Białostocki Ośrodek Kultury zorganizował w dniach 19-23 października 2017 roku Festiwal Podróżniczy “Ciekawi Świata”. W poszczególnych dniach licznie zgromadzona publiczność miała okazję spotkać się ze znanymi w Polsce podróżnikami i posłuchać ciekawych relacji z ich wypraw.

Anna i Jakub Urbańscy po raz pierwszy wybrali się do dalekiej Papui w 2006 roku. Chcieli poznać życie pierwotnego plemienia Korowai Batu żyjącego w południowo-zachodniej Nowej Zelandii. Jest to rdzenna ludność, która żyje tak, jakby się czas zatrzymał.

Populacja tego plemienia podzielona na klany liczy około trzech tysięcy. Mieszkają w dżungli w trudno dostępnym terenie, w całkowitej izolacji od świata. Aby tam się dostać, trzeba kilka dni płynąc w górę rzeki małą łódką, a potem przez dżunglę przejść wiele kilometrów błotnistą ścieżką, często po wodzie sięgającej kolan. 

Plemię to zostało odkryte w latach osiemdziesiątych XX wieku przez misjonarzy holenderskich. Próbowano ich ucywilizować, ale zabiegi te nie przyniosły zamierzonych skutków. Każde plemię ma swój język i kulturę. Różnice widać także w ich wyglądzie zewnętrznym, zwłaszcza w kolorze skóry i rysach twarzy. W każdym klanie jest starszyzna, która czuwa nad bezpieczeństwem. 

Nie są przyjaźnie nastawieni do obcych. Podróżnicy musieli wziąć ze sobą żywność, ubrania na zmianę, sprzęt niezbędny do podróży w dżunglę i prezenty dla tubylców. Wynajmowali tragarzy, tłumaczy języka nowozelandzkiego (pan Jakub zna ten język).Tragarze i przewodnicy chętnie pracują bo otrzymują za to pieniądze.

Korowai Batu żyją bardzo krótko. Średnia ich życia to 37 lat. Nie mają żadnej opieki medycznej.Umierają z powodu malarii i chorób skóry. Dzieci nie uczą się, pomagają starszym w codziennych obowiązkach. Głównym pożywieniem są chrząszcze, larwy gnieżdżące się w zbutwiałych drzewach i miąższ wyskrobywany ze środka pni palm, który smakiem przypomina skrobię ziemniaczaną. Kobiety za pomocą kamiennych tłuczków rozbijają miąższ na miazgę i wypłukują go w wodzie pochodzącej z kałuż. Z tej mąki na rozgrzanych kamieniach pieką placki owinięte w liście palmowe. Sól, która jest bardzo gorzka, pozyskują z popiołu spalonych roślin Czasami uda się im upolować zwierzę, ale to zdarza się im bardzo rzadko, bo na tym terenie nie ma prawie zwierząt. Czasami stają się kanibalami. Żują czerwoną używkę i plują tam, gdzie mają ochotę. Jest to swoisty obyczaj tych ludzi.  

Nie noszą ubrań. Zasłaniają tylko dolną część ciała. Kobiety chodzą w skąpych, wykonanych z liści palmowych spódnicach, a mężczyźni zasłaniają intymne miejsca listkiem figowym lub skorupką z orzecha. Biżuterię wykonują z zębów zwierząt. Kobiety robią sobie tatuaże elektrolitami z baterii latarek, pozostawionych przez turystów. Elektrolity wyżerają skórę i robią się blizny. Ilość tatuaży na ciele jest wyznacznikiem zasobności majątkowej.

Żyją w dziesięcioosobowych rodzinach w domach, które budują na sięgających trzydziestu metrów koronach drzew. Chronią się w ten sposób przed ulewnymi deszczami, gryzącymi owadami i napaścią innych klanów. Wierzą także, że na tej wysokości nie dosięgną ich złe wiedźmy. Mimo, że żyją w ciężkich warunkach, niezwykle czule opiekują się dziećmi upośledzonymi fizycznie i psychicznie. Noszą je na zmianę w specjalnych siatkach, przymocowanych do pleców i czoła. 

Budowa domu zajmuje im około dwóch tygodni. Nie używają gwoździ. Poszczególne części drewna łączą ze sobą lianami palmowymi. Ściany wykładają korą z drzew. Do wysokich domów wchodzą po drabinach przymocowanych do pni drzew. Nie stawiają stóp na szczeblach, tylko wspinają się po zewnętrznej konstrukcji drabiny. Kobiety i mężczyźni mają swoje oddzielne pomieszczenia i własne paleniska. Spotykają się jedynie na werandach. Tam też wieszają szczątki zwierząt, które mają chronić ich przed złem. Trudniej jest zejść z wysokiego domu, niż wejść. Nawet małe dzieci samodzielnie pokonują te wysokości. 

Podróżnicy podczas kolejnej wyprawy byli świadkami uroczystości z udziałem innych klanów. Wcześnie ustalany jest termin wizyty gości. Czas odwiedzin odmierzają za pomocą kalendarza wykonanego z długich patyków i powbijanych w nie krótszych patyczków. Ilość ich wyznacza liczbę dni do imprezy. Codziennie odłamuje się jeden. Przybywający goście zapowiadają swoje przyjście okrzykami i stukaniem w korzenie drzew. Na czas uczty odstawiają na środek placu łuki i strzały. Przygotowania do powitania gości trwają nawet kilka tygodni. Musi być odpowiednia ilość zgromadzonego jedzenia, bo to jest warunek udanej biesiady. 

Ekipa podróżników była świadkiem uroczystości, którą przerwały strzały z łuków. Wszyscy chwycili za broń i zaczęli do siebie strzelać. Trwało to kilkanaście minut. Prawdopodobną przyczyną walki stała się za mała ilość przygotowanego jedzenia. Negocjacje między klanami trwały przez całą noc. Rano podróżnicy zmuszeni zostali do opuszczenia obozowiska. 

“Batu” po indonezyjsku oznacza kamień. Rzeki w dżungli mają kamieniste dna. Bardzo często padają ulewne deszcze, które nie pozwalają podróżnikom na kontynuowanie wodnej wyprawy. Pieszo też nie można pokonać dżungli, ze względu na błoto i głębokie kałuże.  

Coraz częściej jednak dzikie tereny odwiedzane są nie przez podróżników, a przez ludzi zainteresowanych ścinaniem palm olejowych. Nie wiadomo jak długo plemiona Korowai Batu będą żyć bez ingerencji cywilizacji. 

 

 Lija Półjanowska i Teresa Rafałowska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok