Była daleką krewną ze strony mojego ojca. Magia wszystkiego, co z Ameryką związane, skupiała uwagę na ciotce taty. Jej osobą interesowała się nie tylko rodzina. Rzadkie wieści z odległego kontynentu zajmowały również naszych sąsiadów. Warto więc przytoczyć kilka ciekawostek o postrzeganiu krewnych zza oceanu przez mieszkańców małej podlaskiej wioski w czasach „głębokiej komuny”, co najmniej pół wieku temu.

Babka z Ameryki i jej życie

Para seniorów – mężczyzna w ciemnym garniturze pod rękę z kobietą w jasnej połyskującej sukni z futerkową narzutką. Zdjęcie czarno-białe z lat 60-tych XX w – archiwum rodzinne

Przypominam te fakty podczas letniego pobytu w rodzinnej wsi, kiedy przeglądam stare fotografie. W mojej dziecięcej pamięci zapisała się jako babka z Ameryki, bo tak ją nazywaliśmy. Jawiła się nam jako odległa, tajemnicza, wręcz nieziemska. Dowodem jej istnienia były jedynie listy i fotografie. Mieszkała Chicago. Sophie Niemyski – tak adresowane były listy, które późnym wieczorem pisywał do niej tata. Sofia, czyli polska Zosia, wyjechała tam jako młoda dziewczyna. Podobnie jak wielu innych, szukających miejsca do lepszego życia. Tam wyszła za mąż. Tam przeżyła wielki dramat. Jedyna córka została zastrzelona „z zazdrości” przez męża. Odtąd wnuczka Sharon wychowywała się w domu dziadków. Babka Sofia pisała o jej kształceniu, dorastaniu, wreszcie zamążpójściu. Przysyłała zdjęcia wnuczki. Niestety, żadne się nie zachowało.

Pełni podziwu oglądaliśmy fotografie, na których wszystko było inne niż u nas. Pokazywały one na przykład domek z werandą, jaki zobaczyć można było jedynie na rzadko wówczas pokazywanych w telewizji filmach amerykańskich. Albo auto, którego marki nikt nie znał. To znów olbrzymią sztuczną choinkę, ubraną tak, że oczy wychodziły nam z orbit. Wreszcie ubiory kobiece i męskie, bo po śmierci męża Sofia szybko wyszła ponownie za mąż i prezentowała się z nowym partnerem. Tak w naszych umysłach rodziło się wyobrażenie o amerykańskim dobrobycie. Szkoda, że w mocno przetrzebionym zbiorze rodzinnych fotografii udało mi się wyszperać tak mało pamiątek z tamtego czasu…

Pomoc rodzinie. Listy i ich zawartość 

dawna koperta z charakterystycznym obramowaniem ze skośnych czerwono-niebieskich pasków, ze znaczkiem, pieczątką i napisem dla międzynarodowych listów przesyłanych pocztą lotniczą, fot. pixabay.com

W Polsce panowała powojenna bieda, na wsi szczególnie widoczna. Nawet całkiem dalecy krewni litowali się nad rodziną pozostającą w kraju. Babka przysyłała więc co jakiś czas kilka dolarów wciśniętych pomiędzy kartki listu. Nie czyniła tego oficjalnie, za pośrednictwem banku, bo urzędowy przelicznik był śmiesznie niski, przesyłanie zaś waluty w listach nielegalne, a jej posiadanie w Polsce – karalne! Listy bywały przeszukiwane przez polskich pocztowców w trakcie swej wędrówki, a ukryte w nich dolary czasem ginęły. Wiedzieliśmy, że były nadane, a nie doszły, bo kuzynka zawsze zapowiadała ich wysyłkę. W domu panowała wtedy rozpacz, bo z nagła pozbawieni zostaliśmy tego, na co czekało się miesiącami. Spodziewane zasilenie skromnego domowego budżetu spaliło na panewce. Ale kiedy dotarły, uciecha była olbrzymia. Rozradowani rodzice stawali się pogodniejsi i jakby lepsi. Bo pięć dolarów pomagało wtedy „załatać jakąś dziurę”, jak to określała mama. Jako ciekawostkę dodam, że nadejście takiego listu zwiastował wcześniejszy sen naszego ojca. Jeśli przyśnił mu się samolot, to wstając rankiem z łóżka obwieszczał w zachwycie, że widział we śnie lądującego stalowego ptaka. Mama natychmiast radośnie wyrokowała, iż zapewne przyjdzie coś z Ameryki. Najdziwniejsze jest to, że naprawdę za dzień lub za kilka dni listonosz dostarczał wyczekiwaną korespondencję. Czyżby rodzice mieli sny prorocze?

Paczka z Ameryki!

Walizki w kilku kolorach. Wysuwają się z nich barwne ciuszki i gadżety, prawdopodobnie prezenty przywiezione z zagranicy – foto vintage.com

Szczególną radość nam, dzieciom, sprawiała zapowiedź paczki. Pieniądze nas wtedy nie obchodziły jeszcze, ale móc oglądać rzeczy z takiej paczki, to dopiero było coś! Na przesyłkę czekało się miesiącami, bo przybywała transportem wodnym. Wypatrywaliśmy oczy, a czas się dłużył. Zaledwie listonosz dostarczył powiadomienie, a już ogarniało nas dziwne napięcie. Później tata jechał na pocztę. Nic nie odda nastroju tej chwili, gdy wracał triumfalnie z pakunkiem. Pamiętam, że zewnętrzną część opakowania stanowiło jasne płótno z naszym adresem wypisanym czarnym tuszem. Ojciec z namaszczeniem zdejmował warstwy, a my staliśmy dokoła jak zaczarowani, wpatrzeni w wyłaniające się wnętrze. Po czym rozpoczynał się coraz silniejszy gwar. Tata wyjmował kolejne rzeczy i podawał je mamie, następnie my wyszarpywaliśmy je sobie z rąk, aby oglądać lub przymierzyć. Rzeczy dziecinnych było mniej, ale czasem komuś pasował zgrabny i niespotykany ciuszek. Ja i siostra, ubierane jednakowo, w takim wypadku musiałyśmy brać podobne ubranka. Tata dostawał najczęściej garnitury i koszule, ale i mama mogła wzbogacić swoją garderobę. Może jeszcze ważniejsze były te stroje, które nie pasowały na nikogo w rodzinie. Ludzie ze wsi zlatywali się na tę okazję jak sępy. Większość chciałaby kupić coś zagranicznego, ale nikt z obcych nie był dopuszczony do asystowania przy prezentacji zawartości paczki. Kiedy rodzice byli pewni, co pójdzie na sprzedaż, wtedy pojawiali się bliżsi znajomi. I znów mieliśmy frajdę, patrząc na ich przebieranki w wybrane ubiory, dopasowywanie i targowanie się. Takie scenki powtarzały się przez kolejne dni. Emocje powoli gasły, rodzice przeznaczali utarg na ważne sprawy, a my – dzieci – wracałyśmy do swojej codzienności. Po hojnym podarunku babki Sofii oraz listownym podziękowaniu, następowała dłuższa cisza. Aż do następnego podobnego spektaklu, który mógł zaistnieć najwcześniej za parę miesięcy.

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok