Tłoka to według słownika języka polskiego słowiański obyczaj bezpłatnej pomocy sąsiedzkiej na wsi, który kończył się ucztą. Przetrwał do drugiej połowy XX wieku. Opowiem o tym obyczaju w mojej rodzinnej miejscowości, w której, choć to maleńka wioska, tłoki  odbywały się kilka razy w roku. Była to praca, która musiała być wykonana w ciągu jednego dnia, a żadna rodzina samodzielnie nie mogła temu sprostać. Wtedy zapraszano do pomocy sąsiadów, na koniec podawano lepsze i obfitsze jedzenie, a nierzadko częstowano również alkoholem.
Pamiętam, że bardzo mi się tłoki podobały, zwłaszcza te urządzane w naszym rodzinnym domu. Mimo ścisku i – nomen omen – tłoku, mimo że przeganiano nas po kątach, abyśmy nie przeszkadzali, my zawsze wślizgiwaliśmy się tam, gdzie wrzała praca, a przy niej żarty, śmiechy i psikusy. Spragnieni nowości i odmiany, wciskaliśmy się nawet w środek darcia pierza.

Foto: Cezary Klimaszewski, Kurier Podlaski

Czy na tłoce było tłoczno? Myślę, że tak. Zwłaszcza wówczas, gdy w niewielkiej izbie zebrało się dużo osób. Musieli się pomieścić wszyscy – i ci, co przybyli do pracy, i liczni zazwyczaj domownicy, w tym dzieci ochoczo asystujące zgromadzonym. A w wiejskich domach oddzielnych pomieszczeń nie było wtedy zbyt wiele: przestronna kuchnia, alkierz (jako sypialnia) oraz jeden „lepszy” pokój gościnny. Wszystkie wieczory cała rodzina spędzała w kuchni. Kiedy przychodzili sąsiedzi, również goszczono ich w kuchni. Także wówczas, gdy przychodzili na tłokę.

Foto: Cezary Klimaszewski, Kurier Podlaski

Specyficznym rodzajem tłoki było jednodniowe wykonanie określonej roboty polowej, która nie cierpiała zwłoki, a rodzina z jakiegoś powodu sama nie mogła jej podołać. Przyczyną mogła być poważna czy długotrwała choroba któregoś z gospodarzy albo zaawansowana ciąża lub pora połogu gospodyni. Do prac wykonywanych w tym pięknym systemie samopomocy sąsiedzkiej należały: kopanie kartofli, rwanie lnu oraz obrzynanie buraków cukrowych, które dostarczało się na skup do cukrowni. Trzeba to było zrobić szybko, bo zbliżała się zima. Takie zespołowe prace polowe – jako pomoc związana z sytuacją losową – najczęściej nie kończyły się ugoszczeniem jej uczestników. Nie było ani środków, ani osób do przygotowania poczęstunku. Na ogół pracownicy zabierali ze sobą coś do zjedzenia na polu. Na zakończenie wystarczało zwykłe podziękowanie, wyrażone zwyczajowym „Bóg zapłać”. Każdy wiedział, że i on może potrzebować pomocy, a wówczas społeczność wiejska też się od niego nie odwróci. Piękna ludzka solidarność, przed którą chylę czoła po dziś dzień.

Inne okazje do tłoki to kiszenie kapusty, czy darcie pierza.[i] Zwłaszcza darcie pierza było bardzo żmudną robotą.  Organizowali ją hodowcy gęsi w długie zimowe wieczory, w styczniu albo w lutym. Kobiety schodziły się jeszcze za dnia, głowy obwiązywały chustkami, aby się pierze „nie nabiło” się we włosy i siadały wokół dużej aluminiowej lub drewnianej balii. Tam gospodyni wsypywała piórka oskubane żywym gąskom latem, a teraz rozdrabniano je na jak najmniejsze cząstki. Oddzielano też puch, który był najcenniejszy. W całej izbie fruwały piórka, unosząc aż po sufit. Nie było sposobu, aby się przed białym puchem uchronić. Pani domu na bieżąco wyjmowała z balii przedarte pierze i upychała do woreczków z gęstej tkaniny, a czasem zaś wprost do poszewek, jeśli akurat szykowała poduszki. Taka praca trwała ładnych parę godzin. Każda „skubaczka” była od stóp do głów pokryta piórkami i białym puchem.

Foto: Cezary Klimaszewski, Kurier Podlaski

Kiedy kuchnię trochę ogarnięto, omieciono, oddmuchnięto, zasiadano do stołu. Rozmawiano, żartowano, przygadywano. Dopiero późną nocą odprowadzano się do domów z głośnym śmiechem, a nawet śpiewem. A w miejscu, gdzie się taka tłoka odbywała, przez kilka dni dochodzono do ładu z osiadającym wszędzie gęsim pierzem i puchem, a i dzieci często zanosiły je do szkoły na ubrankach i we włosach.

Foto: Cezary Klimaszewski, Kurier Podlaski

Lubiłam te wydarzenia aż do momentu, gdy zaczęto mnie włączać do sprzątania po nich. To już było znaczne mniej przyjemne. Jednak z rozrzewnieniem wspominam owe tłoki i zjednoczenie mieszkańców wsi, którego teraz na próżno szukać. Jakże piękne to były zwyczaje!

Warto wiedzieć, że pióra i pokrywający je w dolnej części puch, szczególnie ptaków domowych, wykorzystywane po odpowiednim przygotowaniu do wypychania poduszek, pierzyn i produkcji ozdób.

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok