„Śmierć tak punktualna, że zawsze nie w porę”
ks. Jan Twardowski

Poznałyśmy się przed czterdziestu laty jako młode dziewczyny, zatrudnione w dwu różnych przedszkolach w Węgrowie. Ze względu na potrzeby organizacyjne i kadrowe w mieście, Grażyna po roku została przeniesiona do naszej placówki. Odtąd byłyśmy koleżankami z pracy. Dość szybko zbliżyłyśmy się. Kiedy po sześciu zaledwie latach zostałam młodą dyrektorką, to ją uczyniłam swoją zastępczynią. Stan ten trwał następnie przez wiele, wiele lat. Nasza bliska współpraca sprawiła, że poznałam ją bardzo dobrze również jako człowieka. Stąd potrzeba wspomnienia Grażynki oraz jej pożegnania.

Grażyna ze mną w ostatnim dniu mojego dyrektorowania

Wychowała się w rodzinie niepełnej, bo jej ojciec zmarł, kiedy dziewczynka miała zaledwie kilka miesięcy. Dwaj sporo starsi bracia ukształtowali po trosze jej charakter. Jako dziecko zmuszona „walczyć” o swoje (tak opowiadała), wyrosła na osobę mocną, nie załamującą się pod lada ciężarem. Zresztą w domu mieli skromnie, bo jedna pensja samotnej matki bibliotekarki nie pozwalała na spełnianie dziecięcych zachcianek nawet najmłodszej latorośli. Musiała za to wystarczyć na przeżycie ich czwórki. Dziewczyna myślała praktycznie. Po maturze wybrała naukę w studium pedagogicznym, aby już po dwóch latach rozpocząć pracę.

Dość wcześnie wyszła za mąż, zamieszkując z małżonkiem i jego matką na wsi pod miastem. Zadziwiało jej zgodne współżycia z teściową. Tę Grażyna wyłącznie chwaliła. Byłam u nich kilka razy, a teściowa wyrażała się tak samo o synowej. To naprawdę piękne. Poza wszystkimi troskami młodych małżeństw w tamtych czasach, Grażka i Zdzisiek mieli jedną naczelną – brak potomstwa. Kobieta kilkakrotnie była w ciąży, ale żadna nie zakończyła się pomyślnie. Bardzo gorzko wspominam wizytę u niej, kiedy urodziła tak wyczekiwane, ale… martwe dziecko. 

Po wielu uciążliwych terapiach, pod koniec 1993 roku na świat przyszła upragniona córeczka Marta Judyta. Syn Beniamin urodził się półtora roku później. Podczas tych ciąż odbywała studia zaoczne II stopnia na UW, aby zrobić magisterkę. To bardzo trudny okres w jej życiu, ale zakończony podwójnym sukcesem. Ukończone studia i dwójka dzieci w domu. Ale nie do końca wyglądało to tak piękne. Benek miał bardzo skomplikowany poród. Przez wiele miesięcy pozostawał w warszawskim szpitalu. Lekarze wyrokowali, że chłopczyk „co najwyżej będzie siedział”. Ale nie wzięli pod uwagę determinacji matki! Jej heroiczne starania sprawiły, że syn jest zdrowy i sprawny, choć osiągnął to z pewnym opóźnieniem w stosunku do rówieśników. Skończył wymagany poziom wykształcenia i jest zdolny do samodzielnego życia. To wyłączna zasługa samozaparcia i trudu Grażyny.

Grażynka potrafiła się przebrać i wygłupiać na balu przebierańców

Grażynka była dzielną kobietą o dobrym sercu. Zawsze też potrafiła ogarnąć każdą trudną, w tym finansową, sytuację rodziny, co wymagało czasem karkołomnych zabiegów. Co więcej, przez całe życie oboje z mężem przygarniali bezdomne psy i koty, których czasem w ich domu i obejściu bywało po kilkanaście. To stadko też trzeba było jakoś wykarmić. Mając dwójkę małych dzieci, powróciła do pracy, zostawiając je z oddaną babcią. A po pracy zdążała z powrotem na wieś, rowerem lub piechotą, do jednoizbowej chatki dwa kilometry za miastem. 

Cel więc był jasny – budowa nowego domu. Aby ciągnąć tę budowę, i pracowała, i zapożyczała się. Częściowo dopięła swego. Po latach można było się wprowadzić do dwu urządzonych pomieszczeń, ale radość była ogromna. Niedawno pojawiła się szansa na wykończenie, bo córka podjęła kroki w tym kierunku. Niestety, nie zdążyła…

Grażyna była bardzo dobrą koleżanką. Życzliwą, otwartą, sympatyczną. Nigdy nie tworzyła konfliktów, a zaistniałe – łagodziła. Miała jakiś szczególny dar trafiania do każdego. Nie zazdrościła, a wspomagała i doradzała. Lubili ją wszyscy – od nauczycielek poprzez personel, rodziców wychowanków, aż po dzieci, które ją uwielbiały. Widywało się ją często otoczoną wianuszkiem maluchów. Na licznych kursach doskonaliła swoje umiejętności zawodowe oraz warsztat pracy. Była prekursorką we wprowadzaniu nowinek pedagogicznych. Jej wychowankowie uczestniczyli w konkursach, przeglądach i prezentacjach artystycznych w swoim mieście, powiecie, a nawet dalej, często wracając z dyplomami i nagrodami. A ją bardzo cieszyły sukcesy podopiecznych. 

Grażynka zawsze blisko dzieci

Jeszcze jedno, co ją wyróżniało, to szczególne uzdolnienia plastyczne. Dlatego wystrój przedszkola był często efektem jej pomysłów. Sala, w której pracowała, miała zawsze przepiękne dekoracje, a jej dzieci wykonywały oryginalne prace plastyczne, biorące udział i doceniane w zewnętrznych konkursach. Ponadto przez te wszystkie lata pracowała społecznie, pełniąc funkcję reprezentantki miejskich przedszkoli w Zarządzie Powiatowym Związku Nauczycielstwa Polskiego. I w tę działalność mocno się angażowała. 

Była optymistycznie nastawiona do życia. Optymizmem zarażała swoje otoczenie. Przy niej każdy natychmiast odzyskiwał dobry humor. Zdrowy dystans do swego wyglądu i swoich zachowań pozwalał jej na żarty przede wszystkim z siebie. Na imprezach przedszkolnych czy plenerowych inicjowała zabawy grupowe i potrafiła wciągnąć w nie pozostałych. Nawet w stosunku do mnie udawała się jej ta sztuka. We wspomnieniach pozostanie jako osoba uczynna, życzliwa i pogodna.

Nasza wspólna imprezka

Od momentu wyprowadzki z Węgrowa w 2015 roku nie widziałam się z Grażyną, choć czasem rozmawiałyśmy przez telefon. Tylko z nią potrafiłam pogadać o wszystkim i tylko od niej miałam trochę wiedzy, co tam słychać w „moim” przedszkolu. Ostatnio dosyć poważnie chorowała. Wtedy też się z nią kontaktowałam. Tymczasem nieco ponad pół roku temu otrzymałam od niej dramatyczną wiadomość: „Dzisiaj zmarła Marta!” Chodziło o jej córkę. Nie uwierzyłabym, ale za chwilę zadzwoniła inna koleżanka. Potwierdziła tę ponurą nowinę. Martusia, córeczka, oczko w głowie, wykształcona i niezwykle uzdolniona dziewczyna… To z nią całą rodzina wiązała plany, w tym zapewne i te, związane z późniejszą opieką nad nie w pełni sprawnym bratem. W marcu bieżącego roku odeszła nagle zdrowa 28-latka, też nauczycielka przedszkola. Tego samego, w którym pracowałam i ja, i jej mama. Miesiąc po tragedii rozmawiałam długo z Grażynką. Wydawało się, że jakoś powoli układała sobie to wszystko. Mam ogromne wyrzuty sumienia, że później nie zadzwoniłam już do niej, jak obiecałam. 

Zaledwie pół roku później, 10 października tego roku, powiadomiono mnie, że Grażyna odeszła… Miała 61 lat. Czy jej krwawiące matczyne serce nie zniosło tęsknoty za córką? Tego się nie dowiemy.

Grażynko, przepraszam, że nie pożegnałam Cię tak, jak czyniłam to w stosunku do innych. Opiekuj się osieroconym synem Benkiem i mężem Zdzisławem, bądź ich orędowniczką. Z Twoim wsparciem stamtąd na pewno sobie tutaj poradzą. I przyjmij to moje wspomnienie w trzydziesty dzień po śmierci, jak każe nasz Katolicki Kościół. Wcześniej nie byłam w stanie, gdyż sama chorowałam. Do zobaczenia, droga Koleżanko.

Zdjęcia z prywatnego archiwum autorki

Jadwiga Zgliszewska
Podlaska Redakcja Seniora Białystok