„Czas nie jest złotem. Czas to życie.”
José Luis Sampedro

 Koniec starego roku i początek nowego to dla mnie pora rozważań o czasie i jego przemijaniu. Oraz dobra okazja do  życiowych remanentów i rozliczeń. Także – rozliczeń z czasu.

Noc sylwestrowa  jest porą szczególną. Obecnie w naszym kręgu kulturowym  jest to przede wszystkim  czas zabaw i „szaleństw”, ale  w innych regionach świata i odmiennych kulturach jest również okresem wielu rytuałów i obrzędów. Dzieje się tak wtedy, gdy dzień długością swego trwania zaczyna prześcigać noc i po tak zwanym przesileniu zimowym światło zwycięża nad ciemnością i mrokiem. Czas interesował  człowieka od zawsze. Dlaczego jest tak nieubłagalny?

 

Czas i jego oblicza
Czas ma różne oblicza, często zresztą całkiem sobie przeciwstawne. W zależności od wieku człowieka, sytuacji, przyjętego punktu widzenia – w każdym wypadku jawi się nam zgoła całkiem odmiennie. Raz więc czas jest naszym sprzymierzeńcem, to znów potem – przeciwnikiem. Bywa, że  chcielibyśmy go zatrzymać, zaś innym razem – popchnąć, przyspieszyć. Niekiedy zdaje się być wybawieniem, gdy używa się dlań określenia: „czas jest najlepszym lekarzem”.  Tak dzieje się w przypadku zaistnienia zjawisk lub zdarzeń bardzo przykrych, które – gdyby to było możliwe – najchętniej wymazalibyśmy z historii swego życia i pamięci. A już na pewno pragnęlibyśmy wówczas czas popędzić, aby to, co niedobre, nieprzyjemne lub nawet tragiczne, jak najszybciej minęło i uległo zapomnieniu. Najczęściej fakt taki dotyczy śmierci kogoś bliskiego. Znaczy to, że czas jest wyjątkowo obecny w cierpieniu. Dotyczy więc również chorób, a zwłaszcza chorób przebiegających z nie dającym się uśmierzyć bólem. Wtedy także najlepszym rozwiązaniem byłoby, jak się zdaje, przyspieszenie wlokącego się czasu.

A on sam w sobie po prostu tylko jest. I trwa… Podczas gdy dla nas – ludzi, nieustannie płynie i zmienia się, w myśl znanej heraklitowskiej sentencji „panta rhei” (wszystko płynie). Biegnie bez wytchnienia, i to tylko w jedną stronę! Zawsze zmierza w kierunku zwanym końcem, kresem. I dlatego w wymiarze personalnym tak trudno godzić się z jego nieuchronnym upływem.

Zmaganie z czasem
Czas i jego upływ – jakże różnie bywają postrzegane! Są to zjawiska – chyba jak żadne inne – bardzo zmienne i niestałe.  Bywa, że czas potrafi się niemiłosiernie dłużyć. Przypomnijmy sobie okres swojego dzieciństwa. Jak bardzo dłużyło się nam czekanie: na Gwiazdkę i prezenty, na wizytę ulubionej cioci, czy na przykład na wyjazd do dziadków. Wydawało się wręcz, że ten pożądany moment zbliża się nie tylko zbyt wolno, ale nawet, że zgoła  gotów nigdy nie nadejść. Pamiętam, że w swojej rodzinnej gromadce my – dzieci stawałyśmy się wtedy nieznośne. I nasza mama bezradnie przestawała nad nami panować, wyraźnie okazując niezadowolenie. Zresztą wszystkie dzieci w takich sytuacjach są na ogół bardzo niespokojne. Pracowałam z nimi i obserwowałam przez dziesiątki lat.  Wyraziście wryło mi się w pamięć  to ich nerwowe oczekiwanie na kolejne punkty programu podczas wyjazdów na wycieczki. Wówczas, gdy bez przerwy pytały: „A kiedy pojedziemy do ZOO? A kiedy będziemy na lotnisku? Czy prędko zaczyna się to przedstawienie w teatrze?” I tak aż do momentu, gdy padało (zawsze!) to ostatnie: „A kiedy wracamy do domu?”. Z drugiej jednak strony – we wczesnym okresie życia czas potrafi płynąć szybko i niezauważenie, gdyż wtedy wiele rzeczy interesuje i czynnie zajmuje a wówczas czas ucieka szybko. Podobnie jest z nastolatkami – oni z zapartym tchem wypatrują magicznej „osiemnastki” i upragnionej dojrzałości metrykalnej. Dość szybko przekonując się, że niebawem najchętniej już by ten czas zatrzymali.

Dorosłym też niekiedy czas ciągnie się nadmiernie – w kolejce u lekarza, na nudnej konferencji, czy po prostu w czasie wolnym, gdy brakuje pomysłu na jego zagospodarowanie. A nuda jest uczuciem nieprzyjemnym. O ile ktoś jej doświadcza. Lecz znamy też i zjawisko  cierpliwego oczekiwania. Matka czasem długimi laty wypatruje oczy na przybycie dorosłego, rzadko odwiedzającego ją dziecka, nie czyniąc jednak wyrzutów. Cicho i cierpliwie znosi swoje czekanie.

Zupełnie odmiennym okresem życia jest młodość. Z jednej strony jest tu pogoń za rozrywkami i przyjemnościami, a czas mknie raczej szybko. By wreszcie prawie niezauważalnie podjąć bieg w dojrzałość. I ten ich pęd życia, podszyty ciągłym brakiem  czasu! Studia, praca, kariera, pogoń za dobrami materialnymi – nienasycona pogoń. A jeśli jeszcze są dzieci… Dzisiejsze młode mamy często swoje macierzyństwo uznają za heroizm. Młodzi dojrzali ludzie nie mają czasu! Im go zawsze brakuje – dla przyjaciół, rodziny, dla siebie samych. Choć niezwykle rzadka jest wielodzietność, a każde gospodarstwo wyposażone we wszelkie udogodnienia techniczne, ułatwiające prace domowe, a przede wszystkim – znacznie skracające czas ich wykonywania. Ale utarło się permanentne narzekanie na brak czasu. Nawet dla własnych dzieci, nie wspominając już o „prywatnym” czasie na czytanie książek, czy odwiedziny znajomych. Równocześnie jednak zbyt często czas jest marnotrawiony. Na przykład na gapienie się w monitory telewizorów, laptopów, smartfonów… Tracimy niekiedy ten wartościowy klejnot na czcze głupoty. A przecież jest on dobrem bezcennym, nie da się go kupić za żadne pieniądze. I najcenniejszym z darów, jaki możemy ofiarować drugiemu człowiekowi. Tylko czy mamy na to ochotę?

Im starsi jesteśmy, z tym większym żalem dostrzegamy, że czas biegnie, mknie, galopuje i pędzi na oślep, nie zważając już na nic. Nagle orientujemy się, że mamy go coraz mniej. Choć nie chodzimy już do pracy, to nasz czas się kurczy! I zaczynamy rozumieć, że trzeba nim mądrze gospodarować, roztropnie wykorzystywać oraz nie trwonić na błahostki. Niektórzy wpadają w panikę. Nieliczni  ścigają się z czasem poprzez poddawanie się różnym  zabiegom na własnym ciele, w tym drastycznym operacjom plastycznym. Niestety, narażając zdrowie i… wygląd. Efektów nie da się bowiem nigdy przewidzieć z całkowitą  pewnością. Ale mit Fausta jest wiecznie żywy i wciąż pociągający.

Kiedyś przyjdzie i nasz czas… Dokładnie wtedy, kiedy ma przyjść. Ani wcześniej, ani później. Wierzę, że jest to gdzieś określone i „zapisane”.  Nie uciekajmy przed nim, nie przechytrzajmy natury. Ona zawsze upomni się o swoje prawa. Ale też i bez sensu jest pogrążanie się w smutnej kontemplacji przemijania. Przeciwnie! Każdego poranka, tuż po otwarciu oczu, rozbudzam w sobie bez trudu ogromną wdzięczność za to, że oto nowy dzień w ogóle dla mnie zaistniał. I staram się cieszyć każdą chwilą mojego „dzisiaj”. Bo przecież moje „jutro” może wcale nie nadejść. Uwierzcie, proszę, że to jedyny godny sposób na radzenie sobie z upływem czasu.

(foto: pixabay)

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok