Do Łeby wyjeżdżałam z nadzieją, że nabiorę sił po zimie. W tym odległym miejscu nad Bałtykiem, znalazłam się na pierwszym, wiosennym turnusie. Zdrowotel okazał się idealnym miejscem dla seniorów. Był moją przystanią na drugą połowę maja 2017 roku.
W Lęborku w ciepłe popołudnie z pociągu wysiadło nas wielu. Godzinę później autobus jadąc wąską, pamiętającą zamierzchłe czasy PRL-u szosą, dowiózł nas do jednego ze słynniejszych nadmorskich kurortów w Polsce. Była sobota. Chciałam jak inni znaleźć się z dala od zgiełku i hałasu.
W recepcji skierowano nas do różnych budynków. Przypominały poprzednią epokę. Po „liftingu” wyglądały schludnie. Cieszyłam się, że otaczały je sosny, a 200 metrów dalej było morze. Orzeźwiająca bryza dodawała mi energii.
Od pierwszych dni pobytu z grupą chodziłam na poranne spacery po sosnowym lesie i szerokiej, piaszczystej plaży. Towarzyszyła nam instruktorka. Wystawiałam twarz do słońca już przed śniadaniem i czułam stopniowy przypływ sił. Szum fal przerywany krzykiem mew był relaksujący. Zaręczam, nie dałabym rady sama wyjść tak wcześnie na plażę.
Robiliśmy głębokie oddechy, śpiewaliśmy. Był umiarkowany ruch – relaks na plaży połączony z odrobiną medytacji w promieniach witającego dzień słońca. Tak niewiele, a może zrobić tak wiele – myślałam. Uprawialiśmy tak zwaną talassoterapię. Sama nazwa była dość tajemnicza. Okazało się, że pochodzi od greckiego słowa talasso – czyli morze.
Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała czegoś więcej .W połowie tygodnia, po zawarciu bliższych znajomości z trenerką, wzięłam udział w seansie muzykoterapii. To nie dla mnie – stwierdziłam od razu. Znikoma ilość ruchu zniechęciła mnie od tego rodzaju terapii. Wolałam intensywniej spędzać czas
.Następnego tygodnia, zamiast podążać z grupą na talassoterapię, „cichaczem” skręciłam w pierwsza ścieżkę w prawo i wróciłam na śniadanie. Przed Zdrowotelem, formowała się grupa z kijkami. Mam przecież dość siły, aby iść z nimi na nordinc- walking – pomyślałam.
Z recepcji wzięłam kijki i dołączyłam do grupy. Miała rozgrzewkę. Prowadząca zawiesiła na mnie wzrok, przywitała uśmiechem. Przebrnęliśmy po piaskowych muldach do plaży, a potem szliśmy i szliśmy i szliśmy… Na szczęście z wiatrem.
Zastanawiałam się jak będzie wyglądał powrót? Pod wiatr? Nie znałam planu. Wiedziałam, że marsz trwa 1,5 godziny. Cieszyłam się każdą minutą. Zwyczaj był taki, jak się później okazało, że grupa przy okazji zwiedza ciekawe miejsca w obrębie Łeby.
To był strzał w dziesiątkę. Znów trafiłam na ciekawe zajęcia. Poczułam, że żyję. Chodzenie z kijkami nigdy przez ostatnie 9 lat nie sprawiało mi tyle frajdy. Co innego z grupą. Dobra energia promieniowała zewsząd – od morza, lasu i ludzi.
Gdy szliśmy wzdłuż plaży wzrok przyciągał majestatyczny zamek z początków XX wieku. Uratowany przed niszczycielską falą i silnymi podmuchami wiatru, dziś to słynny hotel Neptun – symbol Łeby. Obiekt ten, na wysokiej skarpie, jest atrakcyjny dla turystów. Kusi widokiem na pełne morze. Maszerując z kijkami mijaliśmy jezioro Sarbsko i inne ciekawe miejsca.
