Przedstawiamy wyniki konkursu „Moja książka życia” – część I

Kapituła złożona z przedstawiciela Instytutu Filologii Polskiej UwB – dr Krzyszofa Korotkicha, przedstawicielki Książnicy Podlaskiej – Justyny Sawczuk oraz przedstawicielki Stowarzyszenia Szukamy Polski – Bożeny Bednarek  wybrała 5 laureatów konkursu, którzy zdobyli pierwsze, drugie i dwa trzecie miejsca oraz jedno wyróżnienie.

Do konkursu „Moja ksiązka życia” wpłynęło ponad 20 prac, najczęściej miały formę eseju lub felietonu. Wszystkim laureatom serdecznie gratulujemy.

  • I miejsce – Agnieszka Budnik za tekst „Horyzonty (nie)śmiertelności”
  • II miejsce – Agnieszka Piruta za tekst „Klasyczne myślenie jest potrzebne, czy to już zbędna ekstrawagancja”
  • III miejsce – Jadwiga Zgliszewska za tekst „Oswoić kogoś”
  • III miejsce – Jacek Łantowski za tekst „Lwie częsci”
  • wyróżnienieHalina Wiszowata za tekst „Miłość i pasja”
fot: Maria Beręsewicz

Horyzonty (nie)śmiertelności

I błysnęła wśród tych myśli jakaś zupełnie głupia, o jakiejś tam nieśmiertelności, przy czym ta nieśmiertelność, nie wiedzieć czemu, była przyczyną niezwykłego smutku.

Sądzę, że każdy choć raz zastanawiał się, co by było, gdyby ludzie zawładnęli nieśmiertelnością. Mielibyśmy nieskończenie wiele czasu na przeczytanie wszystkich książek, które chcemy przeczytać? Uczylibyśmy się na błędach i wyciągali wnioski, doprowadzając wreszcie świat do ładu? Zgłębilibyśmy zagadki wszechświata? Może pogrążylibyśmy się w beznadziei, nie wiedząc, co z wiecznością począć? Czy osiągnęlibyśmy szczyt szczęścia jako nieprzemijalnie młodzi, zdrowi, niezależni, doskonali?

Stoi na mojej półce książka, która na te pytania szuka odpowiedzi. Mogę jej nadać miano „mojej książki życia”, ponieważ pomaga spojrzeć na życie z perspektywy innej, niż jest to głęboko zakorzenione w naszej mentalności. To książka, która wwierca się w tkanki i czyni niespokojnym. Namawia do podjęcia próby przeanalizowania istoty życia i śmierci.

Już samo brzmienie słowa „śmierć” automatycznie zaprasza do podświadomości ostre i czarne słowa-klucze: strach, niepewność, ból, tragedia, rozpacz. Zupełnie tak, jakbyśmy sparaliżowani strachem, bali się wyobrażać sobie konkretne widoki. Nasza strwożona wyobraźnia zamyka się w naturalnym geście obrony. A hasło „nieśmiertelność”? Maluje obrazy nieograniczonych możliwości, otwiera drogę ku spełnieniu. Zapewnia poczucie bezpieczeństwa, uspokaja. Koi myślą o wiecznym trwaniu.

Dmitry Glukhovsky w swojej fantastycznonaukowej powieści zatytułowanej „Futu.re” przenosi nas o kilkaset lat w przyszłość. Nakreśla wizję świata, w której odwieczne marzenie ludzkości o pokonaniu śmierci w końcu się urzeczywistnia – nie ma nieuleczalnych chorób, nie ma ulotnego życia. Ludzie nie muszą się dłużej martwić o to, że każdy dzień może być ich ostatnim. Mogą się nieskończenie rozwijać i ulepszać swój świat. Wyzbywają się wszelkich ograniczeń. Stają na równi z Bogiem.

Rywalizacja z Bogiem straciła już sens, bo dawno się z nim zrównaliśmy. Kiedyś wieczny był tylko on, teraz – każdy. Zawędrowaliśmy nawet do nieba, ponieważ bogiem jest teraz każdy z nas, ponieważ teraz słusznie nam się ono należy.

Mimo wszystko, to tylko iluzoryczna powłoka szczęścia, pod którą skrywa się brutalna, pesymistyczna, antyutopijna rzeczywistość. A przede wszystkim – ciasna rzeczywistość. Europa jest przeludniona, brakuje przestrzeni do życia. Wszyscy gnieżdżą się w klaustrofobicznych pokoikach poupychanych w setkach wieżowców sięgającyh kilku kilometrów wysokości. Fatalne warunki ekonomiczne nie pozwalają, aby Europa pomieściła nowych obywateli.

Zatem jaka jest w końcu nieśmiertelność – cudowna czy zgubna dla ludzkości? Niezaprzeczalnie dorysowuje na mapie człowieczych dążeń wiele nowych ścieżek. Burzy koncepcję czasu i wyrzuca ją z ludzkiej świadomości jak przeterminowany produkt. Dorabia klucze niemal do każdych drzwi, zachęcająco je otwiera i zaprasza do środka. Plan doskonały. Zwłaszcza współcześnie, gdy ludzie żyją pod ciągłą presją dokonywania rzeczy spektakularnych, otoczenie wymaga wszechstronnych zdolności, a media narzucają kult młodości i nienagannego wyglądu. Jednak wiadomo od dawna, że natura ludzka naszpikowana jest mankamentami. Kiedy zabierzemy się do działania bez zewnętrznego impulsu? I najważniejsze – czy w ogóle to zrobimy? Przecież przestaniemy postrzegać czas jako minuty sklejone w godziny, godziny poskładane w dni, dni w miesiące, a te w lata. Zapoczątkujemy myślenie w niewyobrażalnej skali wszechświata. Będzie nam dobrze i wmówimy sobie, że możemy wszystko, ale w rzeczywistości zaczniemy przypominać muchy zatopione w lukrze stagnacji i nie będziemy mogli już niczego zdziałać.

Śmierć jest nam potrzebna! Nie powinniśmy żyć wiecznie! Nie takimi nas stworzono! Jesteśmy zbyt głupi na wieczność. Zbyt egoistyczni. Zbyt zadufani w sobie. Nie jesteśmy gotowi na życie bez końca. Potrzebujemy śmierci, bez śmierci nie potrafimy żyć.

Pomimo wszechobecnej mrocznej atmosfery, przygnębiającego nastroju i niemal namacalnie przebijającego się przez papier chłodu, w powieści czuć nadzieję. Widać, że śmierć nie jest niczym złym, nadaje istnieniu niezbędną strukturę. Groźba śmierci popycha ludzkość do korzystania z życia, każe się śpieszyć, aby czegoś dokonać. Może to, że jesteśmy śmiertelni nie jest naszą skazą, ale przywilejem?

„Futu.re” w zajmujący sposób porusza rolę wiary w życiu człowieka. Czy Bóg jest nam jeszcze do czegokolwiek potrzebny, kiedy za sprawą postępu nauki i technologii możemy z zaskakującą łatwością stać się uzurpatorami Jego kompetencji? Glukhovsky znakomicie obrazuje wizję społeczeństwa, które wyeksmitowało Boga z nieba. Ludzkość postanawia aż nazbyt wziąć swój los w swoje ręce. Człowiek zrzuca balast wiary utrudniający mu życie według własnych planów. Znikają wszelkie moralne zakazy i nakazy. Czyny nie są już obarczone żadnymi konsekwencjami. Do głosu dochodzą wewnętrzne instynkty i egocentryzm – pragnieniemy wolności w każdym wymiarze i jesteśmy przekonani, że z łatwością sobie z nią poradzimy. I w tej chwili znów rozbrzmiewa echo niedoskonałości ludzkiego charakteru.

Walt Whitman w wierszu „Myśl” tak pisze o ludziach, którzy doszli do czegoś, co nie wzbogaca ich ciała i duszy:

Często wydają mi się posępni i nadzy,
I często widzę, jak każdy z nich szydzi z innych i z samego siebie (…)
I sądzę, że żyją, bo tak wypada, i nic poza tym,
I są jak przemierzający mrok lunatycy: smutnni nierozważni, niedobudzeni

Ten nagi człowiek ze skostniałym wnętrzem zwyczajnie nie wie, co ma robić. Ogarnia go poczucie zagubienia, a opieszałość przechodzi w stan pełnego rozkwitu. Jednostka pozostawiona sama sobie nie potrafi udźwignąć tak dużej odpowiedzialności i sunie przez swoją wieczność niepewnym krokiem lunatyka, a sens i syntetyczne szczęście odnajduje tylko w pigułkach błogości. Może ludzkość jest zbyt słaba, aby mieć pod kontrolą cały swój los i ciężar całkowitej wolności okrutnie ją przygniecie?

Albert Camus w „Micie Syzyfa” stwierdza, że w rzeczywistości, z której Bóg został wygnany, „los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi”, a „w świecie pozbawionym nagle złudzeń i świateł człowiek czuje się obcy”. Jest sam. Nie ma nikogo, kto mógłby nim pokierować, wskazywać drogę. Nie ma tego, na którego może beztrosko zrzucić odpowiedzialność za niepowodzenia i trudności. Pretensje musi mieć już tylko do siebie, a to wymaga nie lada siły psychicznej, która u samotnego człowieka mierzącego się z kryzysem wartości, często strukturą przypomina bańkę mydlaną.

Nie jesteśmy bogami. I nie możemy się nimi stać. Oparliśmy się głową o sufit.

„Futu.re” nie jest książką, po którą można sięgnąć, gdy nachodzi ochota na oderwanie od codzienności i przeniesienie się w sferę zapierającego dech dynamizmu wydarzeń. Akcja powieści toczy się powoli, Glukhowsky pisze niespiesznie. Zupełnie jakby chciał zbudować

napięcie i doprowadzić czytelnika do punktu kulminacyjnego, nie oszczędzając mu przy tym tachykardii. Jednak osiąga zgoła inny cel. Po kilku stronach rozważań głównego bohatera zapomina się o zawiązanej przed chwilą akcji i skupia się na wymiarze duchowym. Odnosi się wrażenie, że to nie refleksje stanowią uzupełnienie zdarzeń i dążeń postaci, ale zupełnie odwrotnie – przemyślenia stanowią fundament dla akcji, która zdaje się być tylko tłem.

Powieść nakłania czytelnika do zastanowienia się – nad sobą, współczesną rzeczywistością, ludzką naturą.

Dla mnie „Futu.re” to utwór, który wzrusza i zmusza. To swoisty nośnik najczystszych emocji, które w pewnych momentach mogą nawet widocznie skroplić się w słoną ciecz. Dmitry Glukhovsky potrafi odpowiednio szarpnąć za wewnętrzne struny i dać czytelnikowi impuls do cennych, jak sądzę, rozmyślań. Myślę, że to lektura warta przeczytania szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy wszędzie widzimy nabożną wręcz adorację piękna i młodości, a starość i umieranie są jak gdyby wypierane ze świadomości, gdy namiętności i egoizm nieraz zaślepiają zdolności krytycznego myślenia.

A ludzie nie zaglądają za misterne płoty wyznaczające granice wygodnego samooszukiwania się.

Michaił Bułhakow – Mistrz i Małgorzata

Agnieszka Budnik

Nagrodzone teksty pozostałych laureatów opublikujemy w kolejnych odcinkach „Moja książka życia”

Opracowała: Jolanta Falkowska
Podlaska redakcja Seniora Białystok