Płacz natury

Kiedy płonie las
płaczą drzewa
wrzącymi łzami żywicy
wśród piekła rozpaczy

ustrzelony ptak
łzawi smętną strużką krwi
na bezlotnych piórach rezygnacji

złamany kwiat
dławi się trzaskiem łodygi
gdy w mdlejące płatki
wtargnie nagła agonia

sprawca totalnej zagłady
Homo sapiens
bezmyślny samobójca
nie płacze…

Haniebne plamy

Już nie tak samo ptak śpiewa
w burych przestworzach
zatrutych wyziewem
złych intencji człowieka

i nie tak szumią drzewa
w kniejach
gdy jak huragan
przemknęła ręka drwala

okrutny wyrok bez winy –
na śmierć za ilość…

już nie takie odgłosy
szemrzącego potoku
kiedy w swym biegu
nie rozbija się o kamienie
lecz unosi plastykowe butelki
jak wyrzut sumienia

już nie ma harmonii
i w sercu człowieka
gdy pozwala na nieład
samozwańczy pan ziemi
na którego czynach
tak haniebne plamy
że i nie wystarczy
wybielacz z reklamy

Sonet o mrzonkach sennych

Raz się obudzić w takim świecie bym pragnęła,
kiedy przestaną płonąć lasy Amazonii
i afrykańskie dzieci będą nakarmione,
a każdy z nas stał się współtwórcą tego dzieła.

Gdy martwe ryby nie spływają już w potokach,
strzelba spokojnie drzemie nad kominkiem starym,
matka wilczyca o swe młode się nie martwi,
drzewa pod zgrzytem pił nie kładą się pokotem.

Smog na ulicach miast nie dusi i nie dławi,
czyste powietrze dziś w prognozie ogłaszają,
energię – źródła naturalne niosą w darze.

Słuszny kierunek obrał świat – to nas wybawi!
Budzę się więc, lecz ze złudnego bycia w raju
wyrywa zawód: śniłam tylko wizję marzeń…

Przyszli ścinać las

… liście drzew drżały lękliwie
konary dygotały w bezsilnym gniewie
tylko pnie niewzruszone
z rezygnacją oddawały się na szafot

powalone kłody dogorywały powoli
osierocone kikuty płakały łzami żywicy
niedoszli skazańcy
wyciągali ramiona gałęzi
w daremnym błaganiu o litość

jęki bezdusznie mordowanych
skutecznie zagłuszał jazgot pił
i dziwna pewność katów-drwali
a także tych
co wyrok ten wydali…

Nad moim Liwcem

U leniwych wód toczonych fal strumieniem
jeszcze wiosną zakwita kaczeniec
i meandrem rzeka rzeźbi okolicę,
choć jej lustro już nie tak kryniczne.

A wędkarze jak różańcem opasali
niegdyś jasny, dziś – szuwarny zalew,
wszak zwyczajom swym niedzielnym ciągle wierni
drzemią smętnie, złudzeń pozbawieni.

Tak niedawno jeszcze nad szemrzącym Liwcem
cieszył się plażowicz z kąpieliska,
dzieci z piasku budowały zamki marzeń.
Zginął jednak ten uroczy azyl.

Gdzie podziała się soczysta, wonna zieleń?
Gdzie błękitu uroczyste tchnienie?
Kto wypłoszył świergotliwe wiecznie ptaki?
Kto nad Liwcem raju nas pozbawił?

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok