Czy świat się skurczył ? Wszędzie zrobiło się blisko, wszystko – bardziej dostępne, znajome i zrozumiałe. A „inne” – coraz bardziej zwyczajne, coraz rzadziej zadziwia. Dziś emigracja zarobkowa Polaków jest zjawiskiem powszechnym. Inaczej niż 30 lat temu.

2 maja jest Dniem Polonii i Polaków za Granicą, zaś 5 maja – Dniem Europy. Dzień Europy obchodzony jest w rocznicę utworzenia Rady Europy, co miało miejsce 5 maja 1949 roku w Londynie. Kraje członkowskie UE świętują natomiast 9 maja, w rocznicę ogłoszenia Planu Schumanna. Zbieg tych rocznic jest okazją do napisania o kilku dobrze znanych mi przykładach emigracji Polaków. Choć sama na saksach nigdy nie byłam, moja najbliższa rodzina doświadczyła i doświadcza tego, czym jest owa „kraina szczęśliwości” – zagranica.

Jedni jadą tam „za chlebem” i szybko uciekają, gdy okazuje się, że nie umieją funkcjonować poza krajem. Innym wyjazd zarobkowy wydaje się atrakcyjny, więc zostają, aklimatyzują się i radzą sobie na różne sposoby. Jeden z moich braci wyjechał do Belgii przed trzema dekadami. Przepracował kilka lat, aby wrócić… dzień po zawarciu małżeństwa z Polką  w Brukseli! Kupili mieszkanie w Białymstoku, ale – z przerwami na odchowanie dzieci – za granicę jeżdżą naprzemiennie obydwoje. Nie lubią tam mieszkać, ale pracować chcą; z wyboru lub konieczności.

Młodszy z braci wyemigrował, również do Belgii, kilka lat po pierwszym. Ponieważ prawie od początku pobytu ma przy sobie całą rodzinę, pracę i niemało lat do emerytury, o powrocie na razie nie ma mowy. Ale wróciłby natychmiast, gdyby tylko mógł. Starość wyobraża sobie wyłącznie w Polsce. Marzy o powrocie. Jego dorosłe już dzieci czują się Polakami, utrzymują kontakty rodzinne i koleżeńskie, przyjeżdżają tu latem. Choć od wczesnych klas szkoły podstawowej zgłębiali naukę w języku francuskim, z zadowoleniem patrzę, jak czytają polskie książki, rozwiązują krzyżówki w języku ojczystym. Chłopak zagorzale kibicuje polskim sportowcom. Jednym słowem – moi najbliżsi nie bardzo zasymilowali się na obczyźnie, choć to już wspólna Europa. Wątpię jednak, aby dzieci rodzeństwa, wychowane i wykształcone tam, mogły brać pod uwagę powrót na stałe do kraju.

Trochę inaczej było z siostrzenicą, która na zaproszenie przyjaciółki wyjechała 16 lat temu do USA. Ona dobrze przyswoiła język, kontynuowała i dokończyła tam studia, poznała przyszłego męża, z którym stworzyła rodzinę. Jej 8-letni syn też gorąco kibicuje polskim sportowcom. I choć w domu mówi się po polsku, Adasiowi już łatwiej przychodzi wyrażanie się w języku angielskim. Oni najprawdopodobniej nie powrócą do Ojczyzny, choć obydwoje są Polakami. Jednak obecnie już cała trójka posiada podwójne obywatelstwo. Kupili dom, obydwoje pracują, dziecko chodzi do amerykańskiej szkoły. Najpewniej tam jest ich miejsce na ziemi.

Najbardziej „egzotycznym” ze znanych mi przykładów jest życie w Belgii mojej bliskiej kuzynki Bożeny. Bożenka wyjechała z Polski, kiedy fala emigracji nie była jeszcze tak szeroka. Młodziutka, 19-letnia dziewczyna po maturze, bez perspektyw na pracę, pojechała do zachodniego eldorado, by odmienić los… I rzeczywiście odmieniła!
Mieszka tam 28 lat. Mówi, że początki były bardzo trudne. Bez znajomości angielskiego i francuskiego – musiała wszystko zaczynać od zera. Początkowo pracowała u Greków jako opiekunka dzieci, gdzie również sprzątała i gotowała, a po nocach uczyła się francuskiego.

Rok po przybyciu poznała swojego przyszłego męża, który pochodzi z Bangladeszu i jest muzułmaninem. „Był dla mnie księciem. Zakochaliśmy się” – opowiada moja cioteczna siostra. Niebawem pobrali się. Inteligentny i władający pięcioma językami, starszy od niej światowiec, miał dobry pomysł na biznes. Otworzyli pierwszy działający legalnie polski sklep na terenie Belgii. Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę. Coraz większa rzesza Polaków zamieszkiwała Brukselę. Bożena znakomicie odnalazła się w swojej roli, bo klientami byli przede wszystkim rodacy, najczęściej nie znający francuskiego, więc garnęli się do miejsca, gdzie rozmawia się po polsku. Zdaje się, że potem otworzyli jeszcze i lokal gastronomiczny. Na dzień dzisiejszy bohaterka tej historii prowadzi własną księgarnię.

Ponieważ jej mąż jest muzułmaninem, wiec automatycznie ona i dzieci przejęli jego religię.
„Dzięki niemu poznałam tę religię z dobrej strony. Ludzie z ich kraju są bardzo gościnni, serdeczni i pomocni, a rodzina jest dla nich na pierwszym miejscu. Islam jest dobrą religią, tylko ludzie widzą ją od złej strony” – zapewnia. Ale dodaje: „Zawsze w sercu zostanę Polką. Tęsknie za Polską i rodziną”. Dowodem tego są jej coroczne wizyty w kraju, odkąd tylko dzieci podrosły. Dziś dwoje starszych – syn i córka – są już dorośli. Najmłodszy Adib to 13-latek, trzymający się jeszcze mamy. Bożena przyjeżdża m.in. do swoich rodziców na wieś, która jest i moją wioską rodzinną (jej mama i mój tata to rodzeństwo). Zawsze wtedy odwiedza z drobnym upominkiem wszystkich żyjących członków bliższej i dalszej familii. Jest ciepła, subtelna, spokojna, skromna i zawsze pogodna. Kobieca w każdym calu. Na próżno szukać w niej najmniejszego śladu złości, zdenerwowania, narzekania czy obłudy. Słowem: żadnej „złej energii”, co łączę z faktem wieloletniego funkcjonowania w kulturze związanej w mentalnością ludzi Wschodu. Podobnie jak jej piękna i przemiła córka Anjana, która nawet do mnie nie zwraca się inaczej jak: „Kochana ciociu”.  One obie to sama kwintesencja kobiecości.
Pytam o ich orientalną kuchnię, która różni się od europejskiej. To, że nie spożywają wieprzowiny, jest oczywiste. A inne charakterystyczne cechy?  Okazuje się, że najważniejsze w kuchni są .. przyprawy! Do potraw dodaje się ich całe mnóstwo. Głównymi przyprawami są: kurkuma, curry, chilli, garam masala, kolendra, papryka – wszystko w proszku. Są taromatyczne i ostre. Z łagodniejszych stosują liść laurowy, goździki, kardamon, korę cynamonu, mielony imbir i czosnek. Nie do każdego jedzenia dodaje się wszystkie wymienione, ale te są podstawą ich kuchni. Wśród dań mięsnych króluje kurczak. Najbardziej popularne potrawy o obcobrzmiących dla nas nazwach to: kurczak tikka masala, kurczak tandoori, kurczak korma, birani oraz mięso vindaloo. Specyficzne dania przygotowuje się na ramadan –  post trwający raz w roku przez miesiąc. W tym okresie można jeść tylko od zachodu do wschodu słońca – czyli w nocy. Przygotowuje się na ten czas m.in. cieciorkę, różne placki spożywane zamiast chleba, np. naan, parata chapati i inne. Często jada się ryż z dodatkami szafranu, masła, kardamonu, cynamonu, cebulki oraz imbiru. Bożena twierdzi, że są bardzo smaczne. Jedzą też dużo przystawek, owoców, jogurtów. Wszystko musi być zróżnicowane i lekkostrawne. Specyficzne są desery na miodzie z sezamem, daktylami i  figami.

Według mojej rozmówczyni, rola kobiety w islamie jest identyczna jak w Europie. Pracuje, wychowuje dzieci, prowadzi dom. Potwierdza, że zna również i niepochlebne opinie o losach kobietach tego wyznania. Uważa, że bywa różne. Ona jednak wie swoje: „A ja myślę, że to zależy od męża. Jak jest złym człowiekiem, to nieważna jest religia”. Trudno nie przyznać jej racji.

Choć żyje w szczególnych warunkach, od początku do swoich dzieci w domu mówiła po polsku, jak i zawsze ich opiekunką była Polka. Chciała, żeby znały język ojczysty matki. I znają doskonale oraz równie dobrze się nim posługują. Z tego Bożenka jest nadzwyczaj dumna. Mąż zresztą również dobrze mówi po polsku. Ich dzieci bardzo lubią Polskę, rodzinę swojej mamy, polskie zwyczaje, jedzenie i krajobrazy. Przyjeżdżają z nią tutaj regularnie. Doskonale się dogadują z szerokim kręgiem ciotecznego rodzeństwa, spotykając się u babci i cioć, jak i na wspólnych wypadach, np. na Mazury. Z żalem stąd odjeżdżają i zawsze zapowiadają kolejne wizyty. A ja mam nadzieję znów spotkać się z nimi tego lata.

Różne są oblicza polskiej emigracji i odmienne koleje losu wyjeżdżających. Każdy przypadek jest inny. Jedni są oczarowani miejscem obecnego pobytu, inni tęsknią i liczą dni do powrotu. Wielu założyło za granicą swoje domy, „wrosło” w tamtejszość. Gdziekolwiek są, najważniejszym i tak pozostaje, by byli tam szczęśliwi. Po prostu. A szczęście każdy rozumie i przeżywa po swojemu. Niechże więc i nasi rodacy doświadczają go na swój własny sposób.

(zdjęcia z prywatnego archiwum Bożeny Szpakowskiej oraz siostrzenicy autorki artykułu w USA)

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok