Będzie to wspomnienie o  ks. Wacławie Rabczyńskim – widzianego oczami dziecka. Jesień to nostalgiczna pora roku. Częściej niż kiedykolwiek rozmyślamy o przemijaniu, o naszych bliskich, znajomych, których już nie ma, a są żywi w naszych sercach. Chcę przypomnieć wyjątkowego człowieka, nazywanego kapłanem niepokornym.

Do Wasilkowa, gdzie przeprowadziła się cała moja rodzina przyjechaliśmy w latach 60- tych. Miałam wtedy 9 lat.Proboszczem ówczesnej  parafii, był św. pamięci ks. Wacław Rabczyński. Już wtedy oczami dziecka postrzegałam go jako niezwykłego człowieka, osobowość. Emanował spokojem, ciepłem, dobrodusznością i skromnością, jednocześnie szedł z duchem czasu. Cieszył się, że młodzież się rozwija i szuka nowych dróg prowadzących do Boga.

Pamiętam jak po lekcji religii, która była wówczas w kościele ks. Piotr  Bożyk,  zaprosił nas na plebanię, żeby pokazać sprzęt muzyczny, który właśnie zakupił. W naszej grupie było kilku uzdolnionych chłopców, którzy grali na gitarach i perkusji a potem stworzyli zespół. Właśnie,  pierwsze i jedyne w województwie a  może i w Polsce msze big-beatowe odbywały się w Wasilkowie. Mało kto o tym wie!

Wyszedł do nas ks. Wacław, bardzo radosny z rozmierzwionymi ciemnymi włosami w okrągłych okularkach zwanych „lennonkami” w  pocerowanej mocno zużytej sutannie. Tak go zapamiętałam. Pokazał nam plebanię, przedstawił swoją gospodynię panią Zosię, pożartował z nami. Utkwił mi w pamięci jego pokoik . Uderzyła mnie  skromność oraz prostota wyposażenia tego wnętrza. Bardzo proste metalowe łóżko, szafka nocna, na której stał krzyżyk, klęcznik, na którym leżał brewiarz i krzesło. Na ścianie wisiał obraz Matki Boskiej Bolesnej namalowany przez  matkę księdza Helenę Rabczyńską.

Zupełnie nie przywiązywał wagi do dóbr materialnych. Wszystkie środki jakie zdobywał przeznaczał na budowę nowego kościoła. Nie brakowało mu też energii. Na swoim motocyklu, z którym się prawie nie rozstawał, pędził jak strzała. Poły gumowanego czarnego płaszcza rozwiewały na boki. Sprawiał wrażenie lecącego nietoperza.

Gdy uczestniczyłam we mszy  a ks. Wacław  głosił kazanie, zastanawiałam się dlaczego podczas nauki robił długie przerwy, patrzył przed siebie gdzieś daleko, sprawiał wrażenie nieobecnego. Nikt nie śmiał zmącić  ciszy. Po chwili wracał jakby z dalekiej podróży i zaczynał mówić ale zupełnie na inny temat. Te amnezje powtarzały się, więc ksiądz niechętnie wchodził na ambonę.Ta sytuacja była znana mieszkańcom Wasilkowa.

Ja wdrażałam się w nowe środowisko i wszystko było dla mnie nieznane, ciekawe i czasami jak i w tym przypadku niezrozumiałe.

Pytałam wielu osób, dorosłych oraz rówieśników i nikt nie umiał mi  odpowiedzieć. W tej chwili nie pamiętam od kogo usłyszałam historię o przeżyciach księdza podczas II wojny światowej, ale zapamiętałam ją na zawsze. Niemcy wywieźli księdza  na odludzie  i kazali mu kopać dół. Ksiądz zdawał sobie sprawę, że kopie go dla siebie. Kiedy skończył poprosił, aby dano mu czas na modlitwę. Pozwolono mu. Modlił się bardzo żarliwie, stracił poczucie czasu. Gdy się ocknął Niemców nie było, tylko on i mogiła, która mu przypomniała  o zaistniałym zdarzeniu. Nie wiedział, jak wrócił do bliskich.

Zrozumiałam, że te przeżycia mogły mieć wpływ na jego dalsze życie. Jednak w kontaktach ze swoimi parafianami był rzeczowy, konkretny, dobrze znał ich bolączki. Zwracał się do nich po imieniu. Był dobrym słuchaczem, zawsze wsłuchiwał się w ich potrzeby.

Gdy przyjechaliśmy do Wasilkowa trwała już budowa  nowego kościoła. Stary kościółek nie mieścił wszystkich parafian w swoim wnętrzu. Zwłaszcza w upalne lato wiele wiernych stało za zewnątrz kościoła. Widziałam jak ks. Wacław chodząc z tacą, rozmawiał z ludźmi, z dziećmi. Jeżeli na tacę położono banknot 100 zł. wydawał resztę mówiąc: „oj chyba to za dużo dziecinko”. Znał swoich parafian i wiedział kogo na ile stać. Potrzebował pieniędzy na budowę, ale nie był bezwzględny. Pogrzeb odprawił za darmo jak widział, że gromadka dzieci i bieda. Zwykle mawiał „zostaw dziecinko te pieniążki dla swoich pociech na mleko.”Tak , ksiądz znał swoich wiernych i liczył się z ich zdaniem, szanował wszystkich ludzi bez względu na wyznanie, status społeczny i umiał z nimi rozmawiać.

Był wielkim budowniczym, dobrym organizatorem, a jego zamiłowanie do sztuki i architektury sprawiły, że podjął się bardzo trudnego na tamte czasy wyzwania. Samo załatwienie pozwolenia na budowę obiektu sakralnego w czasach komunistycznych graniczyło z cudem. Udało się dzięki jego wielkiej cierpliwości drążeniu tematu, dyplomacji. Sam wspominał w rozmowie z kowalem i moim tatą, siedząc w kuźni na pniu i rysując na klepisku różne wzory np. świeczników, że „wyganiali go drzwiami a on wchodził oknem.” Towarzyszyły temu często bardzo dosadne słowa, ale się nie poddawał. Zamykano mu drzwi” przed nosem”, przychodził na następny dzień. Ówczesne władze partyjne były bardzo zmęczone jego natarczywością, i nie wiedziały co z tym zrobić. Obie strony były już zmęczone. Na kolejnym spotkaniu z władzami jak wspominał ks. Wacław, jeszcze raz przedstawił swoje argumenty. Jednym z wielu był argument niepodważalny. Ksiądz Wacław chce wybudować tę świątynię jako pomnik Tysiąclecia Państwa Polskiego jako, że zbliżały się obchody tej rocznicy. Jakie było wielkie zdumienie, gdy wreszcie otrzymał  pozwolenie na budowę.

Wrócę do wyjątkowej kuźni, w której kowalem był pan Roman. Moja rodzina po przyjeździe   musiała coś wynająć, ponieważ  nie otrzymaliśmy obiecanego służbowego mieszkania. Nie było to takie proste, bo w tamtym czasie nikt nie wynajmował mieszkań, nie było to w modzie, zwłaszcza tu na wschodzie Polski. Po wielu perypetiach udało się. Właśnie zamieszkaliśmy na ulicy Kościelnej 6, gdzie za płotem mieliśmy sąsiedztwo pana Romana – kowala, który dzierżawił kuźnię. Oprócz kucia koni wykuwał w metalu wiele różnych rzeczy. Mój tato, pracował jako maszynista, ale był też przysłowiową „złotą rączką” uzdolnioną artystycznie i  w każdej wolnej chwili, zajmował się albo swoim motorem lub  „przesiadywał” w kuźni. Powstawały tam różne cudeńka. Pamiętam jak do domu przynosił własnoręcznie wykonane metalowe żyrandole, świeczniki, kwietniki a nawet mebelki.

Tam też spotkał ks. Wacława i szybko zawiązała się nić porozumienia między nimi. Jednym z tematów był motor. Ojciec potrafił rozebrać go do ostatniej śrubki i sam go naprawić. Dbał o niego jak o najcenniejszy skarb. Pasją księdza też był motor, wymieniali więc uwagi i wiedzę na ten temat. Głównym jednak tematem była budowa kościoła, który powstawał głównie  z kamienia i metalu. Ksiądz był często w kuźni z nowymi rysunkami, pomysłami, czasami coś rysował na klepisku i mówił do kowala: .”Roman patrz i zapamiętaj, tak chyba będzie dobrze”. Miał swoje wizje, ale też radził się innych. Widząc zaangażowanie mego ojca w prace kowalskie na rzecz kościoła oraz zamiłowanie do metaloplastyki, często pytał go o opinię. Trójka ta stanowiła doskonały zespół. Rozumieli się często bez słów. Czasami gdy kuźnia była zamknięta, ksiądz przychodził do nas do domu, oczekując na kowala rozmawiał z rodzicami, z nami żartował.

W budowie kościoła uczestniczyło wielu ludzi, często bezinteresownie. Zawiązywały się społeczne komitety, które zbierały datki na kościół. Każdy chciał mieć swoją cegiełkę. Wszyscy mieszkańcy darzyli wielkim szacunkiem i zaufaniem swego proboszcza i jeżeli był w potrzebie, starali się mu pomóc.

Uroczysta konsekracja nowego kościoła  odbyła się 28 grudnia 1966r. Ksiądz Wacław promieniał ze szczęścia. Był zmęczony ale szczęśliwy.To nie koniec jego poczynań, nie usiadł na laurach, dalej miał jeszcze dużo do zrobienia. Różne prace wykończeniowe w kościele zajmowały każdą jego wolną chwilę.

W roku 1968 w grudniu, umiera matka  księdza pani Helena Rabczyńska. Strata tak kochanej, ważnej i bliskiej osoby dla księdza jest nie do przeżycia. Ksiądz Wacław bardzo kochał swoją matkę, była ona jego powierniczką, pomagała rozwiązywać wszystkie jego problemy. Nie mógł pogodzić się z jej śmiercią. Znikł uśmiech z jego twarzy, jego oczy były bardzo smutne bez dawnego blasku. Z poczucia obowiązku zajmował się pracami wykończeniowymi w kościele, nadal przyjeżdżał do kowala, ale bez entuzjazmu, tak jakby życie z niego uchodziło. Mówił do nas, że on już nie ma po co żyć. Nigdy szczególnie nie dbał o siebie, bo nigdy na to nie miał czasu, a teraz nie miał chęci. Miał problemy z sercem i nadciśnieniem, ale nie chciał się leczyć. Mama często pytała księdza bo źle wyglądał, czy był u lekarza czy jadł jakiś posiłek? Odpowiedzi nie było. Zapamiętywał się w bólu.

W styczniu 1969 roku umiera na raka mój ojciec (chorował tylko 3 miesiące miał tylko 46 lat).Wszyscy byliśmy w szoku, ksiądz też. Mama wcześniej przed śmiercią ojca miała zawał serca. Na szczęście  wyszła z tego i mężnie stawiła czoło  tym ciężkim przeżyciom. Ksiądz Wacław pochował mego ojca, nie wygłaszał kwiecistych mów, ale jego zaduma i smutek mówiły same za siebie. Stracił następną przyjazną mu osobę.

Mijały dni i miesiące, prace wykończeniowe trwały. Ksiądz nadal przyjeżdżał do kuźni i już tylko z panem Romanem wieńczyli dzieło. Ksiądz  czasami wchodził do nas na chwilę i pytał mamę; „Jak ty sobie radzisz dziecinko?” .

Zbliżał się koniec roku szkolnego. Był bardzo upalny czerwcowy dzień. Przyjechałam ze szkoły z Białegostoku, spocona, zmęczona upałem. Mama widząc mnie mówi; ;”jesteś, nalewam Ci kompotu już się chyba schłodził, bo dzisiaj taki upał.” Za mną wchodzi ks. Wacław, pyta o kowala, bo kuźnia zamknięta. Mama zaprasza księdza żeby poczekał u nas, bo kowal był , a pewnie poszedł do sklepu. Mama nalewa szklankę kompotu księdzu. Ksiądz Wacław siada na krześle w kuchni zaraz przy wejściu, to było jego miejsce, ale nie zdążył już tego kompotu się napić. Patrzę a ksiądz  osuwa się z krzesła. Narobiłam krzyku podbiegłam, próbowałam z mamą przytrzymać go, ale nie dałyśmy rady.( miał dużą wagę) Ksiądz stracił przytomność a jego ciało stawało się coraz bardziej bezwładne. Nasze krzyki o ratunek, usłyszeli za ścianą sąsiedzi i przybiegli nam z pomocą. Mimo akcji ratowniczej pogotowia ks. Wacław nie wrócił do nas. Odszedł do Pana 19 czerwca 1969 r. Ciało jego zostało złożone w grobowcu obok jego matki na wasilkowskim cmentarzu, który też był jego dziełem .

Było to bardzo wielkie przeżycie dla całej naszej rodziny. Długo nie mogłam się pozbierać, niedawno straciłam ojca, zmarł na moich rękach, teraz ksiądz, mama po zawale, bałam się o jej życie. Na szczęście nic więcej złego się nie stało, a czas zabliźnił rany.

Pisząc  o ks, Wacławie, ożyły wszelkie wspomnienia dotyczące jego osoby. Myślę, że jest to tylko mały wycinek tego co można by jeszcze powiedzieć. Był „wielkim” człowiekiem. Jego dzieła: kościół pod wezwaniem Matki Bożej Miłosierdzia, cmentarz, sanktuarium Święta Woda,  mówią same za siebie. Oczywiście kolejni proboszczowie poczynili wiele zmian kościele. Czy na lepsze? Ja mam w pamięci surowy wystrój z kamienia i metalu z  Matką  Boską Ostrobramską w nawie głównej.

W podziemiach kościoła znajduje się Izba Pamięci poświęcona Ks. Wacławowi Rabczyńskiemu. Polecam. Zachęcam też wszystkich do odwiedzenia cmentarza w Wasilkowie, jest wyjątkowy i niespotykany. Wielkie białe rzeźby z wizerunkami bibijnymi oraz cytaty z Pisma Świętego. wprowadzają  w zadumę, skłaniają do refleksji i czynią tę nekropolię niepowtarzalną. Co roku w Wasilkowie  we wrześniu w kościele zbudowanym przez niezwykłego kapłana, odbywa się Festiwal Muzyki Organowej i kameralnej im. ks. Wacława Rabczyńskiego. Koncerty są na bardzo wysokim poziomie i są też w jakimś sensie hołdem  złożonym temu wspaniałemu  człowiekowi. Polecam.

 

Halina Wiszowata
Podlaska Redakcja Seniora Białystok