W obliczu zmian, jakie dokonały się w naszym kraju po 1989 roku, Rosja w tym czasie jawiła się jeszcze jako zupełnie inny świat. Spotykani moskwiczanie pytali nas z cicha o Wałęsę, o Polskę, o wiele innych naszych spraw. A ja chłonęłam piękno i odmienność ich kultury, z którymi od dawna pragnęłam się zetknąć. Dziś z niegasnącym sentymentem wspominam tamto swoje spotkanie z Moskwą.

matrioszki

Równo trzydzieści lat temu spędziłam w Moskwie raptem ponad tydzień, ale bogactwem doznań i przeżyć mogłabym obdzielić kilka osób. A jak i dlaczego się tam znalazłam, to odrębna opowieść. 

Jeszcze w szkole podstawowej jedna z nauczycielek przeprowadziła akcję, w wyniku której uzyskaliśmy adresy rówieśników z ówczesnego ZSRR. Miały one służyć do korespondencji w celu doskonalenia znajomości języka rosyjskiego (wtedy obowiązkowego przedmiotu nauczania), poznawania kultury tego kraju oraz nawiązywaniu międzynarodowych przyjaźni. Większość z nas ochoczo kontynuowała te korespondencyjne znajomości. Moja zakończyła się dosyć szybko, gdyż… trafiłam na chłopaka. W tym wieku dziewczęta stroniły od chłopaków, a oni od dziewczyn. Siostra miała więcej szczęścia, bo korespondowała z koleżanką Wierą. Pisały ze sobą systematycznie przez dwadzieścia lat! W międzyczasie moja bliźniaczka zdążyła wyjść za mąż i doczekać trojga dzieci, zaś Wiera, pozostając osobą samotną, urodziła córeczkę. Wymieniały zdjęcia, upominki i informacje o sobie. Oczywiście, moskwiczanka od początku wiedziała o moim istnieniu oraz o tym, że jesteśmy z siostrą „nierozłączne”. W 1990 roku zaprosiła nas do siebie. Wtedy obowiązywały pisemne zaproszenia. Musiałyśmy je wszędzie okazywać, od zakupu biletów poczynając.

Dworzec Białoruski

Pewnego lipcowego wieczoru wsiadłyśmy do pociągu w Białymstoku, by po trwające dobę podróży znaleźć się na peronie Dworca Białoruskiego. Nawiasem mówiąc – pięknego, zabytkowego obiektu. Długa podróż upłynęła nam w towarzystwie pary młodych moskwian, dzięki czemu miałyśmy okazję odświeżyć znajomość języka rosyjskiego. Szczególnie utkwiła w pamięci bardzo wnikliwa kontrola bagaży na granicy, włącznie z tak zwaną kontrolą osobistą. I towarzyszący temu zrozumiały strach, bo wiozłyśmy nie tylko upominki, ale też rzeczy na handel. Było to wtedy powszechnym powodem zagranicznych wyjazdów.

moskiewskie taksówki

Ale wróćmy na dworzec, gdzie już z daleka wypatrywałyśmy czekającej na nas Wiery. Niestety, nadaremnie. I to jest początek pasma naszych niefartów. Mnożymy domysły co do nieobecności koleżanki. Telefonów komórkowych nie było, dzwonimy z automatu, ale jej domowy milczy jak zaklęty. Co robić? Zapada zmrok, chociaż w Moskwie dzieje się to o wiele później niż u nas. Przemierzamy korytarze dworcowe, napotykamy licznych żebraków. Choć widok miasta wieczorem zachwyca, a piękne cerkwie przyciągają wzrok, to obawa dominuje nad wszystkim. Dostrzegamy w oddali postój taksówek, targamy się tam, objuczone bagażami. Czekamy godzinę w ogromnej kolejce, ale w końcu wsiadamy do upragnionego pojazdu. Bagaże mamy liczne i ciężkie, kierowca pomaga je poupychać w aucie. Podajemy karteczkę z adresem. Podróż zdaje się nie mieć końca. Docieramy do celu około godziny dwudziestej trzeciej. Płacę 50-rublówką i pytam, czy to wystarczy. Tak, na szczęście. Dopiero później, w drodze powrotnej, już z odprowadzającą nas Wierą, okazuje się, że podróż tą samą trasą kosztuje zaledwie… 12 rubli! Cóż, nieznajomość rzeczy kosztuje. 

Wraz z dotarciem pod właściwy adres nasz koszmar bynajmniej się nie kończy. Wjeżdżamy na dwunaste piętro bloku, ale od wyjścia z windy nie sposób dotrzeć do konkretnych mieszkań. Są tam wydzielone segmenty po sześć lokali, a za pomocą dzwonka przyzywa się mieszkańca spod określonego numeru. 

Dzwonimy, dzwonimy i nic. Co mamy myśleć? Czyżby zaprosiła nas i wyszła z domu? Wreszcie ktoś z sąsiadów wspaniałomyślnie otwiera nam drzwi do tego „przedsionka”. Inny – wychylając się z ciekawości – informuje, że wie o naszym przyjeździe. Ale Wiera jest na działce pod Moskwą,  zaś jej klucze dla nas są u jeszcze innego sąsiada. Ostatecznie przenocujemy na bagażach, lecz pod dachem i bezpieczne, bo zamknięte w tym segmencie wraz z lokatorami. Niebawem jednak powraca do domu ów sąsiad od kluczy, które zaraz otrzymujemy je i szczęśliwie znajdujemy się na kwaterze u znajomej-nieznajomej koleżanki. 

Na kuchennym stole znajdujemy kartkę z wiadomością, gdzie mamy spać i co jest do jedzenia. Nigdy nie zapomnę tego drugiego. W lodówce znajdujemy produkty: kilka jajek, dwa duże ziemniaki i ogromny karton kostek bulionowych. Koleżanka napisała, że znajdziemy tam rosół. Parsknęłyśmy śmiechem. Miałyśmy przecież swoje jedzenie. Z drugiej jednak strony należało docenić, że oto zostawiła klucz do własnego mieszkania osobom z innego kraju, których nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Czyli zaufała nam. Wzięłyśmy więc kąpiel i położyłyśmy do łóżek, zapadając w twardy sen, jako że było już bardzo późno, a poprzedniej nocy służyły nam do tego jedynie kuszetki i rytm pędzącego pociągu. 

Następny dzień rozpoczynamy w lepszych nastrojach, ale nie ruszamy się z miejsca. Po południu dociera Wiera, witając nas hałaśliwie i z niekłamaną radością. Przekrzykujemy się w rozmowie, opowiadamy, dopytujemy. Okazuje się, że jej mama i sześcioletnia córeczka Nadia są na daczy w odległości 70 km od Moskwy. Wręczamy prezenty przywiezione dla niej i rodziny, które przyjmuje z niedowierzaniem, ale i zachwytem. Tam nie były dostępne takie „cuda”. My kupowałyśmy wszystko na bazarze w Białymstoku. Były to towary tureckie – odzież damska w neonowych kolorach, mocno zdobiona marszczeniami, haftem i falbankami, a także kosmetyki z tego samego źródła, głównie duże palety cieni do powiek, tanie perfumy, pomadki do ust itp. Wszystko to znajdzie niebawem swoje wzięcie na bazarkach w Moskwie. Ale o tym – w kolejnej części. 

( zdjęcia: pixabay)

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok