Jesienne tęsknoty
lato przebiegło wiejskimi dróżkami
rozsypało paletę gorących barw po polach i łąkach
dawno zapomniało o wiosennej zieleni
pełnej słonecznych forsycji i mleczów
–
nie zdążyło zanurzyć się w zapach
bzów i jaśminów
świeżo skoszonej trawy
skóry rozgrzanej żarem
–
bez ostrzeżenia nadciągnęła ospała jesień
rozmazała kolory w błotnistą szarość
rozpostarła płachtę nocy nad uszczuplonym dniem
i pochlipuje nad swoją beznadzieją
zalewa rzewnymi strugami deszczu
szyby okien i twarze ludzi
wiatr zawodzi skowyczy
tarza się po dachach
łomocze w okiennice
–
aż wreszcie zima śnieżną bielą przysypie świat
i ukoi jesienną melancholię
Ogród dojrzewający
gdy tylko spod śniegu
wynurzał się rąbek szarej ziemi –
powracały ogrody
–
nad urwistym brzegiem
wiła się ścieżka do raju
–
węża jeszcze nie było
choć czaił się
zaklęty w księgach
–
a ja
tańczyłem na królewskich
balach z księżniczkami
o wdzięcznych imionach
ich biało-różowe suknie
pachniały miodem
–
Jesień darowała mi
złociste jabłka pełne słońca
wstydliwie rumiane
–
lecz ja wolałem ulęgałki
ze starej dzikiej gruszy
niebezpiecznie rosnącej
nad urwiskiem
dojrzewające w ukryciu
o smaku trochę
jakby zepsutym
–
podległe gniciu
Ogród przekwitły
wiosna wabiła w świat
lśniącą skórą węża
jak dalekim gościńcem za horyzont
–
ale w zaczarowanym sadzie nie było
nawet kopciuszka
–
zerwane jabłka smakowały
miodem i piołunem
ziemia drżała miłością i strachem
pod płotem piętrzyły się
kamienie wrzucane obcą ręką
zdziczały ogród zarastał
pokrzywą i ostem
–
jesień krwawiła czerwonym koralem
potem pożółkła posiwiała szronem
liście opadły w brunatne butwienie
ziemia wtuliła się w śniegowe futro
rzeka zastygła zwierciadlaną taflą
i zamroziła pamięć polnych kwiatów
–
na podniebieniu
pozostał tylko gorzki posmak
piołunu
–
pora odfrunąć na drugą stronę
w raj odzyskany
gdzie nad strumieniem trwa
moje drzewo życia
Wiersz złotojesienny
złotawe słońce klarowny błękit
zdają się sprzeczne z ostrym powietrzem
lecz to nie sprzeczność
a dopełnienie
–
wokoło ciepłe bogactwo liści
w kolorach ognia
żółcie czerwienie oranże pąsy
szkarłaty brązy
ugry i ochry
–
zbieram garściami te arcydzieła
boskiego Twórcy
–
i więcej Boga w złocie jesieni
niźli w przepychu ołtarzy
Jesienne liście
umieranie może być piękne
przemiana niedojrzałej
zieleni
w wachlarz ciepłych barw
–
gładkość
sprężystych kształtów
poskręcana nagle
w zagadkowe zwoje
odkrycie tajemnych
tętnic i żyłek
–
a potem
–
powolne wtapianie się
w tło matki-ziemi
aż do zaniku
osobności
–
zostanie tylko
zbutwiały liść
i kilka
wierszy
Regina Kantarska-Koper