Byłam wdzięczna za wszystkie zabiegi, zwłaszcza kąpiele siarkowe. Chwaliliśmy urozmaicone menu w stylu szwedzkim. Delektowaliśmy się morskim powietrzem, zapachem sosnowego lasu. Złapaliśmy brąz od kąpieli słonecznych na odkrytej plaży. W wietrzne dni leżeliśmy plackiem na piaszczystych wydmach. Był maj, a pogodę mieliśmy lipcową.
W bogatym programie turnusu znalazł się też czas na wycieczki. Jednego popołudnia pojechaliśmy autokarem do mariny. Z przewodnikiem podziwialiśmy jachty, kutry i czarne sosny, specjalnie nasadzone przed laty, bo są odporne na silne wiatry od morza. Stamtąd poszliśmy do portu. Na placu 16 metrowy krzyż, poświęcono ludziom, którzy nie wrócili z morza. Spacerując wzdłuż nabrzeża robiliśmy pamiątkowe zdjęcia.
Łeba szczyci się tętniącym życiem, zwłaszcza w letniej porze, deptakiem. Są przy nim kramy z pamiątkami. Dumą miasta jest Aleja Prezydentów Polski i ich odciski dłoni.
Innym razem znów pojechaliśmy na wycieczkę meleksem. Potem statkiem przepłynęliśmy skośny odcinek jeziora Łebsko. Było nas bardzo dużo. Niektórzy szli z trudem, podpierali się laskami, kulami. Chcieliśmy zobaczyć Słowiński Park Narodowy.
To unikatowy rezerwat biosfery wpisany na listę UNESCO z uwagi na znajdujące się tam ruchome wydmy. Na Mierzei Łebskiej te przyrodnicze okazy to góry usypane z piasku, sięgające 50 metrów, będące w ciągłym ruchu. Niektórzy nazywają to miejsce polską Saharą. Przytrzymując się liny z trudem wdrapywaliśmy się na ich wierzchołek.
Byliśmy też w Muzeum Wyrzutni Rakiet w Rąbce. Na terenie Słowińskiego Parku Narodowego od 1940 roku znajdował się hitlerowski poligon rakietowy. Niemieccy naukowcy testowali tam rakiety przeciwlotnicze, które miały być użyte do ostrzału Londynu. Więcej o muzeum tutaj:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Muzeum_Wyrzutni_Rakiet_w_R%C4%85bce
Mam w pamięci kuracjusza z Lublina. Z żoną przyjechał do Łeby. Kochał morze. Jak na zaawansowany wiek, wydawało się był pełen życia, radosny, kontaktowy, otwarty na ludzi. Małżeństwo odpoczywało po posiłkach na ławce przed budynkiem tocząc rozmowy. Nieraz zatrzymałam się, aby im towarzyszyć. Pan Tadeusz pragnął znaleźć się nad brzegiem morza, do którego o kulach trudno mu było dojść.
Znaleźliśmy rozwiązanie. Meleks zawiózł parę okrężną, twardą drogą, skąd dojście do morza było mniej kłopotliwe. Radość Pan Tadeusza była niesamowita. Czerpał rękami morską wodę i całował, wspominała żona. Tydzień później, w przeddzień wyjazdu wracając z plaży dowiedziałam się, że po godzinie 15.00 odszedł do wieczności. Mężczyzna, który próbował reanimować, siedział na ławce zdruzgotany. Życie jest takie kruche – powiedział.
W drodze powrotnej z Łeby zatrzymałam się na kilka dni w Gdańsku. Z bliskimi mojemu sercu osobami odświeżyłam widok starówki przepełnionej sporą ilością zagranicznych turystów. W świetle zachodu słońca podziwiałam Dwór Artusa. W pobliżu nad Motławę, vis a vis byłej siedziby Amber Gold czekało na turystów koło widokowe wzorowane na London Eye.
Innego dnia oczarował mnie Park Oliwski w wiosennej krasie. Potem była upalna niedziela spędzona w pobliskich parkach. Trzeba przyznać, że tereny zielone są tu liczne i bogato wyposażone w urządzenia rekreacyjne.
Wracałam do Białegostoku w pełni zdrowia. Podróż minęła jak z bicza strzelił. I Łebę, i ludzi, z którymi się zetknęłam, będę mile wspominać.
Marianna Blaszko
Podlaska Redakcja Seniora Białystok