… Przemijają.
Niestety, od paru lat w progu nie wita już mnie stęskniona, wyczekująca matka. Od kilkudziesięciu zaś – nie ma pracowitego ojca, który o wiele za szybko odszedł. A mimo to wciąż chce się tu wracać. Dopóki stoi rodzinny dom na tym samym miejscu, to podwórko z dużym kasztanowcem pośrodku działa jak magnes i ściąga rodzeństwo z najbardziej odległych zakątków. Doskonała to okazja do rodzinnych spotkań i wspomnień, do przypomnienia wyrażeń gwarowych, do zdrowego śmiechu – powrotu do krainy beztroskiego dzieciństwa. Dom niebawem czeka przebudowa. Najbardziej żal mi kaflowych pieców oraz okienek z falbaniastymi firaneczkami. Te zamknę w szkatułce wspomnień na dnie serca. No i na pamiątkowych fotografiach.
W centrum wioseczki stoi przydrożna kapliczka, bodaj przedwojenna. W czasach mojego dzieciństwa jeszcze zadbana i regularnie przystrajana oraz odnawiana. Dziś – zniszczona i opuszczona. Ale kojarzona nieodmiennie z tyloma wspomnieniami! To przy niej odprawiano wieczorne nabożeństwa majowe i czerwcowe, na które ciągnęli tłumnie prawie wszyscy mieszkańcy. Starsi modlili się i śpiewali pobożne pieśni, a dzieciarnia wyprawiała swoje harce na ulicy aż do zapalenia świeczek. Na dźwięk rozpoczętej pieśni biegliśmy co tchu pod kapliczkę, zbierając w locie napomnienia i szturchańce od zatroskanych matek. Potem z coraz większym zniecierpliwieniem przychodziło przestępowanie z nogi na nogę w oczekiwaniu na zakończenie modlitewnej ceremonii, bo ambicją każdego było, by choć jeden raz być tym pierwszym, któremu uda się wygrać wyścig do gaszenia świeczek. Dzisiejsi mieszkańcy Kadłubówki, jak się zdaje, wcale nie dostrzegają kapliczki, gdy mijają ten zabytek. Dla mojego pokolenia jest i na zawsze pozostanie swoistym sacrum.
Jest też na skraju wsi stary, rozpadający się młyn. Kiedy przestał pełnić swoją rolę, zabrakło widać pomysłu na jego wykorzystanie. Teraz to już tylko ruina. Mijałam go codziennie przez osiem lat uczęszczania do szkoły podstawowej. Dla mnie znaczył bardzo wiele, bo tam pracował nasz tata. W drodze powrotnej należało policzyć, ile furmanek jeszcze stoi nieopodal, aby zdać relację mamie, która na podstawie tej wiedzy szacowała czas powrotu ojca. Często też nosiło mu się obiad w małej, emaliowanej konewce, najczęściej zupę i chleb. Huk pracujących we młynie maszyn brzmi w moich uszach do dziś. A potem… już tylko wspomnienia tragedii, która się tam wydarzyła. Podczas wypadku w pracy zginął w młynie nasz tata – najwspanialszy z ludzi! Jeszcze długo, bardzo długo potem nie mogłam zwrócić oczu w stronę tej budowli. Teraz pozostaje już tylko pamięć tamtej straty.
Gdziekolwiek by nie przyszło nam żyć, niemożliwym jest pozbawienie siebie korzeni. Dlatego wciąż kocham tę moją ubogą wioskę rodzinną, gdzie starzy ludzie i mówią trochę inaczej, i rozumują odrębnymi kategoriami, i czują jakby nieco odmiennie. Ludzi prości. Ileż się można od nich nauczyć! Od dawna czuję potrzebę czerpania z tego skarbca ludowej mądrości, płynącej z zachowywania tradycji. Chociaż na wiele lat oddaliłam się od tego świata, obecnie odkrywam na nowo jego nieocenioną wartość. A mój coroczny wakacyjny tutaj powrót skłania do odkrywczych refleksji. Wracam więc z miłością i sentymentem do miejsc, zdarzeń i osób. Wielu najbliższych i znajomych odeszło już na zawsze – odwiedzam więc cmentarze, z zadumą pochylając się nad kolejnymi grobami. A potem chłonę żar bijący z oczu, na zmienionych upływem czasu, twarzach osób jeszcze żyjących. Bo przecież nie mam pewności, że za rok spotkamy się ponownie.
Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok